Rozdział 7: Nieoczekiwany Zwrot Akcji

120 31 96
                                    


Cały weekend minął bardzo szybko. W poniedziałkowy ranek, Cass pojawiła się na śniadaniu w świetnym humorze. Nałożyła sobie na tacę miskę płatków śniadaniowych, sałatkę owocową i czarną kawę, po czym odszukała Tarę. Szybko przysiadła się z szerokim uśmiechem.

— To, kiedy znowu spotkasz się z panem przystojniakiem? — zapytała, chichotając pod nosem.

— Nie mam pojęcia. On zwykle pojawia się znienacka. Nawet nie wiedziałabym, gdzie go szukać — przyznała Cass, zabierając się za śniadanie.

— Kogo, gdzie szukać? — zarechotała Mel i razem z Victorem usiedli obok dziewczyn, stawiając przed sobą tacę z talerzem pełnym kanapek.

Cass rozejrzała się tęsknym wzrokiem po sali, ale po Ashu nie było śladu.

— Nikogo. Nieważne — powiedziała Tara nazbyt sucho.

— Dlaczego nie ma tu żadnych profesorów? — zapytała nagle Cass, mając nadzieję, że w końcu dowie się, czy jej ojciec był w Nigelthen dziekanem, czy nie. Victor pstryknął i uniósł wskazujący palec na koniec sali.

— Widzisz tamten balkon?

— To empora. Co z nią?

— Tam jest Wysoki Stół dla profesorów, dziekana i jego gości.

Cass wytężyła wzrok, by dojrzeć, czy rzeczywiście ktoś zajmował miejsca w loży.

— Wiecie, że kilka razy do roku zapraszają wybranych studentów, by zasiedli z nimi do posiłku podczas formalnego obiadu? — pochwaliła się wiedzą Mel.

— Ależ mi zaszczyt — prychnęła Tara.

— Nie dla psa kiełbasa — powiedziała z przekąsem Cass.

— Tu raczej pasowałby Konfucjusz i jego słynne słowa: „znaj swoje miejsce, współtworząc harmonię". — Victor złożył ręce jak do modlitwy.

Cass i Mel parsknęły śmiechem.

Śniadanie dobiegało końca, gdy wszyscy usłyszeli zniekształcony głos Salesii Lane z piskliwych głośników:

— Oficjalne spotkanie rozpoczynające rok akademicki, odbędzie się w Kaplicy za pięć minut.

— O nie! — jęknął Victor, patrząc z ubolewaniem na stos kanapek, których nie zdążył zjeść. Mel zerknęła na chłopaka rozbawiona, po czym powiedziała:

— Innym razem, Vicky.

— Maryla nie zdemontowała megafonów — zauważyła Tara prześmiewczo.

— Może nie sieją takiego fermentu jak twój bumbox — odparła Cass rozbawiona.


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅


Kaplica była nią jedynie z wystroju i nazwy. W Nigelthen nie faworyzowano żadnej religii. Nie mieszano tych spraw w oficjalne życie akademickie i funkcjonowanie kolegium. Mimo to, sakralna atmosfera wciąż była tu doskonale wyczuwalna. Podczas gdy wszyscy zajmowali miejsca na krzesełkach, Cass podziwiała drewniane sklepienie krzyżowo–żebrowe. Cała kaplica musiała sięgać ponad stu stóp.

Gdy skończyła podziwiać architekturę, usiadła obok Tary i utkwiła wzrok w podeście z mównicą, gdzie kiedyś musiało znajdować się prezbiterium. Udekorowano to miejsce flagami i proporczykami w kolorach kolegium – granatowym i czerwonym. Nad wszystkim górowały dwie wielkie flagi. Pierwsza przedstawiała herb Nigelthen – podzielone na dwie części. W czerwonej, na dwóch łapach prężył się dziki kot, zaś w granatowej części siedział sęp z dziobem zwróconym w kierunku drugiego zwierzęcia. Pod nimi wiła się złota wstęga z łacińską sentencją: „Lux tenebras creat. Tenebrae librat lucem"*. Druga flaga uszyta była z czarnego, połyskującego materiału. Prezentowała jedynie dziwny symbol – czerwony okrąg, w który wpisana była granatowa spirala w kształcie trójkąta.

Bezdomna [ Trylogia Światłocienia ] TOM 1 ✓Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon