XXVIII. "Stare niezbyt dobre czasy"

93 10 0
                                    

Nie lubiłam gdy nic się nie działo. Wręcz nienawidziłam uczucia bycia niepotrzebną, jednak w tym budynku bycie potrzebną zawsze wiązało z jakimś niebezpieczeństwem. Tak właściwie już nie. Teraz gdy wreszcie panowałam całkowicie nad swoim darem, jedynie z czym się wiązało to z morderstwem.

Gardziłam zabijaniem. Przynajmniej kiedyś tak było. Dawne czasy, w których miałam w sobie jeszcze odrobinę moralności. A teraz to było zupełnie coś innego. Władza jaką dawało panowanie nad czyimś życiem, była tak bardzo niemoralnym aczkolwiek wspaniałym uczuciem.

Dotarłam w umówione miejsce chwilę przed umówioną godziną. Postawiłam walizkę na ziemi starając nie robić przy tym hałasu. Ponownie w tej części budynku nie było ani żywej duszy, otaczała mnie jedynie kompletna cisza. Czekając po prostu patrzyłam tępo w podłogę licząc, że żaden z nich nie przyjdzie. Ale przyszli. Pojawili się, w pewnym sensie rujnując moje marzenia.

- Mam nadzieję, że wiecie co macie zrobić i że zdajecie sobie sprawę z powagi sytuacji – odezwał się Marek, przerywając głuchą ciszę.

- Oczywiście – odpowiedział Alec, którego swoją drogą pierwszy raz widziałam w normalnych ubraniach.

Ja tylko skinęłam głową, gdyż odpowiedź była zbyt oczywista by marnować na nią słowa. Lider przynajmniej dziesięć razy podkreślił powagę sytuacji, dlatego nawet jakbym chciała sobie nie zdawać sprawy, niestety nie mogłam.

- Tutaj macie paszporty z nowymi nazwiskami. Musicie się udać na lotnisko, ale nie możecie tego zrobić pieszo. Zamówcie taksówkę albo...

- Mam lepszy pomysł – wtrąciłam się, kucając przy swojej walizce i otwierając boczną kieszonkę – Są!

Uniosłam do góry kluczyki od swojego samochodu, który przyjeżdżając do Voltery zostawiłam niedaleko tego budynku. Miałam tylko nadzieję, że przez te wszystkie miesiące nikt go nie odholował.

- Co to jest? – zapytał Alec, na co przewróciłam oczami.

- Kluczyki do auta idioto – rzuciłam nie zaszczycając go spojrzeniem – pojedziemy moim samochodem – Wiem że nie jesteś zbyt bystry, ale wysil czasem te dwie ostatnie szare komórki. Chyba że one też już umarły.

Widziałam jak na twarzy wampira powoli pojawia się irytacja i w pewnym sensie dało mi to nie małą satysfakcję. Powoli podchodził do mnie wbijając w moje tęczówki swoje mordercze spojrzenie. Nie miałam jednak zamiaru odwrócić wzroku, więc w ciszy mierzyliśmy się spojrzeniami, aż w pewnym momencie znalazł się zbyt blisko mnie.

W tej ciszy nasze ciała praktycznie się dotykały, co było strasznie niekomfortowe. Przełknęłam ślinę, cały czas jednak patrząc na wampira.

- Odsuń się ode mnie – rzuciłam cicho, licząc że posłucha.

- Teraz już nie jesteś taka mądra?

Co mogłam powiedzieć? Że gdy stał tak blisko czułam się bezsilna? Czy że naruszenie mojej przestrzeni osobistej odbierało mi zdolność obrony własnej?

Jeżeli miałabym powiedzieć prawdę, zapewne musiałabym wypowiedzieć te myśli na głos. Na szczęście byłam kłamcą. Świetnym kłamcą.

- Powiedziałam odsuń się.

- Przestańcie obydwoje!

