prolog

266 30 28
                                    

"Wojna. Straszliwa wojna. Wdowy, sieroty, dziecko bez matki. Naszym krajem wstrząsnął bunt. Trzynaście dystryktów podniosło rękę na kraj który ich karmił, kochał i bronił. Brat stawał przeciwko bratu, nie zostało już nic. Wreszcie nastał pokój, wywalczony powoli i z trudem. Ludzie odrodzili się z popiołów i nastała nowa era. Ale wolność ma swoją cenę. Po klęsce zdrajców poprzysięgliśmy sobie, że drugi raz nasza ojczyzna nie zakosztuje zdrady. I zarządziliśmy, że co roku, każdy dystrykt Panem złoży daninę w postaci mężczyzny i kobiety, którzy stoczą śmiertelną walkę w imię honoru, walki i poświęcenia. Samotny zwycięzca opływający w dostatki, będzie świadectwem naszej hojności i dobroduszności. Tak oto czcimy przeszłość. Tak oto zabezpieczamy przyszłość."

"Jung Wooyoung."

Nigdy nie wyobrażał sobie, że poczuje taką nienawiść do własnego imienia, jak gdy usłyszał je na dożynkach.

Zawsze wydawało mu się ładne, zgrabne, a przynajmniej dobrze brzmiało w ustach innych. Zawdzięczał je rodzicom co prawda, ale to nie sprawiało, że nie mógł być z niego dumny jak z wysokorangowego osiągnięcia. Uśmiechał się ukradkiem już jako dziecko, gdy ktoś je komplementował i nigdy, ale to nigdy nie sądził, że któregoś dnia je znienawidzi.

Teraz brzmiało ohydnie. Nic go nie mogło uratować, w ustach tej kobiety było oślizgłe, ani trochę nie pasowało do okazji w jakiej wszyscy je usłyszeli.

Był zmieszany. Tak naprawdę nie wiedział co ma robić, ani jak się zachować, nawet jeśli widział ten szablon wiele razy. Nie umiał ruszyć się z miejsca, ani tym bardziej popatrzeć nikomu w twarz, choć wiedział dobrze, że wszystkie oczy spoczywają teraz na nim. Co ma zrobić? Uciec? Za późno, zresztą nie poradziłby sobie sam poza granicami. To co w takim razie, grzecznie wejść na podest? Czekała na nim na niego jaskrawo ubrana kobieta o szarych oczach. Uśmiechała się i nakłaniała go do ruchu, ale to wcale nie był zachęcający widok.

Przełknął gorzko i zdobył się na popatrzenie na boki. Wszyscy odsunęli się od niego, jakby był trędowaty, albo co najmniej zaraźliwy. Dziewczyna, którą kojarzył ze szkoły wlepiała w niego gniewny wzrok, jakby cieszyła się, że to na niego padło tym razem, a nie na nią. Nie dziwił się jej, bo wyglądał dokładnie tak samo rok w rok, gdy to on wychodził cało z sytuacji, ale coś było w jej twarzy... jakby cieszyła się nie z tego, że przeżyje. A z tego, że to akurat on umrze.

O Boże, on przecież umrze.

Gdy tylko to do niego dotarło, strach przerodził się w nienawiść do wszystkich w zasięgu wzroku. Irene Dover, która wyczytała tamtego dnia jego nazwisko za to, że wzięła akurat tą kartkę do rąk. Do strażników pokoju, że mieli czelność patrzeć na to wszystko i pozwalać ludziom cierpieć, do ludzi wokoło, bo nie protestowali, a jedynie cieszyli się, że to nie ich kolej i w końcu do własnych rodziców. Za to, że go w ogóle urodzili.

Song of the Hollow [1] ¤ WOOSANWhere stories live. Discover now