11: Narodziny Gwiazdy

133 25 2
                                    

Na scenie rozbłysły reflektory, niebieskie i różowe odcienie przecinały się ze sobą, mieszały się tworząc nowe odcienie. Słychać było ciche dźwięki skrzypiec, które narastając przerodziły się w żywą melodię całej oriekstry. Na środku pojawił się uśmiechnięty mężczyzna o równych, białych zębach i lśniących, fioletowych włosach sięgających do ramion, gdzie równo ucięte mogłyby służyć za linijkę.

Rozłożył ręce w powitalnym geście, ukłonił się publiczności i zaśmiał rezolutnie, przywitał go wiwat i okrzyki, kochali go, uwielbiali i łaknęli. Podczas kiedy polityka Kapitolu opierała się na wizualiach i praniu mózgu, to sami Kapitolijczycy wydawali się być osobami stworzonymi do tej propagandy. Uwielbiali tą sztuczność i otoczkę jaką tworzono wokół Igrzysk.
Miles Venturo, który prowadził program był osobą niemal równie uwielbianą co sam prezydent. Idealnie wpisywał się w to czego potrzebował głupi tłum, porywającej osobowości, ciekawego człowieka potrafiącego zacząć każdy temat, kogoś kto pokaże im jak mają myśleć.

San siedział jak na szpilkach. Wiedział, że wywiad nie będzie łatwą przeszkodą. Musiał uważać na słowa, a Miles zawsze manipulował wszystkie wypowiedzi, grał tak, że ludzie to lubili, a lubili kontrowersję.
Nie raz był świadkiem takich rzeczy, zresztą Orys go przestrzegał. Musi pamiętać by dobierać neutralnie słowa i nie dać ponieść się emocjom. Będą pytać o jego prywatne życie, o rodzinę, nie może powiedzieć kilku słów za dużo.

Donte wybrał dla niego bardzo ładny kostium, bez nadmiernego przepychu, choć definitywnie się wyróżniał. Ciemno zieloną garnitur, ze złotymi zdobieniami dodawał mu lat i powagi, zupełnie jakby dzięki temu był dużo bardziej wiarygodny. Wooyoung też pięknie wyglądał, choć całkiem inaczej. Donte zgodził się na czerń, więc czarny smoking jak dla pianisty i dwa rzędy złotych guzików. W końcu wyglądał jak prawdziwy on i chyba nawet był z tego zadowolony.

Orys siadł obok, równie zmęczony co San, co doskonale rozumiał. Był za nich odpowiedzialny, a jednocześnie ciągle musiał liczyć się z ich możliwą stratą w najbliższych dniach. Włożył odruchowo rękę do kieszeni, ale nie znalazł w niej nic, więc jedynie oparł głowę o zimną ścianę przewracając oczami.

- Irene zabrała moje papierosy.

- I dobrze. Windę ci wybaczę, ale tu zraszacze popsułyby ciężką pracę Donte. Szkoda mi by go było.

Orys zaśmiał się gardłowo, schował obie dłonie do kieszeni marynarki i tym razem niczego już w nich nie szukał. San by odwrócić swoją uwagę spojrzał na swojego towarzysza, nie ruszał się, niemal nie oddychał, jakby myślami nie był dawno w tym miejscu.

- Wszystko w porządku?

Wooyoung drgnął, musiało minąć kilka sekund zanim zwrócił się w kierunku Sana by odpowiedzieć.

- A jak myślisz?

San westchnął, rozumiał go i to, że chciał by zostawić go w spokoju, ale ciągle liczył na to, że jednak go przełamie.

- No wiesz, może jak będziemy unikać kontrowersji to...

- Na pewno spyta o Roan. Oni wiedzą co nas łączy i nie odpuszczą.

San wzdrygnął się na myśl o tym. Sam przecież dobrze nie wie co ma myśleć o ich dylemacie, o tym kto powinien wrócić do domu i czego chciałby jego przyjaciel. To zbyt skomplikowane by móc ująć wszystko w jednym zdaniu. A jeśli Roan faktycznie obejrzy wywiad i źle zinterpretuje ich wypowiedzi, to nie będą nawet mieli szansy tego wytłumaczyć.

- Nas? Nas nic nie łączy Wooyoung. Ja i ty to całkiem dwie obce osoby, których życia chcąc czy nie, jakoś się przeplatały.

Dostrzegł kątem oka zawód na twarzy kompana. Nie dał jednak zburzyć swojej powłoki, którą stworzył.

Song of the Hollow [1] ¤ WOOSANWhere stories live. Discover now