14: Pakt Niezgody

126 26 8
                                    

Słyszał huk za hukiem, dźwięk armaty oznaczający kolejną śmierć, naliczył ich może z osiem, ale ta liczba mogła się zmienić jeśli choć na moment zwolni i się za siebie odwróci.
Nie chciał tak naprawdę wiedzieć, czy San biegnie za nim, ale jeśli to zrobi to znaczy, że oszalał. Nie wiedział też, czy to co robi jest aby na pewno słuszne, ale choć raz chciał sam, całkiem sam zdecydować o swoim losie, nie chciał żadnych poświęceń, planów, układów...

Serce niemal skakało mu do gardła, czuł jak powoli traci kontakt z rzeczywistością, a jego ruchy przejmowane są jedynie przez pozostawiony w nim instynkt przetrwania. Myślał, że będzie gotowy na śmierć, że nie ma dla niego miejsca na świecie, ale gdy uciekał w popłochu przed morderczymi ostrzami broni, to całkiem o tym zapomniał.
Nie wiedział ile tak biegnie, pięć, dziesięć minut czy pół godziny. Nie czuł zmęczenia, dopiero jak całkiem nie mógł nabrać powietrza w płuca, to zatrzymał się i niemal od razu upadł na kolana, policzek mocno przyciskając do zielonego mchu.

Leżąc czuł jak nogi palą go żywym ogniem, a płuca się zapadają. Nigdy chyba nie doświadczył takiego biegu jak ten. Mimo wysiłku, wciąż bał się, że tuż za nim są oprawcy, którzy potrzebują kilka sekund by wbić mu sztylet prosto w plecy. Przymknął nawet oczy i czekał, ale śmierć nie nadchodziła.

Z jego oczu popłynęły mimowolne łzy zmęczenia i szoku jakiego doznał, ale... to oznaczało przecież, że wciąż żyje. Wtedy na moment znów przestał oddychać. Wsłuchał się w otoczenie, ale nie czuł za sobą żadnych kroków. Zmusił się ostatkami energii, by podnieść się nieco do siadu i oparł się o pień jednego z drzew. Nikogo nie było, ani jednej żywej duszy. Naprawdę udało mu się ich wszystkich zgubić? Nawet Sana?

Chyba, że on nigdy tak naprawdę nie chciał go dogonić.

Wiedział, że Orys właśnie go przeklina, sponsorzy żałują, że pomyśleli o wspieraniu go, Irene panikuje, a Donte prycha pod nosem kręcąc przecząco głową, ale co miał zrobić? To jego życie i jego śmierć.

To jego smutna historia i tylko on decydować może o jej zakończeniu.

Oparł głowę ciężko o pień, nie przejmował się tym, że ostra kora rani go w skroń. Nerwowo zadrżały mu mięśnie, wycieńczone i wybrakowane z życiodajnego tlenu. Na razie przecież był bezpieczny, choć nie miał ze sobą absolutnie nic. Żadnych narzędzi, żadnej broni, nie miał nawet butelki by zebrać skądś wodę. Był trochę lekkomyślny, to prawda, ale w takich chwilach nie myśli się racjonalnie, tak to sobie tłumaczył.

Próbował się uspokoić po tym morderczym biegu, musiał przecież jakoś wrócić do normalnego funkcjonowania, nie może zostać zbyt długo w jednym miejscu bo po tropach łatwo go znaleźć. Po niespełna dwudziestu minutach był w stanie się podnieść, choć mięśnie dalej nieprzyjemnie go bolały. Obejrzał się w stronę areny zanim ruszył dalej. Czy San przeżył?
Musiał, przecież jest mądry. Może nawet mądrzejszy od Wooyounga, ale na rozstrzyganie tego i tak było już za późno.

*

San zamachnął się siekierą, która uniosła się wysoko, jej ostrze zalśniło w świetle górującego słońca, a za moment z wielką siłą wbiło się w pień powalonego drzewa. Zadało to dość spore obrażenie, a odłamki drewna odprysły na wszystkie strony. Jeden z nich trafił go w policzek, San odwrócił się, ale nawet nie skrzywił. Morderczo wbijał wzrok w to co właśnie zrobił.

- Stępisz tylko broń- nerwowo odparła Armin szturchając go w bok.

- On po prostu odbiegł! Zostawił mnie, ja... Nie miałem szans przedrzeć się przez tłum by go dogonić!

Song of the Hollow [1] ¤ WOOSANWhere stories live. Discover now