23: Gonitwa

115 23 3
                                    

Plaża, na której się zatrzymali była piękna. Zachody słońca odbijające się od płaskiej tafli wody zapierały dech w piersiach. Cykady wesoło dawały o sobie znać, ptaki budziły się o poranku do życia, pogranicze lasu i wybrzeża wydawało się najpiękniejszym miejscem na ziemi.

Było też spokojne, wiatr zaczepiał delikatne listki na drzewach, powodując cichy szelest, ryby co jakiś czas wyskakiwały poza taflę wody łapiąc małe owady, a trybuci próbowali udawać większość czasu, że wcale ich tam nie ma.
Zdawali sobie sprawę z tego, że ten spokój jest czasowy. Od dwóch dni słyszeli jedynie jeden wystrzał armaty, a to oznaczało, że pozbyto się z areny słabych trybutów. Zostali ci, którzy coś znaczyli, umieli się chować, albo... zbierali siły na kolejny atak. Tego San obawiał się najbardziej. Przemyślanego ataku od strony lasu, w środku nocy, cichego i niezauważalnego, a taki mógł nastąpić w każdym momencie dnia.

Zostali wytypowani do patrolu, on i Wooyoung, od kiedy jego noga książkowo zaczęła się goić, a Armin miała dość przebywania sam na sam z tym człowiekiem.

O świcie więc ruszyli wzdłuż granicy lasu, uzbrojeni i czujni do obserwacji terenu. Na początku się do siebie nie odzywali, potem jednak San jak to on, nie potrafił wytrzymać bez komunikacji. Najpierw nabrał cichy wdech, potem uśmiechnął się pod nosem, a na końcu szturchnął go nieco w bok.

- Pamiętasz może moje szesnaste urodziny?

Wooyoung zgromił go wzrokiem, ale po chwili złagodniał gdy tylko przypomniał sobie tamten dzień.

- Roan ozdobił cały pokój tymi śmiesznymi girlandami z papieru, dał ci wtedy drewnianą figurkę... bodajże psa?

- To był chart będąc dokładnym. Tak było, ale nie to pamiętam najdokładniej z całego zajścia. Wszedłeś na strych żeby podglądać nas przez szpary w suficie- zaśmiał się cicho nie wiedząc jakiej dokładnie reakcji oczekuje. Ale jeśli to ma sprawić, że Wooyoung się przed nim otworzy, to zaryzykuje.

- Przestań. To normalne, Roan nie chciał nawet wpuścić mnie do pokoju. Tak właśnie tworzy się między dziećmi bariery w dzieciństwie.

San nastąpił na grząski piasek i nieśmiało popchnął Wooyounga na bok, by sam nie podzielił jego losu. Gdy szli już twardym podłożem, przy samej granicy drzew zaczął mówić dalej.

- To nie tak, że nie chciał cię wpuścić. On bał się, że będziesz zazdrosny, a chciał by to były moje urodziny, nie impreza każdego.

- Jak ja miałem urodziny to się tak dla mnie nie starał.

- Nigdy nie mogłem tego zrozumieć- spojrzał leniwie na falującą wodę brzy brzegu jeziora.- Dlaczego on tak usilnie nie dopuszczał cię czasem do naszej dwójki, bo ja zawsze powtarzałem mu, że powinieneś bawić się z nami. Ale to był jego dom i jego zasady.

Wooyoung zaciekawił się tym, co miał mu do powiedzenia. Spojrzał na jego opaloną twarz ukradkiem i prawie potknął się o napotkany kamień.

- Nigdy nie mówiłeś mi tego wprost.

- Nigdy nie chciałeś zbyt dużo ze mną rozmawiać. Ojciec nie świętował moich urodzin, to zawsze była dla niego rocznica śmierci mamy, więc jedyne jakie obchodziłem to te u was. Może wiedział, że ty i tak dostaniesz prezenty od rodziców, więc skupiał się na tym, który nie dostanie nic? Nie wiem, nie chcę się za niego tłumaczyć.

- I nie powinieneś.

- A pamiętasz może- zaczął nie mogąc pohamować uśmiechu.- Pamiętasz jak znalazłeś ta zgubioną figurkę drewnianą, taki mały konik paradny z pióropuszem.

Wooyoung wzruszył ramionami przypominając sobie misternie wykonaną zabawkę.

- Tak, ale bardziej dziwi mnie dlaczego ty pamiętasz. Dostałem ją od ojca po paradzie w mieście, była moją ulubioną, nic dziwnego, że smutnym było jej zgubienie- naburmuszył się i rzucił Sanowi wrogie spojrzenie, jakby właśnie go upokorzył.

Song of the Hollow [1] ¤ WOOSANWhere stories live. Discover now