XXXVII. "Czekając z tłumem na rzeź"

101 11 1
                                    

Przeżyłam wiele złego, podobnie jak wiele złego zrobiłam, a każdej z tych rzeczy towarzyszył strach, wręcz paraliżujące przerażenie. Jakby strach był nieodłączną częścią mnie.

A teraz byłam dziwnie spokojna. W porównaniu do innych, którzy poddenerwowani czekali, krzątając się w tę i z powrotem, ja po prostu leżałam na podłodze z zamkniętymi oczami ignorując ich zaczepki. Byłam spokojna i byłam cierpliwa. Być może dlatego że wiedziałam co nas czeka, a ich wypełniał strach przed nieznanym. A może po prostu z tamtej mnie już nic nie zostało.

- Wyglądasz żałośnie leżąc na tej podłodze, wiesz o tym? – usłyszałam głos Alec’a, jednak nie otworzyłam oczu.

- Być może – odparłam lekceważąco – Ty na przykład zawsze wyglądasz żałośnie. To właśnie nas różni.

- Udam, że tego nie słyszałem, bo...

- Powinnam powtórzyć? – zapytałam wchodząc mu w słowo.

- Bo powinniśmy porozmawiać – powiedział poważnie, a ja zmusiłam się do otworzenia oczu i wstania z podłogi.

- Więc mów.

- Ja? – zapytał głupio, na co zmarszczyłam brwi.

- Z reguły dialog opiera się na tym, że dwie osoby mówią.

- Masz rację, tylko że to nie ja się powinienem tłumaczyć – rzucił zirytowany moją postawą.

- Ja też nie. Najwyraźniej trafiłeś pod zły adres – wzruszyłam ramionami, głównie po to by rozjuszyć go jeszcze bardziej.

Tym razem mnie zaskoczył. Zamiast jakiejś nieprzemyślanej obelgi usłyszałam tylko jak nabiera głęboko powietrza by się uspokoić.

- Wiesz, że nie możesz tego zrobić? – zaczął, a ja zrozumiałam, że już dłużej nie wykręcę się ironicznymi docinkami.

- Tak naprawdę to mogę wszystko – i tak spróbowałam.

- Nie tym razem – odparł poważnie – Mamy wykonać zadanie. Mamy plan.

- To ja mam plan – powiedziałam zgodnie z prawdą – I ten plan jest elastyczny. Jakbyś nie zauważył właśnie się zmienił.

- Mam dość tej głupiej gadki o byciu elastycznym. Cel się nie zmienia. To muszą być wszyscy.

- Wszyscy – powtórzyłam spokojnie – Wszyscy, którzy stanowią zagrożenie. Taki jest plan. Właściwie to nic się nie zmieniło. Taki był od początku.

- Skąd możesz wiedzieć, że oni nie stanowią?

- Bo wiem! – podniosłam głos, sama nie wiem czemu – Po prostu wiem. Nie zasługują na to.

- Co się zmieniło? Skąd nagle w tobie te pokłady człowieczeństwa? Kiedy wróciło ci sumienie, co? – zakpił, a ja zacisnęłam usta w wąską linię, przez chwilę patrząc na niego w kompletnym milczeniu.

- To nie jest twoja sprawa – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.

- To jest moja sprawa, do cholery! Odpowiadam za to tak samo jak ty.

- Ale niczego nie zrobiłeś. Niczego! – teraz już po prostu na siebie krzyczeliśmy, bo bez znaczenia było czy reszta nas usłyszy – To ja nas tu doprowadziłam! Jesteśmy tu dzięki mnie. Sam siedziałbyś na lotnisku nie wiedząc co zrobić, a dzięki mnie możemy to zakończyć! I zrobimy to po mojemu. Czy ci się to podoba, czy nie.

- Nie – odparł bez zawahania – Nie spieprzymy tego tylko dla tego, że zrobi ci się przykro jak ich zabijesz. Mam to gdzieś, rozumiesz?! Nie obchodzi mnie twoje sumienie, ani twoje człowieczeństwo! Nawet to, że uważasz się za najlepszą i myślisz, że możesz mi dyktować jakieś warunki!

Bloody crystal ||| twilightWhere stories live. Discover now