XXVI. "Sama tutaj i sama na świecie"

101 11 1
                                    

Czy poznając prawdę czułam się lepiej? Niekoniecznie.

Kiedyś myślałam, że poznając odpowiedź wreszcie zrozumiem, ale myliłam. Wszystkie nowe informacje, które w teorii miały przynieść mi ukojenie, przyniosły jedynie więcej pytań bez odpowiedzi.

Szłam korytarzem zastanawiając się co miałam zrobić z tymi wszystkimi informacjami. Jedno pytanie ciążyło mi najbardziej. Czy rewolucja naprawdę nadejdzie?

To brzmiało tak strasznie abstrakcyjnie i tak bardzo się bałam, że znowu przyjdzie mi walczy. Nie chciałam tego robić, szczególnie nie w obronie czegoś w co nawet nie wierzyłam. Wcale nie bałam się, że nie podołam. W pewnym sensie niepokój wywoływała we mnie myśl, że mi się uda.

Bo mogło się udać. Niewątpliwie byłam na tyle potężna, by zabić całą armię, nieważne jak wielka by była. Jednak nie byłam pewna czy za potęgą szła siła. Psychiczną siła by wytrzymać kolejną walkę.

Otworzyłam drzwi do mojego pokoju licząc, że uda mi się pozbierać myśli i złożyć to wszystko w całość. Mój plan pokrzyżował Evren siedzący na kanapie w moim pokoju. Westchnęłam ciężko zamykając za sobą drzwi.

- Poszanowanie prywatności ewidentnie przejąłeś od swojej dziewczyny – stwierdziłam patrząc na niego z ukosa – Co tu robisz?

- Gdzie byłaś? – zapytał bardzo spokojnie.

Za spokojnie.

- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie – rzuciłam wzruszając ramionami.

- Pytam poważnie. Gdzie byłaś? – dopiero wtedy zauważyłam, że spokój był tylko pozorny.

Nie wiedziałam tylko czy to złość skierowana personalnie do mnie, czy po prostu do świata i akurat na mnie się odbijała.

- Powiedzmy, że byłam zajęta – odparłam wymijająco – Z resztą, co cię to w ogóle obchodzi?

- Byłaś zajęta? – zapytał podnosząc głos jednocześnie ignorując moje pytanie.

- Tak Evren. Byłam zajęta.

- Ciekawe czym? – mruknął kąśliwie, na co wzięłam głęboki oddech.

- To chyba nie twoja sprawa – odparłam podobnym tonem.

Nie wiedziałam o co mu chodziło. Tak naprawdę nigdy nie rozumiałam jego wyrzutów.

- A ja myślę, że właśnie moja.

- O co ci chodzi, co?! – w końcu nie wytrzymałam.

- O to, że się zatracasz Crystal – stwierdził poważnie, a ja momentalnie zrobiłam krok w tył.

Nawet nie wiedziałam dlaczego. Wydawało mi się, że jego słowa uderzyły we mnie z siłą na tyle dużą, że nie mogłam się pod nimi nie ugiąć. Choć nie chciałam. Tak bardzo nie chciałam by miał rację, to właśnie ta chwila i ta reakcja upewniła mnie, że tak było. W tym wszystkim ja nie mogłam nic z tym zrobić.

Więc milczałam. Uciekałam wzrokiem od wampira, który stał tam oceniając to wszystko co do tej pory zrobiłam.

- Powiesz coś? – zapytał widząc, że nie miałam zamiaru zareagować.

- Co mam ci powiedzieć, Evren? Co? – zaczęłam mówić przez zaciśnięte zęby – Co byś chciał usłyszeć? Że twierdzę, że mieli rację? Że od początku powinnam żywić się ludzką krwią? Dobrze, tak właśnie twierdzę! Bo... bo ta cholerna krew to najlepsza rzecz na świecie. I wiem, że nie powinnam tego robić, ale robię i to tylko i wyłącznie moją sprawa.

- Nie o to mi chodzi. Akurat jeżeli chodzi o twój sposób żywienia, uważam że dobrze zrobiłaś.

- To o co ci chodzi?! – krzyknęłam nie wytrzymując jego oskarżycielskiego spojrzenia.

- O to, że się od nas oddalasz – zarzucił mi.

- Bzdury – szepnęłam czując jak łzy napływają mi do oczu.

Tak bardzo nie chciałam płakać. Doskonale pamiętałam jak bardzo nienawidziłam tego, że nie mogłam tego robić. Teraz nienawidziłam tego, że te łzy w ogóle istniały. Bo nie powinny istnieć.

- Unikasz Jul, nie przychodzisz na treningi...

- Musiałam zrobić coś ważnego – przerwałam mu tak bardzo żałosnym tonem głosu.

- Co takiego?

- Nie mogę ci powiedzieć... Po prostu nie mogę...

- Dlaczego? – ewidentnie liczył, że uda nam się dogadać i że wreszcie mu powiem.

