Rozdział 20: Little Landington

Start bij het begin
                                    

Wkrótce zjechali z autostrady do miasteczka o nazwie Little Landington. Gdy słońce kładło ostatnie promienie na blaszanych dachach, auto wjechało na podwórze eleganckiej posiadłości, zbudowanej w stylu edwardiańskim. Tata wyskoczył i złapawszy walizkę, wszedł do obcego domu, jak gdyby nigdy nic. Cass popędziłam szybko za nim.

— Witamy w Świetliku, panie Edevane. Zapraszam tędy — powiedział odstrojony lokaj, gdy tylko zobaczył ich na progu. — Panno Casilly, tędy. — Wskazał jej przeciwny kierunek.

Edgar Edevane bąknął coś na przywitanie i wszedł do pomieszczenia. Cass patrzyła oniemiała, jak zatrzaskuje drzwi z łoskotem. Ją zaś lokaj poprowadził do eleganckiej jadalni po drugiej stronie holu. Usiadła niepewnie przy pustym stole. Skubiąc obrus, zastanawiała się, o co w tym wszystkim chodziło. Wtedy usłyszała łoskot, jakby kilka ciężkich przedmiotów spadło na podłogę. Męski głos powiedział coś podniesionym tonem.

Cass spojrzała niepewnie na chudego lokaja, on zaś na mnie beznamiętnie. Po chwili wpatrywania się w siebie nawzajem odchrząknął zdegustowany i się ulotnił. Odczekała chwilę i podkradła się pod drzwi, za którymi toczyła się zażarta dyskusja.

— Jak on śmiał?! — wrzasnął ktoś z oburzeniem.

Potem kilka kolejnych głosów podniosło się, przez co Cass nie usłyszała nic wyraźnie.

— ... Zagrożenie... Dlaczego?... Teraz trzeba...

— ... Jak najszybciej... Nie mamy wyboru...

— Nie zgadzam się! — wyraźnie usłyszała swojego ojca. — Musi być inne rozwiązanie!

Ludzie zaczęli przekrzykiwać siebie nawzajem. Cass nie miała pojęcia, ile osób się tam tłoczyło.

— ... Kontrolować!

— ... To kwestia czasu...

— Trzeba ją chronić.

— Nie prawda.

— ... Był winny!

— Nie można tak tego zostawić! Wprowadźcie ją do środka!

— Nie można jej już pomóc.

Ludzie po drugiej stronie zaczęli chodzić po pomieszczeniu i przekrzykiwać się nawzajem. Cass spłoszyła się, odskakując do tyłu. Poczuła, że zrobiło jej się słabo. Nie mogła oddychać. Chwyciła się zabytkowej szafki przy drzwiach, niczym kotwicy. W tej samej chwili poczuła wilgoć nad górną wargą i przetarła usta dłonią. Stróżka krwii uleciała właśnie z jej nosa. Cass próbowała opanować oddech, wpatrując się nieprzytomnie w roślinne rzeźbienia na meblu. Starała się policzyć drewniane listki na drzwiach komódki.

Wdech, wydech... To nic nie da!

Uciekaj. — Znów pojawił się kobiecy głos. Tym razem chciała go posłuchać.

Wyszła przez drzwi frontowe na żwirowy podjazd. Oddychała głęboko i rozglądając się panicznie, jakby próbowała coś znaleźć. Ucisk w klatce odrobinę się zmniejszył i za chwilę znów mogła zaczerpnąć powietrza. Spojrzała dookoła chaotycznie i ruszyła przez łąkę. Dom stał w osamotnieniu na ogromnej przestrzeni, w której pobliżu Cass zobaczyła niewielki staw. Nie wiedziała, po co miała tam iść, ale czuła, że musi.

Towarzyszyła jej muzyka świerszczy i ledwie słyszalny, szum smaganej przez wiatr wody. Śledziła wzrokiem korony drzew nieopodal. W oddali, ponad lasem, mogła obserwować migające światełka miasteczka. Zbliżyła się do znienawidzonej wody. Myślała tylko o tym, jak bardzo była załamana i bezradna. Zagubiona w chaosie... Potem poczuła wściekłość.

Bezdomna [ Trylogia Światłocienia ] TOM 1 ✓Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu