Rozdział 19: Zaufanie

78 21 58
                                    


Cass siedziała otępiała na ławce, ukrytej między krzewami niedaleko Hig Winitt Hal. Miała nadzieję, że nikt jej tutaj nie znajdzie. Po wielu dniach przebywania w posiadłości ojca musiała wyjść na świeże powietrze. Inaczej czuła, że się udusi.

Nieobecny wzrokiem wodziła po gzymsie i blankach najbliższego budynku. Zapragnęła nagle biec, bo gdyby uciekła daleko od wszystkiego, mogłaby uwierzyć na nowo, że wszystko było jedynie farsą, a życie wróci zaraz do normy. Jednocześnie nie chciała zostawić tego, co znała. Nie chciała zostawić mamy za sobą. Bo część jej rozumu już potwierdziła fakty. Niezaprzeczalnie mówiły, że odeszła i nie wróci. Tak trudno było jej zrozumieć to, co czuła. Lecz taka jest natura żałoby – chciałoby się wierzyć zarówno faktom, jak i fantazjom. A to mogło doprowadzić na skraj wytrzymałości.

W chaosie tego wszystkiego zupełnie nie interesowała ją sprawa stowarzyszenia, ani nawet tego, że Trevor, Lorelai i inni najprawdopodobniej byli Klariuszami. Nie miała na to siły. Poza tym, te wszystkie sprawy wydały się w tamtym momencie żałośnie mało istotne.

— Bardzo mi przykro, Cassily. — Uniosła niepewnie głowę. Nad nią stał Ash Rowley w czarnym prochowcu i dzianinowym swetrze. — Nie mogę wiedzieć, jak się teraz czujesz, ale bardzo ci współczuję. — Podał jej papierowy kubeczek z gorącą kawą.

— Dziękuję — posłała mu nikły uśmiech.

Usiadł obok i także zaczął wodzić wzrokiem wysoko po blankach. Milczał, nie patrząc na Cass, za co była mu wdzięczna. Siedziała z kolanami podciągniętymi pod brodę, popijając rozgrzewający napój. Obserwowała osmoloną elewację Kaplicy w oddali.

Deszczowe dni na razie ustały, ustępując miejsca tym słonecznym. Ironia losu... Zaczęto pierwsze prace przy zniszczonej budowli. Liście powoli odklejały się od gałęzi – umierały, spadając na ziemię. I tak się wszystko toczyło dalej. Aż nie do wiary...

— Twoja mam też umarła, więc wiesz, jak się czuję — zauważyła nagle, zerkając na niego z boku.

Ash spuścił głowę.

— Ale nie tak... — westchnął. — Moja matka była chora wiele miesięcy, zanim w końcu odeszła. Bardzo cierpiała w chorobie i nikt nie był w stanie nic zrobić. Śmierć była dla niej lekarstwem. — Posłał jej smutny uśmiech. — Twoja mama powinna żyć. Nie musiała umierać. Nie wtedy. Nie tak.

Cass pokiwała głową ze zrozumieniem i odwróciła znów wzrok na budynki w oddali. Milczeli dłuższą chwilę i w końcu powiedziała słabym głosem:

— Dziękuję za uratowanie mi życia, mam u ciebie dług. — Czułam, że musi coś powiedzieć, by nie odszedł. Spojrzała mu prosto w oczy, na co on tylko skinął głową – niczym rycerz, który uratował księżniczkę, pomyślała. — Tylko, dlaczego nie daje mi spokoju to, w jaki sposób to zrobiłeś?

Zerknął na nią zbity z tropu i wzruszył ramionami.

— Skoczyłaś, a ja cię złapałem. Nie było wcale tak wysoko. Wydawało ci się przez adrenalinę, dym i strach.

— To nieprawda Ash. Widziałam cię. Nie zaprzeczaj, proszę i nie rób ze mnie szalonej idiotki tak, jak inni.

Popatrzył uważnie, a potem przymknął powieki i pociągnął łyk ze swojego kubka.

— Gdybyś posłuchała mnie i wróciła do pokoju, nic z tego by się nie wydarzyło.

Cass nabrała powietrza w usta.

Jak on mógł sądzić, że zostawię mamę na śmierć w płomieniach tak po prostu?

— To nie była troska, tylko demonstracja ego — odparła obrażonym głosem. — Jesteś jak każdy facet, wielki samiec alfa — prychnęła, przywołując w myślach obraz Luciena, czy Trevora.

Bezdomna [ Trylogia Światłocienia ] TOM 1 ✓Where stories live. Discover now