9. Kolacja

547 27 2
                                    

Dojechaliśmy pod duży dom.

- Adel... - zaczął brunet.

- Później - wysyczałam już kolejny raz.
Czego on nie rozumie?

Wysiadłam z auta dalej patrząc jak zaczarowana na dom.
Dwie kolumny ozdabiały wejście do domu.

- Idziemy? - odezwał się Olivier, który stanął po mojej prawej stronie.
Skinęłam głową.
We trójkę podążyliśmy do wejścia. Dłonie miałam całkowicie spocone ze stresu. Nie na co dzień poznaje się rodziców swoich porywaczy. Alexander z gracją zapukał do drzwi, już po chwili otworzyła nam niska brunetka.

- Jaka ty jesteś śliczna! - zawołała od razu gdy przekroczyliśmy próg domu.

- Dziękuję bardzo - odpowiedziałam nie wiedząc jak zareagować.

- Mamo, zaraz ją udusisz - zaśmiał się Olivier ratując się z objęć kobiety.

- Olivier, synku, muszę się nacieszyć. Ona jest piękna, byłbyś głupcem jakbyś jej nie doceniał - czułam się dziwnie gdy mówili o mnie.

Czarnowłosy spojrzał na swojego brata błagalnym wzrokiem.

- Jak się czujesz mamo? - zapytał Alexander.
Byłam mu wdzięczna, że zmienił szybko temat.

- Jest dobrze - westchnęła. - Chodźcie ojciec już czeka.

Rozebraliśmy się wędrując do salonu. Olivier złapał mnie za rękę kierując się do stołu, na którym było już przygotowane wszystko.

- Siadajcie - powiedziała kobieta idąc po coś do kuchni.

Wszyscy zajęliśmy miejsca, a ja poczułam czyjś wzrok na sobie.
Podniosłam głowę i od razu napotkałam zimny i przenikający wzrok najstarszego z rodu.

Brunet patrzył na mnie zimnym i nic nie wyrażającym wzrokiem. Poczułam się nieswojo. Jego broda dodała mu męskości i władczości. Mimo, że był w średnim wieku miał dużo tatuaży tak samo jak jego synowie.

- A więc Adeline... - mężczyzna przemówił a jego głos sprawił, że miałam gęsią skórkę. - Czym się zajmujesz?

To on nie wie, że zostałam porwana?

- Przeprowadziłam się by zacząć pracę z modą - odpowiedziałam uprzejmie.
Mężczyzna pokiwał głową wracając do jedzenia posiłku.

- A twoi rodzice czym się zajmują? - zapytał znów mężczyzna.

- Ryan! - krzyknęła w stronę mężczyzny.

- Rosello, nie możesz krzyczeć, ani się denerwować - odpowiedział spokojnym głosem. - Więc? - znów się zwrócił do mnie.

- Mama jest chora, a tata jest prawnikiem - powiedziałam mimo ściśniętego gardła.

- Czy to aż tak poważne, że nie może pracować? Czy żeruje na swoim mężu? - dopytywał.

Moje serce rozpadło się na milion kawałków. Moja mama jest najświętszą kobietą na świecie.

- Tato! - krzyknęli w tym samym czasie.

- Z całym szacunkiem, lecz nie zna pan naszej historii. Wypraszam sobie stwierdzenia, że moja mama na kimś żeruje - powiedziałam oschle. - Dziękuję pani bardzo za kolację, nie jestem w stanie dłużej tu być gdy ktoś obraża moją rodzinę - mama chłopaków patrzyła na mnie że współczuciem i smutkiem. - Wrócę do domu sama - powiedziałam do chłopaków. Szybko skierowałam się do wyjścia uprzednio zakładając buty.
  Gdy wyszłam z domu zaatakowało mnie zimne powietrze. Przeszły mnie dreszcze, na które starałam się nie zwracać uwagi. Chciałam znaleźć się w bezpiecznym miejscu.

Zaczęłam kierować się do bramy chcąc jak najszybciej opuścić posiadłość.

- Adel! - krzyknął ktoś za mną.

Nie odwróciłam się. Nie chciałam... Nie chciałam zobaczyć komu na mnie zależy. Jedyne czego chciałam to spokoju.

