Rozdział 21: Ukryta Biblioteka

69 21 57
                                    


Trwał ponury i deszczowy listopad, a Cass musiała w końcu opuścić posiadłość ojca. Trzeba była wrócić nie tylko do sypialni w Balcane, ale także do nauki. Miała potworne zaległości, o których nawet nie chciała myśleć, ale musiała. Gdy wróciła do swojego pokoju, ogarnęła ją kolejna fala niepokoju. Jak niby miała przejść znów do normalnego, studenckiego życia po tym, co ostatnio się wydarzyło?

Nie udało jej się drugi raz porozmawiać szczerze z tatą. Mężczyzna zdemontował aparat telefoniczny i przeciągnął kabel do swojego gabinetu. Często zamykał się w tym pokoju o pancernych drzwiach i wygłuszonych ścianach. Przynajmniej Cass miała takie wrażenie, bo nic nigdy nie usłyszała. Gdy wychodził stamtąd, to tylko po to, by całkiem zniknąć gdzieś na terenie kolegium.

Cass czuła się przytłoczona, chodząc korytarzami pełnymi studentów. Zewsząd otaczały ją oceniające lub współczujące spojrzenia. Miło się zaskoczyła, widząc, że Maryla dostarczyła jej już cieplejsze ubrania ozdobione godłem Nigelthen. Korzystając z okazji, że trwał weekend, narzuciłam nowy płaszcz i postanowiła iść do centrum Oksfordu, by poszukać jakichś informacji w bibliotece. Nie wiedziała tak naprawdę, czego miała szukać, ani w jakim dziale. Mimo to, musiała znaleźć cokolwiek o Termorianach i o tym, jak można się przed nimi bronić.

Przemierzając asfaltowy wjazd do kolegium, przypatrywała się ustawionym przy drodze posągom sępów i kuguarów. Przywołała w wyobraźni najpierw obraz świetlistych postaci z Meliny, a później czarnego potwora nad stawem w Little Landington. Poczuła napływające gorąco i rozpięła płaszcz. Jaką miała przewagę, jeśli w grę faktycznie wchodziły nieznajome siły i istoty, o których zupełnie nic nie wiedziała?

Wyszła z terenu szkoły i wcisnęła ręce głęboko w kieszenie. W zamyśleniu przemierzała drogę, przy której ciasno stały stare domy. Po jakimś czasie dotarła do placu, gdzie w centralnym punkcie królowała biblioteka Radcliffe Camera. Kręciło się tam kilka osób, które kojarzyła ze Nigelthen. Dookoła wiły się ciasne uliczki, przy których stały jasne budynki przepasane drewnianymi belkami. Szara strzecha niektórych z nich już dawno powinna zostać wymieniona. Właśnie w takim, starodawnym budynku znajdował się pub o nazwie „Latający Koń". Miejsce przykuło wzrok Cass i nagle poczuła się bardzo głodna.

Zanim weszła do środka, zobaczyła idącą w jej kierunku Lorelai. Miała na sobie różowy płaszcz i staromodny beret, który idealnie do niej pasował. Na twarzy blondynki gościł charakterystyczny uśmiech.

— Cześć — rzuciła Cass sucho na przywitanie.

— Co tutaj robisz?

— Załatwiam sprawy — skłamała i wyminęła ją. — Wybacz, ale chcę być sama.

— Może mi opowiesz? O twoich sprawach — wtrąciła, łapiąc ją pod rękę, jakby były najlepszymi przyjaciółkami. — Zwierzanie się innym pomaga. Tak, to świetny pomysł — przyklasnęła sama sobie. — Zapraszam cię na coś do jedzenia.

— Właściwie, to zamierzałam iść do biblioteki.

— Biblioteka nie zając — uśmiechnęła się. — Zapraszam cię na coś do jedzenia.

Cass przymknęła oczy, zaciskając zęby. W jej głowie właśnie szalał huragan wściekłości, a roześmiana blondynka bombardowała ją pociskami entuzjazmu. Cass miała ochotę ją udusić. Lorelai jednak chwyciła ją mocniej pod mankiet i poprowadziła w kierunku pubu.

— Może jednak nie... — zaczęła znowu Cass, wlokąc się obok blondynki. — Nie najlepiej się czuję...

— Rozumiem, że tyle czasu cię nie było, ale już najwyższy czas na powrót do normalności, Cassily. Ustaliłyśmy przecież, że musimy spędzić razem więcej czasu. Obiecałaś — nie dawała za wygraną.

Bezdomna [ Trylogia Światłocienia ] TOM 1 ✓Where stories live. Discover now