Przygotowania | Scott | Stiles | Lydia

521 45 23
                                    

SCOTTMCCALL: Allison?

ALLISONA: Tak?

SCOTTMCCALL:  Nie martw się tym tak. Znajdę ją, obiecuje, że zrobię co w mojej mocy by ją znaleźć.

ALLISONA: Wcale się nie denerwuje, Scott! 

SCOTTMCCALL: Dajesz słowo?

ALLISONA: Oczywiście.

SCOTTMACCALL: To jak wyjaśnisz to, że stoję na twoim dachu, niedaleko twojego okna, a ty nawet nie zareagowałaś?

ALLISONA: CO!?

Dziewczyna szybko otworzyła okno i groźnie łypnęła na mnie wzrokiem. Chyba nie miała zbyt dobrego dnia albo ochoty na wizytę chłopaka w nocnych porach. Jednak musiałem upewnić się, że wszystko z nią okej.

Allison nie odezwała się do mnie, tylko stała tak patrząc. Czułem aż tutaj jej bezradność i załamanie. Delikatnie zmieniłem położenie na dachu, by przysunąć się do jej okna i do niej. Nie mogłem pozwolić by coś się jej teraz stało. Jeżeli Lucy zniknęła, a za jej porwaniem stoi jaka kolwiek siła zła, nie pozwolę jej zabrać mojej dziewczyny. 

Tak naprawdę przyszedłem tu z zamiarem chronienia jej przez całą noc, nawet jeśli to oznacza spanie na dachu. 

Przysunąłem się jeszcze bardziej do okna, aż znalazłem się tak blisko, że wystarczyło pokonać tylko jeden krok i znalazłbym się w jej pokoju. Spojrzałem  Allison głęboko w oczy, chciałem ją tym uspokoić i zapewnić, że będę tu cały czas.  Odsunęła się lekko, pozwalając mi wejść do środka.

- Scott...- Szepnęła, gdy już znalazłem się w środku i przywarła do mnie całym ciałem. Kochałem ją tulić, czuć jej zapach, taki delikatny i słodki. Uwielbiałem gładzić jej miękkie, ciemne włosy i całować w czoło. Chciałem by czuła się bezpiecznie przy mnie, więc objąłem ją ramionami i nie puszczałem, póki ona nie będzie tego chciała. 

- Nie zostawię cię dziś samej. - Szepnąłem tuż obok jej ucha, a ona już zaczynała podnosić głowę z mojej klatki piersiowej. Chciała się nie zgodzić na to, uprzeć, że sama umie się bronić. Widziałem to w jej wzroku, ale nie dziś, teraz na to nie pozwolę.- Nawet nie próbuj All. Ja wiem, że jesteś silna i wyszkolona. Wiem, że radzisz sobie z takimi jak ja, ale nie pozwolę ci tym razem zostać samej. Jeżeli to coś jest czystym złem, tak jak mówił Deaton... nikt z nas sobie nie poradzi w pojedynkę. 

Wiedziałem, że tym razem wygrałem, ale ona i tak mi tego nie odpuści. Nie lubiła gdy się o nią troszczono, wolała być niezależna i samowystarczalna. Choć wiem, że pragnęła mojej obecności dziś i nie tylko dziś. Pragnęła bym ja ją też chronił  i to miałem zamiar robić.

- Dziękuje, naprawdę dziękuje Scott. Wiem, że się o mnie martwisz, ale myślę, że nie potrzebnie.- Powiedziała cicho, wpatrując się w moje usta.

Nie dało się wytrzymać takiego spojrzenia dłużej niż trzy sekundy. Jeśli ona patrzyła na moje usta... wiedziałem, że pragnie jedynie pocałunku, że chce mnie tylko dla siebie.

Pocałowałem ją. Najpierw ostrożnie, delikatnie całując jej rozgrzane i miękkie wargi. To był najlepszy smak życia, jaki dany mi było zasmakować. Czysty, słodki i pobudzający wyobraźnie. Chciałem jej więcej, poczuć ją, jej skórę by dodała mi siły, jak zawszę gdy jej potrzebowałem. Dotknąłem więc jej nagiej skóry na biodrze, gdzie biała koszulka na ramiączka podjechała lekko do góry. Jej skóra w zetknięciu z moją była rozpalona, prawie mnie parzyła. 

Pogłębiłem pocałunek chcąc poczuć więcej Allison przy sobie, chcąc zatrzymać jej cząstkę w sobie. Nie wytrzymałem gdy cicho jęknęła, moja ręka powędrowała wyżej, pod lekkim materiałem. To było wspaniałe uczucie, mogąc dotykać kogoś, kogo nie tylko się pragnie lecz i kocha. Ten dotyk jakiejkolwiek innej dziewczynie bym nie podarował, nie, jeśli nic do niej nie czuje.  Nie, póki mam Allison.

Writewithme.com ✅Where stories live. Discover now