Rozdział 4: Kolegium Nigelthen

196 32 213
                                    


Tara podkręciła głośność radia, z którego sączyły się doskonale Cass znane dźwięki "Something in the Way". Drugą ręką chwyciła zapalniczkę.

— Jesteś za młoda na palenie — skomentowała Cass, patrząc, jak jej przyjaciółka odpaliła jedną ręką papierosa, a drugą uchyliła okno. — I trzymaj kierownicę, okej?

— Nie planuję w najbliższej przyszłości zajść w ciążę, więc mam czas na rzucenie — powiedziała z całym przekonaniem, na co Cass parsknęła.

— Wiedziałam, że w końcu przekonasz się do grunge'owego brzmienia. — Cass wyszczerzyła zęby. — Może w końcu obejrzysz ze mną też „Gwiezdne Wojny"? Skoczymy do oksfordzkiej wypożyczalni kaset!

— Wybacz, ale „Gwiezdnych Wojen" mam dość już od samego twojego gadania — zaśmiała się przyjacielsko. — Ale w jednym masz rację, ten album jest zajebisty.

— Wyszedł kilka dobrych lat temu. Od początku ci o nim mówiłam — prychnęła rozbawiona. — Ale ty tylko akceptujesz tylko heavy metal. Slayery, cepeliny, metaliki i inne starocie sprzed lat.

— Led Zeppelin, a nie cepeliny, głupolu. — Próbowała pacnąć przyjaciółkę w czoło, ale nie dała rady, na co Cass tylko zaczęła się śmiać. — Niech cię ręka Boska broni, by sięgnąć kiedyś po Madonnę.

— Skoro już mowa o primadonnie. Miałaś jakiś kontakt z Victorem? — Cass spojrzała na przyjaciółkę, której usta zacisnęły się w kreskę. — Ciekawe, czy jest już na miejscu. Podobno ci z drugiego roku przyjeżdżają w sierpniu, by pomagać przy dniach otwartych... Tak się cieszyłam, że w końcu będziemy dzielić te same korytarze... — trajkotała.

Tara poprawiła się w siedzeniu, pytając sztywno:

— Czy ty w ogóle wiesz, co się stało podczas wakacji?

Cass uniosła brew.

— Przestałaś dzwonić i odbierać, jak miałam się czegokolwiek dowiedzieć? Wysłałam ci nawet list.

— Rodzice zdemontowali aparat telefoniczny — odchrząknęła zakłopotana. — Musieli zacisnąć pasa, by w ogóle wysłać mnie na uniwerek... Stypendium muzyczne to jedno, a przeżycie na miejscu, to drugie.

— Oh... — Cass pokiwała głową z powagą. Czasem zapominała o fakcie, że wychowała się w bardziej zamożnej rodzinie, niż Tara. — Więc, co się takiego stało?

— Victor znalazł sobie dziewczynę. — Przełknęła ślinę i spojrzała kontrolnie w tylne lusterko. — Widziałam ich razem na koloniach. To jakaś ekstrawagancka paniusia w jego wieku.

— Przykro mi... Przynajmniej będą do siebie pasować, bo Victor do normalnych nie należy — prychnęła rozbawiona, by rozładować atmosferę. Nie pomogło. — Powinnaś znaleźć sobie kogoś, kto będzie cię dostrzegał. Jak on przez te wszystkie lata mógł się nie domyślić, że się w nim kochasz? Uwielbiam Victora, ale... on jest po prostu bałwanem.

— Największym!

— Ten uśmiech chcę widzieć codziennie! — zawołała Cass, dźgając Tarę ramieniem. — Masz przestać się zadręczać tym głupolem. Oksford jest pełny nowych przystojniaków.

— Daj spokój. Kto by tam chciał grubaskę z krzywymi jedynkami.

— Nie jesteś gruba — odparła, widząc, że zaczyna się stara śpiewka. Może Tara miała kilka zbędnych kilogramów, ale nikt nie nazwałby jej grubą. — Jesteś przytulaśna, unikatowa i piękna.

Nie widziały się z Tarą przez wiele miesięcy i Cass musiała koniecznie opowiedzieć jej o wszystkim, co się działo. Zaczęła od podróży i ataku mamy, a zakończyła na dziwnym cieniu, który coraz częściej zachodził jej drogę.

Bezdomna [ Trylogia Światłocienia ] TOM 1 ✓Where stories live. Discover now