Początek końca |Lucy| |Stiles|

564 56 4
                                    

| W tym samym czasie gdy Scott został zatruty, Lucy|

ISAACWOLF: A czy podanie numeru telefonu, to naruszenie zasad? 

FINDLUCY: ugh...

ISAACWOLF: nie, nie jest naruszeniem zasad! Będę słyszał tylko Twój głos!

FIDNLUCY: no nie wiem...

ISAACWOLF: no co Ci szkodzi?

FINDLUCY: szczerze? dużo.

ISAACWOLF: auć.

ISAACWOLF: gryzie

FINDLUCY: Isaac, czemu Ci tak zależy na tej znajomości? Teraz i tak nie wyjdę ze szpitala do końca tygodnia. Lekarze się uparli by mnie przetrzymać.

ISAACWOLF: Świetnie zróbmy układ!

FINDLUCY: kolejny?

ISAACWOLF: Kiedy wyjdziesz ze szpitala, dasz mi swój numer...

FINDLUCY: Czemu Ci tak zależy, powtórzę.

ISAACWOLF: Nie wiem...

FINDLUCY:  Isaac..

ISAACWOLF: Nie Lucy, uznałem, że będę dążył do poznania Cię więc to zrobię. Nie chce Cię wykiwać, chce Cię poznać. Po prostu. Nie chcę Cię wykiwać, zranić ani nic. Pochodzimy z tego samego miasta, z jednej szkoły. Lucy, ja po prostu uważam, że mamy prawo się znać, a mi się wydaje, że Cię polubię. 

FINDLUCY: Okej, Isaac. Zgadam się, niech stracę.

ISAACWOLF: Na prawdę :o ?

FINDLUCY: Tak.

ISAACWOLF: no to teraz się już nie odczepię, haha

I tak do końca dnia Isaac, męczył mnie na różne tematy. Włączając w to jedzenie w szpitalu, zajęcia z ekonomi, sytuacje w domu z przed paru lat i moje bardziej prywatne życie. Rozmawialiśmy, nie bojąc się o nic. Ja dowiedziałam się więcej o nim, a on o mnie. To było miłe, taka inna odmiana, ktoś chciał mnie poznać sam z siebie. Nikt tak nie zrobił poza Lydią i Allison. One pierwsze podały do mnie rękę. 


| Stiles , godzina po zatruciu Scott'a|

- Byłeś z nim cały dzień, co on jadł?- Dr. Deaton cały czas zasypywał mnie pytaniami, potrząsając mnie za ramiona. Ja tylko stałem z otwartymi ustami, patrząc na bladego Scott'a. Leżał na stole przeznaczonym dla zwierząt w klinice weterynaryjnej i ledwo co oddychał. Mój przyjaciel umiera, bo  ktoś dodał mu do czegoś Tojadu, czyli wilczego ziela. Złapałem się ręką za głowę i przeczesałem grzywkę, która jest już za długa. Doznałem jakiegoś dziwnego uczucia w żołądku, sam nie czułem się dziś najlepiej. Oderwałem swoją rękę od głowy i zerknąłem na nią.  Jęknąłem głośno.- Co się dzieje, Stiles! 

Spojrzałem na Deaton'a, a potem znów na moją rękę. Jest cała w żółtych planach!

-Moja ręką...- Szepnąłem do niego.- Jest żółta!

Mężczyzna, spojrzał na mnie i pokręcił głową. Delikatnie potrząsnął mnie za ramiona po raz kolejny. 

- Jedliście dziś coś razem, albo piliście? - Zapytał mnie spokojnym i delikatnym głosem. 

Spojrzałem mu prosto w oczy i wtedy zrozumiałem.  Zaczynałem widzieć podwójnie, ale to nie przeszkodziło mi by wyrwać się z uścisku Deaton'a i dobiegnięcia do plecaka przy ścianie.  Wygrzebałem z niego w połowie pełną butelkę wody. Gapiłem się na nią jak nienormalny gdy powiedziałem doktorowi:

- Zatruli nas tojadem z mojej własnej butelki wody. - Mężczyzna podszedł do mnie i zabrał butelkę. Dokładnie obejrzał ją i powąchał. 

-Popilnuj przez chwilę Scott'a, może się zaraz zacząć przemieniać. To nie kontrolowane gdy jest się pod wpływem tojadu. Musze zobaczyć jak wiele podali wam tego w piciu. - Urwał i spojrzał na mnie.- Tobie nic nie będzie, chwilowe halucynacje i zaburzenie widzenia, ale Scott..-  Zerkną na niego.

Otworzyłem usta i wgapiłem się w Deaton'a. On go musi uratować. To mój najlepszy przyjaciel...Jedyny przyjaciel.  Dzięki niemu czuje, że żyje, że mam co robić w swoim życiu. Stało się o wiele ciekawsze, choć wielokrotnie niebezpieczne, ale nie żałuje tego. Nie jeśli mam obok brata i najlepszych  przyjaciół, nie żałuje niczego. Nie pozwolę mu umrzeć, ani nie zostawię go!

- Jak mogę Ci pomóc? - Spytałem gotowy do działania i podszedłem do stołu, na którym leżał Scott. 

Deaton, ruszył do pułki z jakimiś przyrządami laboratoryjnymi.

- Na razie go pilnuj, potem będziesz musiał go trzymać, gdy będę wstrzykiwał odtrutkę. -Odpowiedział stojąc do mnie tyłem. Pobrał próbkę wody, a ja czułem jak rośnie mi gula w gardle. 

Przełknąłem głośno ślinę i spojrzałem, nie dowierzając w to co słyszę, w plecy szefa Scott'a. Czułem, że już miałem miękkie nogi. 

- Wstrzyknąć? - Scott wymiotował w tym momencie na podłogę, niebezpiecznie blisko moich butów.  Nie mam wyboru, choć wiecznie na widok igły mdleje.

|Lucy|

Mój dobry humor znikł równie szybko jak się pojawił. W środku nocy obudziłam się z krzykiem, kolejny zły sen mnie zaatakował. Tym razem jednak, wszystko potoczyło się inaczej. Nie znajdowałam się w pomieszczeniu przypominającym klinikę weterynaryjną, ale był to las. Dokładnie to samo miejsce, w którym miałam wypadek, tylko że zmieniło się parę szczegółów. W miejscu gdzie było pięć pułapek, zamiast nich stała piątka moich przyjaciół wraz ze mną. Scott, Allison, Lydia i Stiles. Co dziwniejsze Scott nie był człowiekiem, przypominał bardziej wilka. 

Byłam potwornie przerażona tym snem... Jego szczegółami.

Wszyscy mieliśmy nacięte oba nadgarstki, aby krew sączyła się na czarną jak noc, ziemię. Wyglądało to tak jakbyśmy zrobili to specjalnie, jakby był w tym ważny powód. Nie pamiętam co było dalej, czułam tylko, że spadam, a obraz mi się zamazywał.

Musze porozmawiać z Allison.


Writewithme.com ✅Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt