28: Marsz Żałobny

114 25 6
                                    

San wiedział, że próba zamordowania karierowców jest nie do przeskoczenia. Nawet jeśli nie chciał tego jeszcze robić, to było to konieczne. Mógł ich zabić, albo wystawić sam siebie na zagładę.
A był jeszcze Wooyoung, nie mógł ryzykować jego życia. To prawda, że to był jego pomysł, jego inicjatywa, wydawał się być zaangażowany w jego wykonanie, ale to nie znaczy, że będzie bezbłędny. Wypadki zawsze się zdarzają.

Dlatego gdy stanęli na rozstaju korytarzy jaskiń, ucichli i jedynie cztery pary jasnych oczu lśniło w ciemności.

- To musimy iść- Armin spojrzała po reszcie.

- Musimy.

San spojrzał na Wooyounga, choć w migającym świetle pochodni widział jedynie kawałek jego twarzy. Stresował się, choć starał się tego nie pokazać.

- Young- szepnął i dopiero po chwili zrozumiał, że użył zdrobnienia. Nie mógł go już jednak cofnąć.

Wooyoung popatrzył na niego niepewnie przytaknął na niezadane pytanie.

- Damy radę- a potem znów odwrócił wzrok przed siebie. Poświęcił latarką w głąb korytarza.- Spotkamy się przy wyjściu. Armin odciągnie Indygo i ją załatwi. Resztę pokonamy my. Na pewno- powtarzał jakby chciał przekonać sam siebie.- Na pewno się uda.

Chciał już odejść, ale San zatrzymał go za ramię i gdy ich spojrzenia się spotkały, uśmiechnął się nikle.

- Uważaj na siebie- dodał skrępowany.- Proszę.

Wooyoung jedynie sucho przytaknął. Potem zniknął bez pożegnania.
Zarówno San jak i Armin mieli wyciągnąć karierowców z ukrycia, a następnie ich sprytnie rozdzielić. Indygo wydawała się mu od początku najbardziej przebiegła i zawzięta na ich dwójkę, dlatego Armin miała zakończyć jej żywot z dala od reszty,  w tunelach.

Bez słowa, niczym podmuch wiatru dotarli pod wskazaną przez Sana szczelinę prowadzącą do obozu czwórki trybutów. Spojrzeli po sobie na sekundę, zanim podważając kamień maczetą, nie pękł w kilku miejscach zwracając na nich uwagę wszystkich zebranych.

*

Wooyoung miał stosunkowo łatwe zadanie. Może jego druga część była nieco ryzykowna, ale póki co siedział jedynie niewzruszony w delikatnych promieniach słońca. Zakryty kilkoma krzakami uśmiechał się w stronę jasnego nieba. Keir skulony wpatrywał się we własne dłonie przekładając między palcami jasny kamyk.

- Co tam masz?

Przedmiot błysnął w jego rękach.

- Znad wody- mruknął.- Zabrałem podczas połowu.

Wooyoung uśmiechnął się do chłopca i pociągnął go za kosmyk jasnych włosów.

- Niedługo tu będą, prawda?

- Mam nadzieję- westchnął opierając się luźno o pień.

- Ale nie mu nie będzie?

Wooyoung zerknął kątem oka na chłopca, a potem przekrzywił nieco głowę zdziwiony.

- Komu?

- Sanowi. Jest dobry, zawsze oddawał mi połowę swojego jedzenia. Myśli, że nic nie widziałem, ale to nieprawda.

Wooyoung poczuł na moment nawet ukłucie zazdrości. San nie oddawał mu swoich porcji i choć się o niego troszczył, to nie robił tego w taki sposób. Z drugiej jednak strony czuł ulgę, że pomagał temu dzieciakowi, nawet jeśli nikt nie wierzył, że wygra Igrzyska.

Song of the Hollow [1] ¤ WOOSANWhere stories live. Discover now