5: Czerwony Diabeł

145 24 2
                                    

Wooyoung czuł delikatny wiatr we włosach, był przyjemnie ciepły i otulał go jak miły kocyk.
Pachniał lawendą, jego skóra była delikatna i aksamitna, a strój idealnie leżał na jego chudym ciele. Pierwszy raz czuł się godny zawieszenia na nim oka. Zerknął na trybuny, faktycznie wiwatowały tam setki osób, a nad nimi latały kamery, z których oglądał go nie tylko Kapitol, ale miliony ludzi w całych dystryktach. Czuł się jak ktoś ważny, ludzie naprawdę na niego patrzyli, w końcu był dostrzegany, pierwszy raz w życiu.

Najpierw nie wiedział co z tym zrobić. Nabrał pełen wdech w płuca, zamrugał kilka razy by zrozumieć co właśnie ma miejsce. Potem jego tętno zwiększyło się. Zaczynał bardziej czuć to gdzie się znalazł. Na jego usta wpłynął delikatny uśmiech, a potem wyprostował się aż jego czarne loki rozwiały się po całej twarzy.

- Hej- usłyszał szept i oderwał się na moment od tłumu. San nie patrzył na niego, ale wyraźnie próbował go szturchnąć.- Pamiętasz co mówił Donte?

- Zachowajmy profesjonalizm- miał już skarcić go za psucie chwili.

- Tak. To patrz.

Wydawało mu się, że zachichotał.
San złapał go za nadgarstek i uniósł ich splecione dłonie w powietrze. Krzyki ludzi nasiliły się, a bilbordy pokazały ich twarze. Wooyoung nie chciał się wyróżniać, ale gdy dotarło do niego, że naprawdę ktoś widzi w nim celebrytę, to nie chciał psuć tego wizerunku.

To był pierwszy raz, gdy to poczuł. Nie chciał tracić tego uczucia.
Gdy konie dobiegły do końca długiego korytarza, wszystkie po kolei jak na zawołanie zatrzymały się w równym rzędzie, zwrócone wraz z trybutami w stronę mównicy. Reflektory rzuciły mocne światło na mównicę, a z pierwszymi dźwiękami hymnu pojawił się przed nimi sam prezydent.

Seneca Crane nie był najlepszym prezydentem jakie miało Panem, ale był tym którego uwielbiali ludzie. Igrzyska były jeszcze barwniejsze i ciekawsze od kiedy przejął stanowisko. Powstało więcej ośrodków szkoleniowych, większa arena z większym nakładem środków, Panem nigdy nie kwitło tak jak za jego rządów.
Seneca miał jednak jedną wadę, nie był ani trochę podobny do Snowa. Nie pamiętał też wielkiej wojny, ani biedy jaką przeżył Kapitol niemal wiek temu. Jednym słowem, był wychowany w luksusie, znał tylko przepych i czasem czuł się w nim zbyt pewnie.

Wychodząc na przemówienie pomachał do ludu uradowany ich widokiem, jego broda zakręcała się misternie na chudych policzkach, a ciemne włosy zaczesał do tyłu na mocny żel. Wyglądał jak sam diabeł w czerwonym garniturze, dłonią odzianą w czarną rękawiczkę postukał w mikrofon teatralnie by po chwili przemówić.

- Ludu Panem, Kapitolijczycy... trybuci- dodał po chwili przerwy.- Jest mi niezmiernie miło widzieć was na kolejnym, tak wielkim wydarzeniu bliskim naszych serc- uśmiechnął się do kamery, a biel jego zębów niemal pobiła obiektyw.- Wasze twarze radują nasze serca i już wiem, że reszta Igrzyska wcale nas nie zwiodą. A los niech zawsze wam sprzyja- zakończył tajemniczo krótkie przemówienie zanim wycofał się w cień.

Wooyoung przyglądał mu się dokładnie, obserwował jego ruchy i widział w nich wiele znajomego. Widział jak prezydent uderza palcami o mównicę, potem oblizuje kącik ust i ostatni raz spogląda na śnieżnobiałe konie, zanim całkiem nie zniknął z zasięgu wzroku.
Senece kochali ludzie, był większym celebrytą niż politykiem, urządzał huczne bale, trwonił państwowe pieniądze na atrakcje, gdyby Snow widział, co jego przyjaciel zrobił z krajem...

Ale ludzie byli równie głupi co zepsuci, nie widzieli w tym żadnego problemu.

Wooyoung długo nie mógł oderwać wzroku od mównicy, gdzie jeszcze przed chwilą stał diabeł w samej osobie. Było w nim coś. Coś co go ciekawiło.

Song of the Hollow [1] ¤ WOOSANWhere stories live. Discover now