Alec słysząc polecenie Marka szybko odszedł trzy kroki do tyłu, a ja w myślach odetchnęłam z ulgą. Co było ze mną nie tak? Czemu czyjaś bliskość mnie obezwładniała?

- Naprawdę nie mogę jechać z Jane? – zapytałam licząc, że lider zmieni zdanie.

- Nie interesuje mnie wasza relacja – westchnął ciężko – Macie po prostu wykonać zadanie. Potem możecie wrócić do unikania siebie, czy czegokolwiek chcecie.

Przewróciłam oczami godząc się z niepowodzeniem. Przecież to nie może być takie trudne.

Otworzyłam paszport by zapoznać się z nowymi danymi. Przecież musiałam znać swoją nową tożsamość. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to moje zdjęcie. Zrobione zostało kilka godzin temu, jednak czułam jakbym patrzyła na zupełnie obcą osobę. Dokładnie to samo czułam spoglądając w lustro.

Aurora Stone.

Zaśmiałam się głośno odczytując imię i nazwisko. Tamci patrzyli na mnie zdziwieni, a ja nadal się śmiałam.

- O co chodzi? – zapytał Marek.

- Interesujący wybór – mruknęłam jeszcze raz spoglądając na paszport.

- Nikt nie zna cię pod nazwiskiem Stone – powiedział od razu łapiąc co mam na myśli. Niekoniecznie nikt. Pomyślałam, ale nie wypowiedziałam tego na głos – Imię zostało wybrane przypadkowo.

Ciekawy zbieg okoliczności, zważywszy na to że Aurora Stone wcale nie była przypadkowa. Marek nie stworzył dla mnie nowej tożsamości, a jedynie kazał odszukać starą, od dawna nieużywaną maskę i nałożyć ją ponownie.

- Niech będzie Aurora Stone – mruknęłam pod nosem – Dobra jedźmy już. Im szybciej wyjedziemy tym szybciej to załatwimy. A im szybciej to załatwimy to...

- To co, Crystal? – wtrącił się Alec patrząc na mnie z głupim uśmiechem.

- Tym szybciej będę mogła przestać na ciebie patrzeć – rzuciłam.

Marek skinął głową, popierając mój tok myślenia. Chciałam wziąć walizkę i ruszyć do wyjścia. Lider jednak zatrzymał mnie, zanim zdążyłam zrobić krok.

- Nie zapomnijcie o soczewkach – powiedział poważnie na co zmarszczyłam brwi.

Soczewki.

Myśl o tym, że muszę zmienić kolor swoich oczu dotknęła mnie zdecydowanie bardziej niż powinna. Przecież wiedziałam, że czerwone oczy trzeba zamaskować, jednak nie do końca dopuszczałam do siebie myśl, że moje oczy były czerwone. W pierwszej chwili pomyślałam, że jeszcze niedawno były złote. Dopiero potem uświadomiłam sobie, jak bardzo wypierałam prawdę. One już dawno nie były złote.

- To idziesz czy nie? – wyrwał mnie z zamyślenia Alec i dopiero teraz zauważyłam, że Marka już przy nas nie było.

Zamrugałam kilka razy próbując przekonać samą siebie, że kolor oczu to nic wielkiego. Bo przecież tak było, chyba.

- A nie widać? – rzuciłam wymijając go, nie zaszczycając go spojrzeniem.

***

Bardzo długo szliśmy w ciszy, a ja nie do końca byłam pewna czy wiem gdzie idę. Wszystkie te uliczki wyglądały praktycznie tak samo i tak samo zapełnione były turystami. Czy bałam się, że nie znajdziemy tego samochodu? Niekoniecznie. Jednak chciałam znaleźć się już w samolocie, dlatego westchnęłam stając na środku drogi, tym samym zaskakując mojego towarzysza.

- Dlaczego wydaje mi się, że nawet nie znasz drogi? – zapytał kpiąco, na co prychnęłam pod nosem.

