39: Ostatni Zachód

95 20 1
                                    

Czuli mrowienie w opuszkach palców, lekką suchość na języku i żywo bijące serce w piersi. Wooyoung zaczął się zastanawiać, czy kiedykolwiek właściwie pomyślał o tym, że będzie kiedyś z zimną krwią iść zamordować człowieka.
Cichy, zaplanowany skrupulatnie mord, przemyślana decyzja i opracowany plan. Gdyby pomyślał o tym jeszcze kilka tygodni temu, to zapewne by się roześmiał.

Najpierw on, a potem wszyscy, którzy go znali bo oni z całego grona najmniej wierzyli, że byłby do tego zdolny.

Wooyoung mocno zaciskał dłoń na włóczni, która stała się jego najlepszym przyjacielem. Tak jak woda i kilka znalezionych przy ścieżce jagód. Wkraczając na arenę odnalazł całkiem nowych przyjaciół, którzy pozwalali mu przeżyć i to ich cenił najbardziej.

Przecież musiał przeżyć, prawda? Wszystko to, przygotowania, poświęcenie Sana, trauma po pierwszym zabójstwie i wszystkie noce przepełnione strachem były po to, by przeżył. Musiał przeżyć.

- Stój- usłyszał szept nad uchem, a gdyby to wciąż miało nie starczyć, został zatrzymany mocnym uściskiem dłoni na ramieniu.

Uniósł wzrok by zobaczyć jak San nachyla się nad nim skrywając między krzakami.

- Już blisko. Czujesz?

Między gęstwiną drzew nie było już widać dymu, ale zdecydowanie dało się go wyczuć.

- Co mamy robić?

- Mówiłem ci- wciąż szeptał.- Odciągnę go, a ty podłożysz jagody gdzieś między jego rzeczy. Skoro rozpalił ogień to albo gotuje wodę, albo je. Nie trudno będzie je gdzieś dosypać. Zostań tu- poklepał go po ramieniu.- Jak zacznie mnie gonić to szybko to załatwisz. Spotkamy się w tym miejscu.

- Czekaj- złapał go za rękaw koszulki gdy próbował wstać ziścić ich niecny plan. Zobaczył w oczach Sana determinację i skupienie, ale sam czuł się bardziej niepewnie.- Co jak cię dogoni? Zrobi krzywdę?

San odetchnął głęboko, a jego spojrzenie złagodniało. Sięgnął chudą dłonią do twarzy niższego i przetarł jego policzek.

- Nic mi nie będzie. Jestem zwinniejszy.

- A ja? Biegam od ciebie szybciej.

- Tak- przyznał.- Dlatego musisz zdążyć się tym zająć zanim wrócę. Albo zanim straci mną zainteresowanie. Rozumiesz?

Wooyoung chciał zaprzeczyć, bo San za często się podkładał i bawił w żywą przynętę, ale nie mógł. Choi miał rację, zamiana rolami mogłaby wszystko zniszczyć. Ten plan już i tak był chwiejny i nie mieli żadnej pewności, że się uda.

- Podążaj moimi śladami, ale nie za blisko- dodał.- Zaraz znów się spotkamy i to o jednego wroga mniej, jasne?

Przytaknął zgodnie i patrzył jak San znika w gęstwinie. Odczekał dokładnie minute. Tyle na pewno starczyło, by dotarł do obozowiska i odciągnął od niego napastnika.
Bardzo nie chciał tego robić. Za dużo rzeczy wydawało się tu nie spajać. Mimo to, obiecał mu pomóc, więc wstał i omijając szeleszczące liście ruszył do źródła ognia.

Obóz jaki rozbił sobie Camelio wyglądał wręcz śmiesznie. Był dość odsłonięty, nie zakrywały go krzaki, nie odgradzały bujne drzewa, ot zwykłe ognisko na środku małej polanki i wygniecione legowisko utkane z traw i mchu. Wyglądało to wręcz jakby chciał by go znaleziono.
Wooyoung przyjrzał się temu nieufnie, nie mieli absolutnie żadnej pewności, że to nie była pułapka.

Ale z drugiej strony nie mógł znać ich planu, o ile nie śledził ich każdego kroku po całym lesie, a to było nierealne. Może dalej myśli, że ich przechytrzył? Może wciąż żyje w niewiedzy, że nie San miał go zabić, a on.

Song of the Hollow [1] ¤ WOOSANWhere stories live. Discover now