Rozdział 17: Tracąc Grunt Pod Nogami

Start from the beginning
                                    

— Chodzi o twoje bezpieczeństwo — powiedział za nią, bo wyrwała się już do przodu, podchodząc do jednego ze strażaków. — Nie jesteś tu bezpieczna!

Usłyszała, jak warknął coś pod nosem i pobiegł za nią. Ona tymczasem już zagadywała jednego ze strażaków:

— Czy mogę jakoś pomóc? Jestem silniejsza, niż wyglądam i szybka. Przecisnę się w trudno dostępnych miejscach. Na poważnie, mogę pomóc.

Mężczyzna jedynie zerknął z politowaniem na jej tyczkowate nogi i chude ramiona, co jeszcze bardziej ją rozjuszyło. Potrząsnęła głową, a woda z włosów obryzgała wszystko dookoła.

— Naprawdę myślisz, że ktokolwiek cię tam wpuści? Nie bądź naiwna — kontynuował za jej plecami Ash.

— Jasne, jestem naiwna, bo chcę pomóc, gdy tylko mogę? Daj mi spokój.

— Co cię tak nagle wzięło na pomaganie? — zauważył napiętym głosem. — Nie byłaś tak.

Zapadła cisza i Cass zmarszczyła czoło w geście zmieszania.

Co on wygadywał? Jak mógł wiedzieć, jaka byłam? Przecież widzieliśmy się kilka razy w życiu!

— To znaczy... Chciałem powiedzieć, że...

— Daruj sobie. Nie myśl sobie, że mnie znasz.

Westchnął zirytowany. Jego czarne spojrzenie wydawało się tak ostre, jak nigdy wcześniej.

— Wracaj do pokoju, Cassily.

Nie odezwała się ani słowem. Mimo wszystko, miał rację. Co niby mogła zdziałać? Odwróciła się na pięcie i zaczęła oddalać od tłumu z żalem wypełniającym wnętrze. Obeszła dookoła Kaplicę i spojrzała na płomienie z dystansu. Z tej strony nie było żadnych gapiów. Stała sama pośród deszczu, patrząc na trwające zabytkowy budynek języki ognia. Wtedy na horyzoncie znów mignął jej cień. Zamrugała zszokowana i wytężyła spojrzenie.

Powietrze przeciął kobiecy wrzask. Potem kolejny.

— Co do...

Znowu usłyszała krzyk i ze strachem rozpoznała w nim znajome brzmienie.

— Mama?

Idź do niej. Wejdź do środka. — Usłyszała wyraźny głos w głowie. To znowu ona do niej mówiła. Ale tym razem, Cass czuła, że ją posłucha.

Miała wrażenie, że nie kontrolowała swojego ciała, które rzuciło się biegiem w kierunku płonącego budynku. Nie zważała na nic. Chaotyczne jęki ciągle trwały, ale nikogo nie mogła dostrzec. Powietrze wypełniał gryzący dym, którym zaczęła się krztusić. Stanęła jak wryta, szukając źródła wrzasku. To była jej mama, była tego pewna!

Kilka belek spadło z dachu i wtedy dostrzegła boczne wejście do kaplicy. W progu stała przygarbiona kobieta. Miotała się, jakby wcale nie kontrolowała swojego ciała. W kolejnej sekundzie zniknęła w płonącym wnętrzu kaplicy.

Cass wrzasnęła z całej siły:

— MAMO!

Ruszyła biegiem i znalazła boczne wejście. Przez myśl przeszło jej, że może strażacy byli już środku i zajmowali się sytuacją od wewnątrz – że ktoś widział jej matkę. Dym był wszędzie, ale bliskość ognia, który trawił niższe elementy drewnianego umeblowania, dawał poświatę i wskazywał drogę. Cass rozejrzała się niepewnie, przyciskając rękaw swetra do twarzy.

Drewniane stalle przestały już praktycznie istnieć. Ich unikatowe, wiekowe zdobienia przepadły bezpowrotnie. Tak samo jak podest na końcu sali. Emblematy z herbem Nigelthen zostały poszarpane przez ogniste języki. Dygotały niczym pirackie flagi podczas ognistego sztormu stulecia. Jęknęła z przerażenia, zobaczywszy, że zamiast jednego z wysokich okien była ogromna wyrwa. Zupełnie, jakby wybuchła tam jakaś bomba.

Bezdomna [ Trylogia Światłocienia ] TOM 1 ✓Where stories live. Discover now