Rozdział 23: Siła Rażenia

Start from the beginning
                                    

— Sugeruję, żeby bezdomna jako pierwsza przeszła swój chrzest — odezwał się Trevor, wychodząc całkiem z cienia. Na jego twarzy gościł ironiczny półuśmiech. Patrzyli sobie z Cass w oczy – ona z nieskrywanym gniewem, on wciąż ohydnie uśmiechnięty.

Wtedy poczuła, że zrobiło jej się niedobrze. Głowa stała się cięższa i oblała ją fala gorąca. Zmrużyła oczy.

Oakley zastanowił się przez chwilę.

— Sądzę, że to dobry pomysł — stwierdził w końcu. Jego słowa zdawały się dla Cass bardzo odległe. — Zatem proszę wszystkich studentów o wyjście do pomieszczenia obok i czekanie na swoją kolej. — Wskazał na drzwi. — Panno Edevane. Proszę podejść.

Ruszyła dopiero po chwili, czując, że kolana trzęsły jej się jak słynny, galaretkowy tort Trudi. Poruszyła głową kilka razy, lecz wciąż czuła się dziwnie. Jakby była pijana i nagle ważyła tonę... Oblało ją gorąco.

Profesor poczekał, aż studenci wyjdą i ustawił Cass w konkretnym miejscu. Naprzeciwko stanął Trevor i przytłoczyło ją nagle, jak bardzo był wyższy.

Czy miał mi zadawać jakieś pytania?

Znów zakręciło jej się w głowie.

— Moment... — szepnęła i aż zdziwiła się, jak słabo zabrzmiał jej głos. — Nie czujecie, jak tu gorąco? — mruknęła i mechanicznie zaczęła zdejmować sweter, pod którym miała koszulkę na ramiączka. — Muszę usiąść... — jęknęła niewyraźnie, rozglądając się dookoła. Nigdzie nie było już żadnego z krzeseł. Zaczęła wachlować się koszulką, choć dyskomfort pozostał. Czuła ciepło już nawet w opuszkach palców i dziwny niepokój wewnątrz. Skóra zaczęła ją swędzieć.

— Wszystko w porządku, panno Edevane? — zapytał profesor ostrożnie. Cass pokiwała głową zdezorientowana i przeniosła znów wzrok na stojącego obok Trevora. Mierzył ją z góry kpiącym spojrzeniem.

— W takim razie. Do dzieła! — zawołał profesor, co nieco oprzytomniło Cass.

Nagle Trevor się na nią rzucił. Jego rozwścieczona twarz mignęła jej tylko przed oczami, zanim odskoczyła na chwiejnych nogach.

— Co ty wyprawiasz?!

Uniknęła zderzenia, ale nie miała czasu odetchnąć, bo on znów na nią biegł! Instynktownie zaczęła rozglądać się za drzwiami do drugiego pomieszczenia. Nagle nigdzie ich nie było. Pobiegła przed siebie, choć nogi jej się nieco plątały. Nigdy nie uczyła się żadnych sztuk walki. Dlaczego kazali jej mierzyć się właśnie z nim?

To jakieś wariactwo!

Czuła przepływające przez ciało fale gorąca, co irytowało ją jeszcze bardziej. Odwróciła się od Trevora i zaczęła uciekać przez wielką, złotą salę.

Pieprzyć to wszystko!

Kątem oka zobaczyła błysk, a wraz z nim powietrze przeszył huk. Padła na ziemię, pewna, że ktoś wyciągnął broń. Modliła się o ratunek! Dostrzegła drewniany kontuar, stojący przy jednej ze ścian. Szybko policzyła do trzech i rzuciłam się w jego stronę.

— Nie na tym polega chrzest, bezdomna! — zawołał Trevor, a jego głos poniósł się echem.

Skurczybyk nawet się nie zmęczył!

Cass ledwo mogła złapać oddech, przyciskając kolana do piersi. Zamrugała kilka razy. Obraz stopniowo się wyostrzał, a świadomość wracała na swoje miejsce. Choć nadal czuła się nieco odklejona od siebie.

— Nikt mi nie wyjaśnił, na czym miałby polegać! — warknęła wściekle.

— Pomyśl, bezdomna... i działaj.

— Poczekajcie tylko, aż mój ojciec się o tym dowie!

Nie wiedziała, gdzie jej tata przebywał w tamtej chwili, ale była pewna, że byłby równie wściekły, co ona.

— Wszystkich was pozamyka w więzieniu! To jawne znęcanie się nad ludźmi! — wrzasnęła.

Nagle poczuła w powietrzu elektryczność i usłyszała świst. Znów padła na ziemię, a pomieszczenie rozbłysło jasnym światłem, jakby wybuchnął fajerwerk. Kontuar, za którym się chowała, zatrząsł się niebezpiecznie. Coś w niego uderzyło i Cass krzyknęła, gdy obok jej głowy utworzyła się wypalona dziura.

Trevor do mnie strzela!

Wyściubiła jedno oko przez wypalony otwór i zobaczyła, że mężczyzna wcale nie trzymał w rękach pistoletu. Obie jego dłonie były rozświetlone tak jasnym światłem, że Cass musiała przymknąć oczy. Dosłownie trzymał w uścisku świetlne kule. Dziewczyna poczuła ucisk w klatce piersiowej. Świat znów zawirował, jak wtedy, gdy kryła się w podziemiach koło Meliny. Nie mogła oddychać.

— Nie, nie, nie... — mamrotała.

Blondyn warknął gniewnie i posłał w kierunku kryjówki kolejne pociski. Cass przycisnęła policzek do ziemi i marzyła, by wsiąknąć w drewniany parkiet. Zasłoniła instynktownie głowę rękami i zacisnęła zęby. Skóra Trevora iskrzyła się światłem jak wtedy podczas spotkania Stowarzyszenia Paproci. Błagała w myślach o ratunek. Gorąco, które czuła na całym ciele, nie dawało jej trzeźwo myśleć. Pot spływał po czole, zbierał się na przedramionach i między palcami. Nagle była pewna, że temperatura jej ciała podniosła się powyżej czterdziestu stopni Celsjusza. Sprawiało to, że skóra zaczęła ją swędzieć i piec. Miała ochotę zdrapać ją całą.

Ryknęła wściekle i podniosła się z podłogi, nie mogąc już tego znieść.

Kim był ten lodowaty dupek, by tak mnie traktować?!

Przypomniała sobie każde wredne spojrzenie Trevora, które rzucił w jej stronę. Każde niemiłe słowo. Nagle odkryła w sobie niezmierzone pokłady wściekłości. Znalazła wzrokiem lodowate spojrzenie i ruszyła szybko w jego kierunku. Ryknęła gardłowo, będąc coraz bliżej. Sama chętnie przejęłaby kulę światła i ugodziła nią w sam środek tego dupka! Nie mogła opanować furii, która nią zawładnęła. Poczuła kolejną falę – rodziła się w opuszkach palców i rozchodziła dalej, zupełnie jakby płynęła razem z krwią do każdej komórki jej ciała. Miała wrażenie, że płonęła.

W kolejnej sekundzie Cass zatrzymała się wpół kroku i wrzasnęła z bólu. Coś chciało wydrzeć się z jej środka na wolność. Zaraz potem straciła kontrolę, a jej plecy wygięły się w łuk. Spojrzała przelotnie na dłonie. Mogła przysiąc, że zaczynały świecić żywym blaskiem, jakby była choinką bożonarodzeniową. Zmierzyła przerażonym wzrokiem, obserwującego ją blondyna. Wyczytała na jego twarzy zdziwienie i nagle coś rzuciło jej ciałem o podłogę.

Upadła na parkiet z łoskotem i znów wrzasnęła z bólu, a całe gorąco odeszło bez pożegnania, tak szybko, jak się pojawiło. Zaczęła oddychać pośpiesznie, jakby bała się, że ktoś zaraz odetnie dopływ tlenu. Odgarnęła czarne włosy z twarzy i spojrzała na Trevora. Stał tuż nad nią i miał czysty strzał. Mógł posłać ją do diabła za pomocą jednej ze swoich kul światła.

— Gratulacje, bezdomna. Przeszłaś chrzest w Domu Sępicieli. To oznacza, że jesteś potomkinią Klariuszy — warknął i posławszy Cass zagadkowe spojrzenie, odszedł w kierunku Oakleya. 


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅

Coś, co było do tej pory w sferze domysłów ujrzało światło dzienne! Co myślicie o tym rozdziale i Trevorze? Jestem ciekawa, waszych przemysleń! ^^

Bezdomna [ Trylogia Światłocienia ] TOM 1 ✓Where stories live. Discover now