Cass siedziała otępiała na ławce, ukrytej między krzewami niedaleko Hig Winitt Hal. Miała nadzieję, że nikt jej tutaj nie znajdzie. Po wielu dniach przebywania w posiadłości ojca musiała wyjść na świeże powietrze. Inaczej czuła, że się udusi.
Nieobecny wzrokiem wodziła po gzymsie i blankach najbliższego budynku. Zapragnęła nagle biec, bo gdyby uciekła daleko od wszystkiego, mogłaby uwierzyć na nowo, że wszystko było jedynie farsą, a życie wróci zaraz do normy. Jednocześnie nie chciała zostawić tego, co znała. Nie chciała zostawić mamy za sobą. Bo część jej rozumu już potwierdziła fakty. Niezaprzeczalnie mówiły, że odeszła i nie wróci. Tak trudno było jej zrozumieć to, co czuła. Lecz taka jest natura żałoby – chciałoby się wierzyć zarówno faktom, jak i fantazjom. A to mogło doprowadzić na skraj wytrzymałości.
W chaosie tego wszystkiego zupełnie nie interesowała ją sprawa stowarzyszenia, ani nawet tego, że Trevor, Lorelai i inni najprawdopodobniej byli Klariuszami. Nie miała na to siły. Poza tym, te wszystkie sprawy wydały się w tamtym momencie żałośnie mało istotne.
— Bardzo mi przykro, Cassily. — Uniosła niepewnie głowę. Nad nią stał Ash Rowley w czarnym prochowcu i dzianinowym swetrze. — Nie mogę wiedzieć, jak się teraz czujesz, ale bardzo ci współczuję. — Podał jej papierowy kubeczek z gorącą kawą.
— Dziękuję — posłała mu nikły uśmiech.
Usiadł obok i także zaczął wodzić wzrokiem wysoko po blankach. Milczał, nie patrząc na Cass, za co była mu wdzięczna. Siedziała z kolanami podciągniętymi pod brodę, popijając rozgrzewający napój. Obserwowała osmoloną elewację Kaplicy w oddali.
Deszczowe dni na razie ustały, ustępując miejsca tym słonecznym. Ironia losu... Zaczęto pierwsze prace przy zniszczonej budowli. Liście powoli odklejały się od gałęzi – umierały, spadając na ziemię. I tak się wszystko toczyło dalej. Aż nie do wiary...
— Twoja mam też umarła, więc wiesz, jak się czuję — zauważyła nagle, zerkając na niego z boku.
Ash spuścił głowę.
— Ale nie tak... — westchnął. — Moja matka była chora wiele miesięcy, zanim w końcu odeszła. Bardzo cierpiała w chorobie i nikt nie był w stanie nic zrobić. Śmierć była dla niej lekarstwem. — Posłał jej smutny uśmiech. — Twoja mama powinna żyć. Nie musiała umierać. Nie wtedy. Nie tak.
Cass pokiwała głową ze zrozumieniem i odwróciła znów wzrok na budynki w oddali. Milczeli dłuższą chwilę i w końcu powiedziała słabym głosem:
— Dziękuję za uratowanie mi życia, mam u ciebie dług. — Czułam, że musi coś powiedzieć, by nie odszedł. Spojrzała mu prosto w oczy, na co on tylko skinął głową – niczym rycerz, który uratował księżniczkę, pomyślała. — Tylko, dlaczego nie daje mi spokoju to, w jaki sposób to zrobiłeś?
Zerknął na nią zbity z tropu i wzruszył ramionami.
— Skoczyłaś, a ja cię złapałem. Nie było wcale tak wysoko. Wydawało ci się przez adrenalinę, dym i strach.
— To nieprawda Ash. Widziałam cię. Nie zaprzeczaj, proszę i nie rób ze mnie szalonej idiotki tak, jak inni.
Popatrzył uważnie, a potem przymknął powieki i pociągnął łyk ze swojego kubka.
— Gdybyś posłuchała mnie i wróciła do pokoju, nic z tego by się nie wydarzyło.
Cass nabrała powietrza w usta.
Jak on mógł sądzić, że zostawię mamę na śmierć w płomieniach tak po prostu?
— To nie była troska, tylko demonstracja ego — odparła obrażonym głosem. — Jesteś jak każdy facet, wielki samiec alfa — prychnęła, przywołując w myślach obraz Luciena, czy Trevora.
YOU ARE READING
Bezdomna [ Trylogia Światłocienia ] TOM 1 ✓
FantasyNieświadoma istnienia czegoś znacznie większego niż nasz świat, odkryłam, że moje życie było jednym wielkim kłamstwem... Kiedy nadprzyrodzony prześladowca Cassily zaczął pojawiać się także na jawie, otworzyły się przed nią drzwi Oksfordu i jego taje...