XXXVI. "Droga usłana cierniami"

99 10 4
                                    

Byłam potężna, ale nikt nie musiał tego wiedzieć.

Mogłam nic nie znaczyć, mogłam być alfą z przypadku, źle przydzielonym epsilonem. Byłam kluczem i mimo że nie znałam znaczenia tego określenia, reszta je znała. Byli poddenerwowani odkąd to usłyszeli, ale żadne nie chciało mi powiedzieć o co chodzi, jednak ja musiałam wiedzieć. Musieliśmy wiedzieć.

Alec nadal trzymał się z boku. Wiedziałam, że podobały mi się momenty, w których pokazywał swoją siłę, i że uwielbiał zachwyt jaki wzbudzał jego dar. Poza tym nie miał pojęcia co robić, jak się zachowywać, czy kim być.

Ja, choć na początku planowałam zostać Aurorą, nadal byłam sobą. A przynajmniej tą najbliższą mi w tym momencie wersją Crystal. Wszak Aurora to tylko imię, nic nieznacząca etykieta, fasada zbudowana by wygrać.

Musiałam wygrać, choć do tej pory nie wiedziałam do końca w co gram ani z kim. Nikt nie chciał mi powiedzieć bezpośrednio co oznacza bycie „kluczem” więc musiałam spróbować inaczej lub chociaż dowiedzieć się czegoś innego. Potrzebowałam informacji, a przy moim aktualnym stanie wiedzy na temat miejsca, w którym się znajdowaliśmy, każda była na wagę złota.

Nikt jednak nie powiedział, że droga do zwycięstwa usłana będzie różami.

- O co tutaj w ogóle chodzi? – zapytałam siadając na kanapie i przerywając im oglądanie czegoś w kompletnie nieznanym mi języku – I co to za język?

- Norweski – odparł Ian, a ja spojrzałam na niego zdziwiona – Dziwi cię norweski w Norwegii? Niesamowite.

- Zostałam wampirem, powinnam mieć dar którego nie mam, a dodatkowo zostałam uwikłana w coś czego kompletnie nie rozumiem. Dziwi mnie, że w ogóle jesteśmy jeszcze w Norwegii.

- Faktycznie, kompletnie zapomniałem, że jesteś nowa – powiedział przepraszająco – Właściwie to skąd jesteś?

- Ze Stanów – odparłam zgodnie z prawdą – Dziękuje wszechświatowi, że angielski to mój ojczysty język.

- W takim razie co tu robiłaś?

- Biorąc pod uwagę to gdzie teraz jestem to nie ma żadnego znaczenia i tak nie zrealizuje tych planów – powiedziałam wymijająco, nie zawsze trzeba kłamać, czasem wystarczy tylko nie mówić prawdy – Więc jak już tu jestem to chciałabym dowiedzieć się po co.

- Andrew wam wytłumaczył.

- Gówno nam wytłumaczył! – uniosłam się, myślałam że nie potrzebnie ale chyba zadziałało – Mamy w czymś walczyć, o jakąś sprawiedliwość czy wolność, czy władze. Nic nie rozumiem i nie chce walczyć. Nie nadaje się do tego.

- Nadajesz się – powiedział odwracając wzrok – Przecież jesteś kluczem, musisz się nadawać.

- Co to znaczy, że jestem kluczem? – zapytałam, a w moim tonie głosu można było łatwo usłyszeć jak bardzo pragnęłam odpowiedzi.

- Nie uważam, że powinnaś wiedzieć.

- Dlaczego?

- Bo nie chcesz walczyć – odparł jakby coś mi zarzucając, a ja zamilkłam na chwilę.

Miał mi coś za złe, tylko jeszcze nie wiedziałam co.

- Co to ma niby do rzeczy?

- Przestań – prawie odwarknął w moją stronę, już w ogóle na mnie nie patrząc.

- Chce wiedzieć, co to ma do rzeczy.

- To, że do cholery odpowiadasz za nasze bezpieczeństwo! To, że twoje pojawienie się oznacza wojnę i to, że tylko ty możesz ją zakończyć, bo jesteś z nas najsilniejsza. A przynajmniej powinnaś być – chciałam coś odpowiedzieć, ale nie zdążyłam – Chcesz wiedzieć co oznacza, że jesteś kluczem? Że wszyscy najprawdopodobniej kurwa zginiemy! Wyślą nas na tą cholerną wojnę nawet nie sprawdzając, czy się nadajesz. Nie masz daru, rozumiesz? Nawet Dean jest od ciebie silniejszy, a ty masz nas ochronić. Bardzo mi przykro Aurora... albo wiesz co? Nie, w ogóle mi nie jest przykro. Andrew się pomylił. Nie powinno cię tu być.

A potem po prostu wyszedł trzaskając drzwiami, zostawiając mnie tam kompletnie osłupiałą, z tymi informacjami i tymi wyrzutami. Mówił tak jakby przeze mnie miał umrzeć. Nie. Mówił jakbym już go zabiła.

Dopiero wtedy zrozumiałam, że oni wszyscy myślą, że przeze mnie zginą. Byli przekonani, że będą walczyć z czymś, z czym nawet ich dary im nie pomogą. Żyli myśląc, że to ja ich obronie. Teraz myśleli tylko o tym, że przyjdzie im zginąć. Musiałam to odkręcić.

Chciałam wybiec za wampirem, ale wtedy przeszło mi przez myśl, że przecież i tak będę musiała ich zabić.

Nieważne. Nie teraz.

Ruszyłam do drzwi, gdy pojawił się w nich Alec. Chciałam go wyminąć, jednak skutecznie zagrodził wyjście. Przez chwilę staliśmy przepychając się nieznacznie, aż wampir wepchnął mnie z powrotem do pokoju.

- Wypuść mnie – powiedziałam ostro.

- Cicho bądź – zamknął drzwi i zbliżył się do mnie.

Odruchowo cofnęłam się o krok. Znowu to robiłam. Sama nie wiem dlaczego zawsze się odsuwałam, jednak to było silniejsze ode mnie.

- Czego chcesz? – zapytałam, tym razem szeptem.

- Angażujesz się – stwierdził patrząc mi prosto w oczy.

Pod naciskiem jego wzroku odsunęłam się jeszcze o krok, ale wampir złapał mnie za przedramię tak bym nie mogła już zwiększyć dystansu między nami. Nienawidziłam być tak blisko niego.

- Wcale nie – stwierdziłam, choć sama nie wiedziałam czy to prawda.

- Słyszałem waszą rozmowę.

Wytężyłam słuch, by upewnić się że nikt nas nie słuchał. Odpowiedziała mi jedynie głucha cisza. Jeżeli ja nikogo nie słyszałam, to i nas nikt nie słyszał.

- Musiałam jakoś wyciągnąć od niego informacje. Dzięki temu wiemy na czym stoimy – powiedziałam starając się zachować spokój.

- Wiemy tylko, że ich polubiłaś – stwierdził kpiąco.

Chciałam zaprzeczyć. Naprawdę chciałam, ale zawahałam się. Sekunda mojego milczenia była dla niego ewidentnym potwierdzeniem, bo roześmiał się cicho.

- To nie ma nic do rzeczy, John – odparłam specjalnie podkreślając jego fałszywe imię.

- Ma. W końcu będziesz musiała ich zabić, Auroro – zrobił dokładnie to samo.

- Cicho! – zbliżyłam się na tyle, że czułam jego oddech na swoim policzku – Wiem po co tu jesteśmy. Wykonamy zadnie, tylko musisz mi dać trochę czasu.

- Nie mamy czasu – powiedział poważnie, na co zmarszczyłam brwi – Mieliśmy tu przylecieć i wrócić. Aro zna już jakąś wersję, a plan Marka nie zakładał, że będziemy tu tak długo.

- Trudno – rzuciłam zirytowana – Plan musi się zmienić. Potrzebuje czasu.

- Na co? Czego ty jeszcze chcesz?

- Cassandry i Jarina – Alec westchnął ciężko wyraźnie zirytowany – Niczego nie zrobię dopóki nie dowiem się kim oni są i czego tak naprawdę chcą.

- Jak to czego? Władzy. To oczywiste.

