2.2.

565 48 9
                                    

Kol wszedł do mieszkania Daviny bez pukania. Robił tak już od dłuższego czasu. A właściwie to już od kilku lat. Nie miał zamiaru pukać. Uważał, że on nie musi, co czarownicę często doprowadzało do szału, bo zwykle robił to tak, że ona tego nie słyszała, co skutkuje zbitymi szklankami lub przerwanymi zaklęciami.

Davina odwróciła się słysząc jak ktoś wchodzi do środka. Wcale się nie zdziwiła widząc Pierwotnego.

-Kol, ile razy mam ci powtarzać byś tego nie robił? -zapytała zirytowana.

-Mam do tego prawo. -Powiedział, wzruszając obojętnie ramionami, co jeszcze bardziej zdenerwowało dziewczynę.

-To mój dom. -rzekła twardym głosem, na co chłopak zmrużył oczy. Ewidentnie nie podobało mu się to w jaki sposób ona się do niego zwraca.

-No i co z tego?

Davina patrzyła na niego z szokiem w oczach. Zauważyła, że chłopak ostatnio się zmienił i to bardzo. Nie był już taki jak kiedyś. Stał się taki kilka tygodni temu. Coraz częściej pożywiał się na ludziach. Więcej pił, przesiadywał w barze. A gdy próbowała porozmawiać z jego rodzeństwem to oni ją zignorowali, mówiąc, że to u niego normalne. To było dla niej nie do pomyślenia. Jeszcze niedawno by w ogień za sobą wskoczyli a teraz? Teraz jest zupełnie inaczej niż kiedyś. Zdawała sobie jednak sprawę czego to jest powodem...

-Kol, ja wiem, że cierpisz po śmierci Cla... -zaczęła powoli, lecz brunet brutalnie przerwał jej. Znalazł się przy niej w mgnieniu oka, złapał za ramiona i przycisnął do ściany. Teraz stali naprzeciw siebie. Dzieliło ich jedynie kilka centymetrów.

-Nic nie wiesz. -Warknął, patrząc w jej oczy pełne strachu. Bała się go. I on zdawał sobie z tego doskonale sprawę. A przecież nie powinno tak być. Miała czuć się przy nim bezpiecznie, a tymczasem jest odwrotnie.

Kol puścił ją. Odwrócił się i ruszył do wyjścia z domu. Nie mógł tutaj zostać już ani chwili dłużej bo inaczej by nie zapanował nad sobą i rzucił by się na nią. A nie wybaczył by sobie gdyby coś z jego winy się jej stało.

-Błagam cię, Clair, wróć. -Szepnęła Davina, gdy została sama w pomieszczeniu. Tęskniła za nią. Wiele by oddała by teraz tutaj była. Możliwe, że wszystko byłoby w porządku. Lepiej. Kol nadal byłby taki jaki był przed jej śmiercią. Hope miałaby możliwość poznania ciotki. Mikaelsonowie nadal mieli by siostrę, Dominic ukochaną, a ona przyjaciółkę. Lecz czasu nie cofnie, choć bardzo by chciała...

~*~

Tatia siedziała właśnie w sypialni gdy do środka wszedł Klaus. Spojrzała na niego. Na pierwszy rzut oka wyglądał tak jak zawsze. Tak jakby nic się nie zmieniło przez ostatnie lata. Lecz ona znała go za bardzo by uwierzyć, że jest wszystko normalnie. Wystarczyło by spojrzała w jego oczy i już wszystko wiedziała. Widziała w nich ogromny smutek, ból, rozpacz, ale także złość. Wszystkie negatywne emocje, które mu przez cały czas towarzyszą. Choć przy niej i Hope się to zmienia. Widać w jego spojrzeniu ciepło i miłość. Kochała go najmocniej na świecie. I musiało minąć tyle lat by w końcu to zrozumiała.

-Klaus. -Szepnęła, gdy odłożyła bluzkę, którą składała po to by potem włożyć ją do szafy na ubrania.

Pierwotny nic nie mówiąc, podszedł do niej i porwał w ramiona. Schował twarz w jej włosach, zaciągając się ich zapachem. Lilia. Uwielbiał ten zapach.

Tatia ufnie się w niego wtuliła. Czuła się w jego ramionach bezpiecznie. W końcu czuła, że znalazła swoje miejsce we wszechświecie. I ono było przy nim.

-Znowu znikniesz? -zapytała, ale bardziej stwierdziła. Nie musiała pytać bo doskonale znała odpowiedź. -Niklaus, myślę, że już czas się z tym pogodzić. Ona zginęła ale nadal jest przy nas. W naszych sercach. Pomyśl, czy ona by nie chciała byście byli szczęśliwi? Powinniście pozwolić jej odejść i żyć dalej.

-Powinienem już iść. -Powiedział po dłuższej chwili. Odsunął się od kobiety. Wiedział, że ma rację i powinni żyć dalej. Bez niej. Ale oni nie potrafili zapomnieć, pogodzić się z tym. A już szczególnie on... -Zajmiesz się Hope?

-Przecież wiesz, że tak. -Powiedziała z lekkim uśmiechem.

Pierwotny posłał jej ostatnie spojrzenie po czym znikł.

~*~

Rok 994

Siedmioletnia blondynka wybiegła z lasu. Lubiła tam chodzić. Mogła wtedy na spokojnie pomyśleć. Czuła się tam swobodnie. Nie bała się dzikich zwierząt bo wiedziała, że sobie z nimi poradzi. W końcu umiała posługiwać się magią. Ale nie wszystkim podobało się to co ona robiła...

-Tutaj jesteś! Wszędzie cię szukaliśmy. -Powiedział z wyrzutem czternastoletni blondyn, gdy zobaczył dziewczynkę.

-Byłam w lesie. -Powiedziała spokojnie. Tak jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.

-Wiesz doskonale, że rodzice ci zakazali tam chodzić. Szczególnie ojciec. -Przypomniał. -Będzie wściekły jak się dowie.

-Ale ty mu nic nie powiesz.

Uśmiechnęła się do niego słodko. Chłopak nie potrafił się na nią długo złościć. Była dla niego najważniejsza na świecie. Nie dał by jej nikomu skrzywdzić. Szczególnie ich ojcu.

-Oczywiście, że nie. -Powiedział. Kucnął przed nią i położył dłonie na jej drobnych ramionach. -Ale boję się, że pewnego dnia pójdziesz do lasu i już nie wrócisz. -Dodał ze smutkiem w oczach.

-Ale ja wrócę. -Powiedziała. Zarzuciła swoje ręce na szyję chłopaka, obejmując ją mocno i się do niego przytuliła. Chłopak zamknął oczy, tuląc ją do siebie. -Zawsze wracam. -Szepnęła.

Gwiazdka + kom = nowy rozdział

Rodzeństwo Mikaelson & Ostatnie słowo, Mikaelson?Where stories live. Discover now