Ale ja naprawdę nie mogłam...

- Bo to jest tajemnica, Evren.

- Od kiedy dbasz o ich sekrety? – uniósł się, a ja kompletnie nie rozumiałam jego emocji.

Przecież sam był jednym z nich. To wszystko tak bardzo nie miało sensu.

- Od kiedy mi je powierzają! – wrzasnęłam ocierając wierzchem dłoni pierwszą łzę, która spłynęła po moim policzku – Nie wiem czego ode mnie chcesz ani po co tu jesteś, ale radzę ci dać mi spokój.

- Tak po prostu?

- Tak. Tak po prostu.

- Mamy cię zostawić? Chcesz zostać sama?

- Ja jestem sama! – byłam tak strasznie wściekła – Z wami czy bez... to nie ma żadnego znaczenia, bo ja i tak jestem sama...

Odwróciłam wzrok, pragnąc by ta rozmowa się zakończyła.

- Na własną odpowiedzialność – odparł niespodziewanie.

- Co?

- Jesteś sama na własne życzenie, Crystal – wyjaśnił, co w pewnym sensie strasznie we mnie uderzyło.

Chciałam mu odpowiedzieć, ale przez chwilę tylko na zmianę otwierałam i zamykałam usta, ale nie dało się usłyszeć żadnego dźwięku. Przymknęłam powieki starając się poukładać myśli i nawet to wydało mi się tak cholernie trudne.

- Nie masz pojęcia o czym mówisz – stwierdziłam cicho.

Tylko na tyle było mnie stać.

- A ja myślę, że doskonale wiem.

- Czego ty ode mnie chcesz? – błagalnym wzrokiem spojrzałam w jego stronę, marząc że po prostu mi powie i będziemy mogli to zakończyć.

Raz na zawsze.

- Chodzi o to, że przestałaś walczyć, Crystal – powiedział, tym razem dużo spokojniej.

I miał rację. Choć wcale nie chciałam tego przyznawać, doskonale wiedziałam że miał rację, a ja wcale nie chciałam tego zmieniać. Tak było łatwej. Łatwiej przetrwać.

Milczałam. Głównie dlatego, że nie miałam nic do powiedzenia, ale także dlatego że nie byłam pewna brzmienia swojego głosu, a już wystarczająco się upokorzyłam.

- Gdzie się podziała Crystal, która ich nienawidzi? Gdzie się podziała ta dziewczyna, która walczyła o dobro, które nosiła w sercu?

Znów chwila ciszy, przerywana tylko moim płytkim i szybkim oddechem. Przygryzłam wargę czując jak kolejna z łez spływa po moim policzku.

- Odeszła – odparłam szeptem, bo nie było mnie stać na nic więcej – Zostałam tylko ja.

- Czyli kto? Kim według ciebie jesteś? – zapytał tak bardzo oskarżycielsko, że spuściłam wzrok na swoje buty.

- Nie wiem – przyznałam.

- Ale ja wiem. Zostałaś najlepszą strażniczką i bronią w rękach Volturi.

Miał rację. Tak bardzo miał rację.
Stałam się tym przed czym tak bardzo się broniłam i czego przez ten cały czas tak bardzo nienawidziłam. Tak bardzo chciałam pozostać sobą, że nie zauważyłam kiedy stałam się jedną z nich.

Nie. Ja nie byłam jedną z nich. Przecież mimo tego wszystkiego nadal byłam sobą. Tylko kim? Przez te wszystkie lata stworzyłam tak wiele masek i tak wiele wersji mojej osoby, że nie miałam pojęcia kim naprawdę byłam. A jeśli Evren miał rację? Jeśli została już tylko Crystal Volturi?

- Wyjdź. Wyjdź stąd – powiedziałam cicho nawet na niego nie patrząc.

- Crystal...

- Wynoś się! – krzyknęłam, ale wampir nawet nie drgnął.

Oddychałam ciężko, a z każdym kolejnym oddechem czułam się coraz gorzej albo tylko tak mi się wydawało.

- W porządku – wysiliłam się na spokojny ton głosu – Ja wyjdę, ale lepiej dla ciebie żeby cię tu nie było jak wrócę.

Tak więc zrobiłam. Uciekłam z własnego pokoju bo nie mogłam znieść myśli, że miał rację. Chciałam biec, ale nie mogłam. Nawet ten wolny chód to dla mnie za wiele.

Stanęłam przed jednymi z drzwi na korytarzu i szybkim ruchem wytarłam łzy z twarzy. Nabrałam głęboko powietrza i policzyłam do siedmiu zanim je wypuściłam. Zapukałam, następnie sięgając do kieszeni oparłam się o ścianę.

Jane, która otworzyła drzwi ewidentnie bardzo zdziwiona moim widokiem.

- O co chodzi?

Uśmiechnęłam się szeroko pokazując wampirzycy monetę.

- Zabawimy się?

Bloody crystal ||| twilightحيث تعيش القصص. اكتشف الآن