- To na pewno, ale czy wymyślali by tą szopkę tylko dla władzy? Przecież to wszystko to naprawdę wiele zachodu.
- Krótko żyjesz – stwierdził, a ja spojrzałam na niego zdziwiona – Niektórzy dla władzy zrobią wszystko.

- Wiesz to z autopsji? – rzuciłam ironicznie, na co zdenerwowany odepchnął mnie od siebie.

Ledwo zachowałam równowagę, ale i tak zaśmiałam się kpiąco.

- Zrobimy po twojemu – powiedział poważnie, nie odpowiadając na moje wcześniejsze pytanie – Tylko dla tego, że i tak byś mnie nie posłuchała.

- Przez grzeczność nie zaprzeczę – odparłam wzruszając ramionami.
- Pamiętaj jednak, że wszyscy muszą zginąć – dodał tak cichym tonem, że nawet ja miałam problem żeby go zrozumieć – Nie ważne z czyjej ręki.

***

- Musimy poznać twój dar – powiedział Andrew, gdy wszyscy wyszli z sali.

Nasza grupa w pełnym już składzie odbyła swój pierwszy trening i „lekcje”. Nie mówili nic o Volturich. Nie było żadnych imion czy darów. Kompletnie nic. Mówili tylko jak walczyć i nie dać się zabić. Całkiem zabawne, biorąc pod uwagę, że nie mieli pojęcia z czym przyszłoby im się zmierzyć. Oczywiście jeżeli by do czegoś doszło.

- Może nie mam daru – zasugerowałam ostrożnie.

Obserwowałam jego postawę i mimikę odkąd weszliśmy do tamtej sali. To jak uważnie mnie obserwował podczas treningu i to jak jego irytacja rosła z każdym moim niepowodzeniem.

- Musisz mieć dar – usłyszałam i momentalnie zalało mnie dziwne uczucie.

Tak jakbym już to słyszała i już to przeżyła. Jednak choć już to słyszałam, przeżywałam to po raz pierwszy.

- Bo jestem kluczem? – zapytałam odrobinę prowokacyjnie.

- Bo nie mogłem się pomylić – rzucił bez zastanowienia, a gdy zrozumiał co powiedział spojrzał na mnie przerażony.

- Mogłeś. Zdarza się.
Widziałam jak chowa swój strach pod maską i gdybym nie była w tym ekspertem, mogłabym pomyśleć, że znów jest ostoją spokoju.

- Ja się nie mylę – powiedział poważnie, a następnie wyciągnął w moją stronę ręce, oczekując najprawdopodobniej, że powtórzę jego gest.

- Skoro się nie mylisz, to po co chcesz sprawdzać to jeszcze raz?

- Bo Cassandra i Jarin przyjadą jutro cię poznać i ogłosić walkę. Będą chcieli cię poznać i jeżeli  okaże się, że się pomyliłem stracę głowę.

- Okej – odparłam wzruszając ramionami, tak jakby to co powiedział w ogóle mnie nie obchodziło – Więc sprawdzaj.

Jutro. To wszystko zakończy się jutro.
Nie wiedziałam co czułam w związku z tym faktem. To wszystko było tak bardzo przytłaczające, bo nie tak miało wyglądać.

- Nie rozumiem – westchnął wyraźnie zirytowany – Czuję twoją moc. Jesteś tym cholernym kluczem. Dlaczego nie masz daru?

- Nie wiem, ale wolałabym nie uczestniczyć w twojej egzekucji – powiedziałam, nie tylko w odniesieniu do jego wcześniejszych słów.

***

Nie chciałam myśleć. Nie mogłam myśleć. Łapałam się ciszy i pustki, jakbym tonęła a to był mój jedyny ratunek. Jednak nie było czego się łapać.

W naszym budynku panowała nerwowa atmosfera. Wchodząc do pomieszczenia na kształt salonu, zastałam całą czwórkę siedzącą w ciszy na kanapie. Każdy z nich po prostu siedział wpatrując się w ścianę, jakby już się poddali i po prostu czekali na śmierć.

Nie mogłam znieść tego widoku. Zatrzymałam się w progu, przymykając na chwilę powieki, starając się wyrzucić z głowy tą uporczywą myśl. Oni i tak muszą umrzeć. Ale nie teraz. Nie w tej chwili i nie dzisiaj. Więc czemu już dzisiaj mieliby czekać na śmierć.