- Znam drogę – mruknęłam cicho, rozglądając się po niewielkim parkingu.

- Więc dlaczego nią nie idziemy?

- Bo nie dam sobie niczego uciąć, że ten samochód dalej stoi tam gdzie go zostawiłam. Dlatego potrzebujemy planu B.

- Jakiego znowu planu B?

Wskazałam ruchem głowy na kobietę wysiadającą ze sportowego samochodu. Uważnie przyjrzałam się gdzie chowa kluczyki i uśmiechnęłam się delikatnie. Stare, może niekoniecznie dobre czasy.

- Ty zagadujesz, ja zdobywam klucze – odparłam poważnie.

- Co ty wygadujesz? - zapytał zdziwiony.
Przewróciłam oczami na reakcję wampira. Przecież tak bardzo chciał się zabawić.

- Potrzebujemy samochodu w razie gdyby mój nie istniał, a ta kobieta właśnie z takowego wysiadła więc idź ją zagadać, żebym mogła bez podejrzeń zdobyć kluczyki – nakazałam i o dziwo wampir nie zaprotestował.

- Jak mam niby to zrobić? – wyszeptał idąc obok mnie.

- Szybko Alec, szybko – poklepałam go po ramieniu, a następnie odwróciłam by zniknąć w tłumie.

- Nie pomagasz – stwierdził cicho.

Bawiło mnie jak bardzo przerastało go to zadanie. Był mordercą, strażnikiem w gwardii Volturi i do niedawna najpotężniejszym wampirem. Mimo tego wszystkiego przerażała go wizja przywłaszczenia sobie czyjegoś samochodu.

– Użyj resztek swojego uroku osobistego – zawołałam za nim, ale się nie odwrócił – Albo nie. Jak chcesz.

Przez chwilę szłam w tłumie, by w końcu zobaczyć jak Alec niepewnie podchodzi do kobiety. Jego mina była tak żałosna, że nawet tamta spojrzała na niego z nieukrywaną litością. Pobiegłam niezbyt szybko w ich stronę, tylko po to by zderzyć się z kobietą. Zrobiłam to najprawdopodobniej zbyt mocno, gdyż ta prawie znalazła się na ziemi. Kątem oka spojrzałam na Alec’a, by zobaczyć szok na jego twarzy. Przynajmniej wypadł wiarygodnie.

- Przepraszam. Nic się pani nie stało? – zapytałam się, łapiąc kobietę za ramiona – Nie chciałam, naprawdę przepraszam.

Mówiłam jak najęta nie dając jej odpowiedzieć. Wpatrywała się we mnie na tyle zaniepokojona, próbując wyłapać cokolwiek z tego potoku słów, że nie zauważyła gdy włożyłam rękę do jej torebki. Szybko odnalazłam to czego szukałam, cały czas ani na chwilę nie zatrzymując swojego monologu. Rękę ze swoją zdobyczą schowałam do kieszeni i skinęłam głową w kierunku Alec’a. Przeprosiłam kobietę jeszcze raz, a następnie pobiegłam dalej zostawiając ją kompletnie oszołomioną i biedniejszą o samochód.

Oparłam się o ścianę czekając na mojego towarzysza. I choć przez myśl przemknęło mi, żeby mu uciec, nie zrobiłam tego. To była bardzo głupia myśl. Obracałam kluczyki w dłoni patrząc na nie z uśmiechem na ustach. To niesamowite jak dawno tego nie robiłam i jak dużą sprawiło mi to frajdę.

- Nie wiedziałem, że jesteś złodziejką – stwierdził wampir stając naprzeciw mnie.

- W tym wszystkim jestem przede wszystkim złodziejką, Alec – schowałam swoją zdobycz do kieszeni – Ale nie martw się. Ty też masz potencjał.

- Na co?

- Na zostanie świetną przynętą – wzruszyłam ramionami i ruszyłam przed siebie.

Bloody crystal ||| twilightWhere stories live. Discover now