Kroki osoby za mną zaczęły być głośniejsze, więc znowu przyśpieszyłam.
Po kilku minutach już nic nie słyszałam. Nic nie czułam. Nie miałam lekarstwa na smutek. Wszystkie moje rany zostały odkryte i na nowo rozdrapane.
Szłam ciągle przed siebie, mając z tyłu głowy, że idąc prosto nie można dojść daleko. Zauważyłam ścieżkę, która prowadziła w prawo. Skręciłam w nią. Było mi wszystko jedno. Wydeptana dróżka nie było prosta. Miała liczne zakręty przez, które ucierpiały moje nogi.

Kiedy już doszłam na samą górę górki byłam zmęczona, lecz widok, który zastałam zapierał dech w piersi.

Z górki było widać całe miasto. Usiadłam na ławce w dalszym ciągu wpatrując się w panoramę.
Co jakiś czas powiewał zimny wiatr.

Moja mama nigdy nie prosiła się o chorobę. Pamiętam, że byliśmy w rozsypce gdy okazała się to prawda. Próbowaliśmy zapobiec od razu, ale było za późno. Rak piersi ją opanował, łamiąc nam serca.

- Wiedziałam, że cię tu znajdę

Wzdrygnęłam się odwracając do tyłu. Zauważyłam matkę chłopaków, która wolnym krokiem zmierzała do miejsca, w którym siedziałam.

- Skąd pani wiedziała gdzie pójdę? - zapytałam odwracając się znów do przodu, wzrok zawiesiłam na lampie, która świeciła bardzo daleko.

- Każdy tu przychodzi nawet jak nie zna trasy. Ludzi intrygują zakręty i chętnie tu skręcają. Zawsze gdy mam jakiś problem, z którym nie mogę się uporać, przychodzę tu. Uspokaja mnie patrzenie na miasto, które żyje. Ludzie nie wiedzą, że przychodzę tu i na nich patrzę.

Myślałam nad jej słowami. Ludzie często nie byli świadomi dużo rzeczy. Doceniają rodziców dopiero gdy zabraknie jednego.

- Adel... Chciałabym cię przeprosić. Nie wiem co w niego wstąpiło - zaczęła zakłopotana. - Zawsze to on pierwszy współczuł łudzą z takimi historiami.

- Nie musi pani za niego przepraszać, nie mam do niego żalu - skłamałam. Tak było łatwiej.

- Tak mi przykro moje dziecko - powiedziała i mnie przytuliła.
Gdy mnie przytulała czułam się  jakbym była mała i przytulała się do mojej mamy.

Chciałam... Próbowałam być silna, ale stało się. Łzy zalały moje oczy. Drżałam w ramionach Roselli chcąc zniknąć.
Czułam od niej ciepło i troskę.

- Adel! - krzyknął ktoś w oddali.

Oderwałam się od kobiety zauważając jej synów. Olivier gdy mnie zobaczył podbiegł i wziął mnie w ramiona, przytulając mocno.

- Błagam kochanie nigdy więcej mi tego nie rób - wyszeptał mi do ucha.  
Swoimi rękami mocno oplotłam jego szyję.

Nie wiem ile mogliśmy tak stać wtuleni, gdy poczułam, że chłopak delikatnie mnie puszcza.
Patrzyłam jak zaczarowana w jego oczy, były przepełnione troską i współczuciem.

- Adel... - wyszeptał tym razem Alexander przytulając mnie równie mocno. Mimo, że czekała mnie poważna rozmowa z chłopakiem, czułam ukojenie w jego ramionach.

- Będę się zbierać dzieci - odezwała się kobieta. Wszyscy skierowaliśmy na nią wzrok.

- Dasz radę mamo? - zapytał Alexander, a w jego głosie było słychać troskę.

- Tak - odpowiedziała. Podeszła do każdego z nas dając całusa w policzek.

Patrzyliśmy jak kobieta się oddala.

- Wracamy? - zapytał Olivier.

Skinęłam głowę. Wszyscy skierowaliśmy się do auta, którym wróciliśmy do domu.

Na pewno to moje życie?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz