XXVII. "Ta władza była krucha"

93 11 1
                                    

Rozejrzałam się dokoła, zauważając że w tej części budynku wyczynem było kogoś spotkać. Nie było tu obrazów ani zbyt wielu pochodni. Moje kroki echem odbijały się od ścian i był to jedyny dźwięk jaki można było tam usłyszeć.

Nigdy wcześniej tam nie byłam, a teraz nawet nie chciałam tam być. Ta cisza napawała mnie pewnego rodzaju niepokojem, a to uczucie paliło moją dusze. Mimo tego szłam przed siebie, bo nie miałam wyboru. Jak zwykle nie miałam wyboru.

Rzuciłam okiem na pomiętą instrukcje, którą otrzymałam kilka godzin temu, w nie do końca jasnych dla mnie okolicznościach. Nie znałam celu mojej podróży, jednak szłam prowadzona nie tylko przez konieczność ale również przez ciekawość.

Rozejrzałam się jeszcze raz, tak dla pewności a następnie cicho otworzyłam trzecie drzwi od lewej strony. Weszłam do pokoju jeszcze ciemniejszego niż tamten korytarz, by zobaczyć dwie osoby odwrócone tyłem. Miałam ochotę się roześmiać, jednak tego nie zrobiłam.

- Po co ta cała konspiracja? – zapytałam ściągając kaptur.

Tamci odwrócili się momentalnie, a ja dopiero teraz zauważyłam jak małe było te pomieszczenie. Cała sytuacja była strasznie niedorzeczna, jeżeli wziąć pod uwagę, że jednym z wampirów był Marek. Spotykanie się z liderem Volturi w zapomnianej kanciapie było bardziej niż niedorzeczne.

- Mam nadzieję, że nikt cię nie śledził – powiedział poważnie Marek, na co tym razem parsknęłam śmiechem.

- Tutaj? Serio? Dam sobie rękę uciąć, że nie było tu nikogo od co najmniej dekady – rzuciłam rozbawiona, ale mój rozmówca skarcił mnie wzrokiem – Mam to brać na poważnie?

Choć pytanie było czysto retoryczne i znałam na nie odpowiedź nie powstrzymałam się od wypowiedzenia go na głos.

- To jest poważne, Crystal – odparł lider, ja tylko przewróciłam oczami – Nie możemy zostawić tak informacji, które usłyszeliśmy od tamtego wampira.

- Trzeba zabić tą armię i ich stwórców – wtrącił Alec, tak jakby to nie było oczywiste.

- No tutaj tego raczej nie zrobimy – mruknęłam udając, że się rozglądam. Zapewne bym to zrobiła, jednak pomieszczenie było na tyle małe, że nie było się za czym rozglądać – Także co tu robimy?

- Musimy mieć plan – teatralnie westchnął wampir, a ja miałam ochotę pozamieniać mu miejscami kończyny.

-To raczej logiczne – uśmiechnęłam się do niego fałszywie – Według mnie plan jest taki. Siedzimy tutaj i czekamy na tą całą rewolucje, a kiedy zapuka do naszych drzwi zmieciemy ich z powierzchni ziemi.

Nastała chwila ciszy podczas, której Marek tylko kręcił głową. Dla mnie to rozwiązanie było oczywiste. Tamci może myśleli, że są w stanie nas pokonać, ale to było bardzo mylne przekonanie. Byliśmy potężni. Ja byłam potężna.

- To nie wchodzi w grę – odparł i dopiero wtedy zrozumiałam, że naprawdę wziął tą całą sprawę zbyt poważnie – Nie mogą tutaj dotrzeć.

- To zabijemy ich zanim dotrą do Voltery – wtrącił Alec z kolejnym głupim pomysłem.

- W środku miasta pełnego turystów. Świetny pomysł – stwierdziłam ironicznie.

- Aro i Kajusz nie mogą się dowiedzieć.

- Nadal nie rozumiem dlaczego – westchnęłam ciężko krzyżując ręce na piersi – To niedorzeczne. Co by się stało gdyby się dowiedzieli?

- Rozpętałaby się niepotrzebna wojna.

- No i co z tego? Volturi słyną z wojen. Kolejna nie będzie niczym nowym.

- Nie w tych czasach – odpowiedział, na co zmarszczyłam brwi.

Czyżby kolejny fragment do mojej układanki?

- Jakich czasach? -  zapytałam natychmiastowo.

- Ona nie powinna wiedzieć – wtrącił Alec.

Liczyłam, że Marek go uciszy a sam powie mi o co chodzi, jednak tak się nie stało. Myślałam, że Marek mi ufał. Jak się okazało nie na tyle.

- Alec ma rację.

Alec ma rację. Poczułam się jakbym przyjęła na siebie uderzenie o zbyt wielkiej mocy, pomimo że nikt nie zaatakował mnie fizycznie.

Chciałam się odezwać, zaprotestować, jednak wiedziałam że to na nic. Przecież nie powiedzą mi, że cała ich władza opiera się na tym, że jestem im lojalna. Bo właśnie to miałam usłyszeć.

- Polecicie do Norwegii i nie wychylając się znajdziecie tą marną armię i jej stwórców – zaczął lider patrząc to na mnie to na Alec’a – Musicie ich zabić po cichu, tak by nikt nie wiedział, że kiedykolwiek istnieli. Jeżeli ktoś dowie się, że prawie wybuchła rewolucja będziemy mieć tu coś więcej niż wojnę.

- Zabijemy wszystkich co do jednego – odparł Alec.

Przez chwilę stałam po prostu patrząc na nich.

Tak, by nikt się nie dowiedział.

Te słowa choć z jednej strony potwierdzały moją teorię, wcale nie sprawiały że czułam się lepiej. W pewnym sensie wprawiały mnie w niepokój. Uczucie, które paliło mnie od środka na tyle, że wydawało mi się iż każda z komórek mojego ciała odczuwa je na swój własny sposób.

Ich władza była krucha. Po tych tysiącach lat rządów, po dzierżeniu przez tyle wieków władzy absolutnej ich autorytet powoli się kończył. Wiedziałam to. Nie potrzebowałam ich potwierdzenia. Nie byłam tylko pewna czy to dobrze czy źle. Była to jakaś iskierka nadziei na odzyskanie wolności. Przecież to jej tak bardzo pragnęłam.

No właśnie chyba tylko pragnęłam...

- My? – zapytałam wskazując to na siebie to na Alec’a – Wolałabym nie.

- Myślę, że będziemy się świetnie bawić – powiedział kładąc dłoń na moim ramieniu.

- Zbieraj tą rękę, bo ci ją amputuje – warknęłam przez zaciśnięte zęby, na co wampir szybko zaprzestał kontaktu fizycznego z moją osobą – Nie mogę wziąć ze sobą Jane?

- Nie – nigdy nie słyszałam by użył tak poważnego tonu – Wiecie tylko wy dwoje i tak ma pozostać.

- Świetnie – mruknęłam pod nosem, ale wszyscy to zignorowali.

- Spakujcie się i nikomu nie mówcie po co. Aro i Kajusz poznają oficjalną wersję...

- Której zapewne jeszcze nie wymyśliłeś – wtrąciłam uśmiechając się kpiąco.

- Więcej szacunku – odparł zirytowany moją postawą – Polecicie komercyjnymi liniami lotniczymi. Nie możecie się wyróżniać, dlatego płaszcze nie wchodzą w grę. Dostaniecie paszporty z innymi nazwiskami, nikt nie może się dowiedzieć, że ktoś od nas gdziekolwiek leci.

- Ekstra – stwierdził Alec, a ja zmarszczyłam brwi nie podzielając tego entuzjazmu – Wreszcie jakaś odmiana.

- Przyjmujecie nowe tożsamości i musicie mieć nową historię – dokończył myśl.

- Nie możemy po prostu polecieć? – zapytał zdziwiony.

Pewnie byśmy mogli, ale Marek ewidentnie miał obsesję na punkcie tego by nikt nas nie rozpoznał i przypadkiem nie zorientował, że coś się dzieje.

- Nie – odparł – Wieczorem dostaniecie paszporty razem z biletami i w nocy wylecicie.  Jesteście narzeczeństwem pragnącym wziąć ślub w Norwegii.

- To głupie – westchnęłam ciężko, ale znowu mnie zignorowali.

Za to mogłam zobaczyć idiotyczny uśmiech na twarzy Alec’a, któremu ewidentnie spodobał się kierunek w jakim szła ta sytuacja. Ja nie byłam podobnego zdania.

- To co Crystal, zostaniesz moją żoną?

- Gdybyś naprawdę mi się oświadczył, prędzej wepchnęłabym ci pierścionek w gardło niż została twoją żoną.

Bloody crystal ||| twilightNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