ZADANIA

424 30 6
                                    

DŁUGA NIEOBECNOŚĆ SPOWODOWANA CHOROBAMI-  PRZEPRASZAM ! DZIŚ Z OKAZJI MOJEGO POWROTU I NA PRZEPROSINY MARATONIK, KOCHAM WAS NIEZMIERNIE 

_______________________________________

|Lucy|

  - Tak, musi pani tu koniecznie przyjechać - powiedziałam do telefonu- chodzi o pana syna!

Po drugiej stronie dało się poznać, że mama Scott'a wpadła w panikę. Słyszałam dźwięk tłuczonego talerza. Scott przekazał mi wcześniej informację, że zastanę jego mamę w domu. To chyba jedyny taki dzień gdy ma wolne i może w końcu się wyspać, a my nie damy jej spokoju. Było mi przykro z tego powodu, ale to co miałam zamiar zrobić było konieczne. Ratowałam im życie. Jednak od początku tego planu miałam wrażenie, że nie dostrzegam drugiej strony medalu. Co jeśli ktoś wykorzysta ich zamknięcie i zabije ich tam? 

Potrząsnęłam głową by odgonić czarne myśli. Nie przewidziałam niczego takiego, choć nadal niezbyt kontrolowałam swoje zdolności.

-Gdzie jest mój syn? - Mama Scotta miała roztrzęsiony. Czułam się winna tego całego zamieszania, ale kiedyś na pewno zrozumie, powagę sytuacji.-

Przełknęłam ślinę głośno po czym odparłam, podałam ulice i numer mojego mieszkania. 

Pani McCall połkała jeszcze chwilę do telefonu po czym powiedziała, że  niedługo przyjedzie. Plan szedł jak z płatka, teraz musiałam zadzwonić tylko do Szeryfa. 

Wybierając numer i czekając aż Pan Stylinski odbierze, przeszłam się do kuchni, w której były jedyne dowody, że tu mieszkałam. Zdjęcia na lodówce przedstawiające mnie i moją mamę jeszcze za czasów gdy ja byłam malutka, a ona... żywa. Zdjęć ojca postanowiłam nie zatrzymywać, gdyż przynosiły mi złe wspomnienia. To on wykopał mnie z domu by mógł być szczęśliwy.ON przyczynił się do mojego nieszczęścia.

- Stylinski -usłyszałam w słuchawce.

Szybkim ruchem zerwałam zdjęcia i schowałam do kieszonki  torby, którą miałam na ramieniu.

- Ojciec Stiles'a? - zapytałam siląc się na spanikowany głos.

Po drugiej stronie rozległo się ciężkie westchnienie.

-  Pobił, spalił lub rozjechał coś? Jeśli tak to go nie znam.

Zmieszanie i zarazem rozbawienie ogarnęło moją osobę. To dość typowe, żeby Stiles robił wymienione przez jego ojca rzeczy. Tylko, że jego syn był w śpiączce, w szpitalu o czym pan Stilinski musiał zapomnieć. Podobno nie spał od czasu wypadku i cały czas szuka winnego. Biedy szeryf, pomyślałam. 

- Nie, nic z tych rzeczy. Pana syn jest w niebezpieczeństwie. Nie jest już w szpitalu.

Potarłam dłonią czoło i czekałam na odpowiedź, która długo nie nadchodziła.

- Co się stało? - panika w głosie taty Stiles'a nie była tak mocna jak u mamy Scotta. 

Wypowiedziałam tą samą formułkę po czym usłyszałam mnóstwo przekleństw i obietnicę szybkiego przyjazdu. 

***

Półgodziny później wybierałam numer Scott'a meldując, iż wszystko poszło zgodnie z planem. Rodzice byli zamknięci w pomieszczeniu z jedzeniem i piciem oraz bez żadnych okien, a drzwi zablokowane szafą, którą było ciężko przenieść bez pomocy wilkołaka.


|STILES|

Z początku myślałem, że jestem martwy. Martwy jak trup, wiem że to kiepskie określenie, ale tylko takie słowa miałem w głowie.  Słyszałem jedynie szepty oddalone ode mnie o kilka kilometrów, a przynajmniej tak mi się wydawało. Jedyne co widziałem to czarną przestrzeń rozciągającą się przede mną. Nie bałem się o dziwo, choć wszystkie moje zmysły były zmniejszone do minimum.  Chciałem poruszyć rękoma, ale nie wiedziałem nawet gdzie są moje dłonie. 

Lecz nadal nie panikowałem, czułem się niespokojny i zmartwiony, ale moje serce biło spokojnie a oddech miałem miarowy.

 Oddech? 

Czyli żyłem?

- Stiles - usłyszałem czyjś słodki i miękki głos- jestem tu.

Spokój wracał, a ja pragnąłem otworzyć oczy by ujrzeć JĄ.

- Jak się trzymasz stary? - znałem ten głos bardzo dobrze. Należał do Scott'a McCall'a.

Na chwilę zapadła cisza, a potem jeszcze więcej głosów zebrało się wokoło mnie, wyciągając moją świadomość z ciemności.

- Stiles, wszyscy są bezpieczni-  usłyszałem Lucy- pewnie się martwiłeś, siedząc tu tak zupełnie samemu.

Przez chwilę nikt nic nie mówił, a potem usłyszałem jak ktoś kogoś uderza. 

-Ugh, Allison...- głos Isaac'a rozległ się donoście w pustce, w której się znajdowałem. - Tak, miło cię widzieć, stary.

Pragnąłem się uśmiechnąć, ale nie mogłem. Mięśnie dalej odmawiały mi współpracy.

-  Twojemu ojcu nic nie jest, tylko mało sypia ostanio- Allison była najbliżej mnie, ponieważ to ją słyszałem najwyraźniej. 

Serce mi zabiło mocniej na wspomnienie ojca. Bałem się o niego cały czas odkąd zginęła mama, a jego pochłoną wir niebezpiecznej pracy w Beacon Hills. Odkąd odkryłem nadprzyrodzone rzeczy, wcale nie czułem się lepiej z faktem, że on naraża życie, nie wiedząc jak poważna jest sytuacja. Mam tylko jego i nikogo innego.  Bronie go na swój sposób przed tym nienormalnym hrabstwem jak tylko mogę, ale ciężko to robić, nie wiedząc gdzie się jest, ani co się wydarzyło.

- A Isaac, zakochał się w Lucy! - Krzykną gdzieś tam Derek  i wszyscy wybuchli śmiechem.

Pragnąłem do nich dołączyć. Czułem jak ktoś łapie mnie za rękę i mocno ją ściska.  W swoich myślach oddałem uścisk, ale nie wiem czy również robiło to moje ciało. Jednak ktoś jękną cicho.

- Ścisną moją rękę - szepnęła Lydia-  Ścisną moją dłoń! 

_____________________________

Ej przewiduje niedługo AKCJE MIĘDZY ISAAC'KIEM  A LUCY ! 

jak ktoś nazwał kiedyś ten ship ?

-LUIS ?  czy jak tio było ?



Writewithme.com ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz