1.2

125 18 0
                                    

W okrągłym pomieszczeniu rozlegały się głosy cichych rozmów prowadzonych przez prawie wszystkich zgromadzonych. Jedyne dźwięki przebijające się przez szum to salwy śmiechu, lub odgłosy zderzanych ze sobą szklanek. Pośrodku pokoju stał mahoniowy stół otoczony bordowymi kanapami o złotych wzorach. Wszechobecny luksus wydawał się wylewać nawet z drobnych poduszek.

Na jednej z kanap siedział młody mężczyzna o miedzianych włosach. W porównaniu do reszty osób, siedział sam i z rozterką spoglądał przed siebie. Miał na sobie czerwoną koszulę i jeansy, co sprawiało, że wyglądał najmniej ekscentrycznie ze swoich towarzyszy.

Po jakimś czasie trwających rozmów, z grupy ludzi wyłonił się wysoki starszy mężczyzna o wyraźnych rysach twarzy i siwych już włosach. Zastukał kilka razy w szklankę, próbując zwrócić na siebie uwagę wszystkich.

- Towarzysze! Nadszedł czas dopełnienia naszych obowiązków i odczytania listu, dla którego się tu zebraliśmy. - wygłosił dudniącym głosem

Grupa zbliżyła się do bordowych kanap, obok których stał przemawiający. Trzymał on w ręce czarną kopertę. Uniósł ją do góry i pokazał, że jest w nienaruszonym stanie, a następnie otworzył i wyciągnął ze środka kartkę papieru.

- "Najdrożsi towarzysze, wielce ubolewam przez fakt, iż nie mogę spotkać się z wami osobiście. Przekazuję wam ten list, by podziękować za wierną służbę, jak i poinformować o możliwych podwyżkach w związku z ostatnimi osiągnięciami. Głównym celem moje listu jest jednak prośba i zadanie, które chcę wam powierzyć. Ostatnie dni poświęciłam na dumanie w związku z naszymi wspólnymi działaniami. Nasze cele wymagają wiele ofiar, jednak doszłam do wniosku, iż nie możemy traktować ich jedynie jako kolejne kroki do osiągnięcia sukcesu. Ludzie zasługują na godne życie po śmierci, dlatego powinniśmy im to zagwarantować poprzez wypełnienie odpowiednich obrzędów, zamiast pozostawienie ich samym sobie. Mam nadzieję, że zostałam zrozumiana." Podpisano "Tsaritsa".

Grupa trwała przez chwilę w ciszy, prawdopodobnie próbując przeanalizować właśnie usłyszane słowa.

- Tsaritsa chce żebyśmy znaleźli sposób na pochowanie wszystkich ciał? Czy to w ogóle możliwe? - zapytała kobieta o biało-czarnych włosach

- Będziemy musieli znaleźć sposób, by zmieścić to w naszym budżecie. Będzie się to wiązać z wieloma... wyrzeczeniami. - dodał mężczyzna w okularach i ciemnych włosach

- Pierro, to przecież szaleństwo, musimy przekonać Tsaritsę, że to nie jest dobry pomysł. - rzuciła jeszcze raz kobieta

- Skoro taka jest wola Tsaritsy, powinniśmy ją uszanować. - powiedział spokojnie mężczyzna, który czytał list - Czy ktoś chce zająć się tym osobiście?

Zgromadzeni zaczęli spoglądać na siebie w ciszy. Znalezienie ochotnika trwało kilka minut.

- Ja mogę się tym zająć. - zaczął mężczyzna o błękitnych włosach - Mam kilka swoich spraw, również związanych z martwymi, więc nie sprawi mi to większego problemu.

- Świetnie. - skomentował dostojnie Pierro - Oficjalną część naszego spotkania uważam za zakończoną. Na dziś to tyle.

Grupa towarzyszy rozeszła się. Kilku z nich opuściło pomieszczenie, a pozostali wrócili do wcześniejszych rozmów.

Chłopak o promienistych włosach westchnął cicho i wstał z kanapy. Rozejrzał się po pokoju i podszedł bliżej niewielkiego baru. Przysiadł na wysokim krześle i sam nalał do szklanki brunatny napój ze zdobionego naczynia. Spoglądał co chwilę na swój telefon, jakby czekał na wiadomość i obserwował innych.

Niedaleko baru stała kobieta o długich blond włosach. Wyglądała dostojnie i tak też się zachowywała. Trzymała w dłoni lampkę wina i rozmawiała z wysokim mężczyzna w czarnej masce na twarzy.

- Tsaritsa ma zbyt dobre serce. - powiedziała kobieta - Czasem naprawdę jej nie rozumiem...

- Musimy jej zaufać. - odpowiedział mężczyzna popijając whisky

- Oh, Capitano, zawsze tak mówisz. Byłabym w stanie zginąć za Tsaritsę, jednak wciąż jestem zdolna do kwestionowania jej metod. W porównaniu do... - kobieta spojrzała lekko za siebie, upewniając się, że rudy chłopak jej nie słucha - w porównaniu do Tartaglii nie biorę do serca każdego rozkazu bez słowa sprzeciwu.

- Nie mów tak Rosalyne. - skarcił ją mężczyzna - Childe wciąż jest młody, a i tak wiele już przeszedł. To wcale nie dziwne, że wykonuje wszystkie rozkazy osoby, której ufa.

Chłopak nazywany "Tartaglią" uważnie przysłuchiwał się rozmowie. Zdawał sobie sprawę z tego, że reszta jego towarzyszy nie traktuje go poważnie, a pomimo tego nie miał im tego za złe.

Spoglądał na ostatnie krople napoju pływające na dnie kwadratowej szklanki. Nie spodziewał się, że tak dużo wypije tego dnia. Przysłuchując się rozmowie nalewał kolejne kolejki, powoli tracąc rachubę.

- Też byłaś taka, jak on. Młoda i porywcza. Chociaż sądząc po twojej wyniosłej naturze, mogłaś być taka od zawsze. - mówił mężczyzna

- Nie zniżajmy się do takiego poziomu, Capitano. Nie komentuję twojego dzieciństwa, a byłoby o czym opowiadać...

Childe poczuł jak powoli traci kontrolę nad swoim umysłem. Odstawił wreszcie szklankę i powoli wstał na proste nogi. Zebrał swój siwy płaszcz z jednego ze zdobionych wieszaków i wyszedł z pomieszczenia. Skierował się szybko do jednej z wind na korytarzu i zjechał nią na najniższe piętro hotelu.

Szedł wzdłuż holu, aż trafił do recepcji. Była wielka i tak samo bogata, jak reszta budynku. Wszechobecny przepych obrazów, starych mebli, czy bogato zdobionych dywanów mógł przyprawiać o zawroty głowy.

- Przepraszam. - rzucił nagle ktoś wderzając barkiem w snującego się Tartaglię - Wszystko z panem dobrze?

Chłopak podniósł wzrok i zobaczył mężczyznę o długich czerwonych włosach. Nie wiedział skąd, jednak miał wrażenie, że widział już kiedyś tę twarz.

- Jest... dobrze. - wymamrotał cicho i poszedł szybko dalej

Miał złe przeczucia, jednak jego zamglony umysł nie mógł się dłużej na tym skupiać.

ᴀʟᴏɴᴇ ᴀᴛ ᴛʜᴇ ᴇᴅɢᴇ ᴏꜰ ᴀ ᴜɴɪᴠᴇʀꜱᴇ | ZhongchiWhere stories live. Discover now