Za mną w drzwiach stał Alec. Wiedziałam, że nie popierał tego co zamierzałam zrobić, jednak jak sam przyznał, nie miał na to wpływu. A ja po prostu musiałam to zrobić.

- Przepraszam – odezwałam się cicho, lecz w pierwszym momencie nikt nie zwrócił na mnie uwagi – Naprawdę przepraszam.

- Daruj sobie – rzucił Dean mierząc mnie wściekłym wzrokiem – Zabijmy ją. Jeżeli nie będzie klucza nie będzie walki.

- Przestań, to nawet nie jest jej wina – odparła Olivia, ukradkiem spoglądając pocieszająco w moją stronę.

- Zginiemy przez nią Liv – przypomniał jej Ian, przez co na chwilę spuściłam wzrok na swoje buty.

- Myślisz, że ona się na to pisała, że sama zdecydowała się na bycie kluczem? Jest tutaj taką samą ofiarą jak i my.

- Z jednej strony masz rację. Z drugiej, gdyby się nie pojawiła nie byłoby żadnej walki – powiedziała nad wyraz spokojnie Aria – Moglibyśmy dalej żyć. Nie wiem jak wy, ale ja nie chcę umierać.

Wstała z kanapy, najprawdopodobniej z zamiarem wyjścia na zewnątrz. Resztą nadal się kłóciła o to czy oskarżenia wobec mnie są słuszne czy nie.

- Nikt nie będzie umierał! – krzyknęłam, by przebić się przez ich głosy.

Coraz bardziej pewna byłam, że chciałam by tak było. Nie powinnam. Nie myślałam, że jeszcze w ogóle obchodzi mnie czyjeś życie, a jednak gdy na nich patrzyłam nie potrafiłam przyjąć do wiadomości, że będą musieli umrzeć.

- Co? O czym ty znowu mówisz?

- O tym, że Andrew wcale się nie pomylił – odparłam najspokojniej jak potrafiłam – Miał rację, jestem kluczem.

- To, że jesteś kluczem już wszyscy wiemy.

- Ale nie wiecie, że mam dar – te słowa wywołały prawdziwy szok na ich twarzach – Nie pozwolę wam zginąć.

Kątem oka widziałam jak Alec mierzy mnie wzrokiem. Wiedziałam, że nie podobało mu się to co właśnie robiłam i doskonale wiedziałam, że opowie to wszystko Markowi po powrocie, jednak teraz w ogóle mnie to nie obchodziło. Pierwszy raz od dawna poczułam, że gramy na moich zasadach. Zamierzałam to wykorzystać.

- Kłamiesz – powiedział Dean wstając i ruszając w moją stronę – Myślisz, że ci teraz uwierzymy? Liv może jest głupia i ci współczuje, ale ja mam cię w dupie! Nie umrę, bo osoba, której mamy zawierzyć życie okazała się jakąś idiotką!

Chciał mnie zaatakować. Wiedziałam to doskonale, jednak pozwoliłam mu wykonać jeszcze kilka kroków, zanim go zatrzymałam. Za pomocą szybkiego gestu zatrzymałam go w pół kroku, sprawiając, że nie mógł już nawet kiwnąć palcem.

- Co jest do cholery?! Ja pierdole, nie mogę się ruszyć!

Krzyczał coś jeszcze, a ja powoli zaciskając pięść sprawiałam, że na jego skórze zaczęły pojawiać się coraz to większe pęknięcia. Wszyscy obserwowali moje poczynania w kompletnym milczeniu, jedynie Dean darł się w niebogłosy. Patrzyli to na mnie to na niego, najprawdopodobniej nie mogąc uwierzyć, że jednak nie kłamałam.

- Andrew powiedział, że jutro zacznie się walka – zaczęłam poważnym tonem, przestając kontrolować ruchy Dean’a – Wiele osób zginie, jednak to nie wy zakończycie swój żywot. Jestem kluczem i otworze wam drzwi do wolności.

Bloody crystal ||| twilightWhere stories live. Discover now