XXXIX. "Samotnie w ciemności"

97 16 3
                                    

Zawsze byłam sama i wydawało mi się, że było to moim przekleństwem. Po latach zrozumiałam, że to wcale nie samotność była przekleństwem, a ja sama nim byłam. Niszczyłam wszystko na swojej drodze i stanowiłam zagrożenie dla wszystkich, którzy byli zbyt blisko mnie.

Dlatego teraz cieszyłam się, że byłam sama. Nawet, pomimo że tak bardzo tęskniłam, wiedziałam, że tak było lepiej dla wszystkich.

Nienawidziłam siebie z całego serca. Wiedziałam, że w gruncie rzeczy nie miałam innego wyboru, a jednak nadal czułam dotyk jego dłoni na moim ciele. Czułam jego usta na swoich, jego włosy pod opuszkami moich palców i to wszystko sprawiało, że miałam ochotę zerwać z siebie skórę i zdrapać to uczucie, tak jakby nigdy nie istniało.

Czułam się brudna. Tak jakby ten nic nieznaczący pocałunek odcisnął na mnie tak permanentne piętno, jakbym została stałe naznaczona.

Wpatrywałam się w pustą kartkę dziennika, w którym na poprzedniej stronie widniało słowo przepraszam. Teraz znów chciałam przeprosić. Tak bardzo pragnęłam to zrobić, nawet jeżeli Ethan miał nigdy nie usłyszeć tych słów. Musiałam się wytłumaczyć, a jednak nie potrafiłam nawet zmusić się do podniesienia tego pióra. Ale coś musiałam zrobić.

Kocham cię.

Napisałam powoli trzęsącą się dłonią, a moje pismo było równie niestabilne co emocje mną targające.

Ale to nie o uczucia, a o przetrwanie tu chodzi.

Może i tak było do tej pory. Teraz poczułam, że wcale nie chce przetrwać. Tak jakbym nie miała już po co, jakbym już wszystko straciła. Powinnam napisać coś więcej, nawet wiedziałam co, jednocześnie wiedząc, że te cztery słowa byłyby kłamstwem. A skoro i tak nikt nigdy tego nie zobaczy, to po co miałabym kłamać?

W pewnym momencie, całkowicie niespodziewanie drzwi otworzyły się z impetem uderzając o ścianę, a przez nie wpadła Jane. Ewidentnie wściekła Jane. Zmarszczyłam brwi patrząc jak staje na środku pokoju i powoli zamknęłam notes. Nie chciałam by ktokolwiek z Volturich wiedział o tych listach. Nigdy nikomu nie powiedziałam co tak naprawdę znajduje się w dziennikach ustawionych w równych rzędach na półkach. Klika razy przyłapałam Juliette na grzebaniu w moich rzeczach i próbie przeczytania tych listów. Wiedziałam też, że najprawdopodobniej to zrobiła, jednak nic o nich nie mówiła. Z tym jakoś mogłam sobie poradzić.

Spojrzałam wymownie na Jane, licząc że wyjaśni mi powód swojego wtargnięcia w moje skromne progi.

- Spałaś z moim bratem – rzuciła wściekle, na co przewróciłam oczami.

Wiedziałam, że to się będzie za mną ciągnąć, przecież o to właśnie mu chodziło. Zamierzał mnie pogrążyć i choć zrobił to tylko na oczach trójki liderów, tu w Volterze plotki rozchodziły się w zaskakująco szybkim tempie.

- Nawet tego nie skomentuje – powiedziałam i ignorując wampirzyce wstałam by odłożyć notes na półkę.

- Jesteś popieprzona! – krzyknęła i doskakując do mnie wyrwała mi go z ręki rzucając nim o ścianę – Skorzystałaś z okazji, co?! Masz w sobie choć grosz honoru? Jakiejś przyzwoitości?

- Zejdź ze mnie, Jane – warknęłam zirytowana, nie miałam na to siły, nawet nie schyliłam się po ten notes, chociaż leżał na podłodze otwarty na przypadkowej stronie – Tyle lat i nie wiesz, że nie możesz wierzyć we wszystko co tu usłyszysz.

- We wszystko może nie, ale w to co sama widziałam mogę spokojnie uwierzyć – powiedziała przez zaciśnięte zęby.

- Byłaś tam – przetarłam twarz dłońmi, gdy zrozumiałam o co tak właściwie chodziło – Widzisz chodzi o to, że...

- Teraz się chcesz tłumaczyć?! – właśnie taki miałam zamiar, ale wampirzyca nie dała mi na to czasu.

W momencie gdy otwierałam usta, by coś powiedzieć poczułam paraliżujący ból, praktycznie każdą komórką mojego ciała. Kompletnie na niego nieprzygotowana z krzykiem zgięłam się w pół, żeby końcowo wylądować na podłodze. Próbowałam się wyprostować albo wstać, ale moje ciało działało kompletnie niezależnie ode mnie chcąc jak najbardziej zminimalizować to uczucie przeszywającego mnie bólu.

- Jane przestań – wychrypiałam przez zaciśnięte zęby, bo przez chwilę tylko na to było mnie stać.

Tysiące maleńkich igiełek wbijało się powoli w mój umysł, kompletnie odbierając mi zdolność myślenia czy podejmowania decyzji.

Zadziałałam instynktownie. Wyciągnęłam rękę w jej stronę i o dziwo wampirzyca popchnięta niewidzialną siłą uderzyła plecami o drzwi. Nie sądziłam, że uda mi się użyć daru, właściwie niczego wtedy nie sądziłam, chciałam po prostu przerwać ten straszny ból.

Jane też się tego nie spodziewała i pod wpływem tej dezorientacji straciła mnie na chwilę z oczu, bo ból zniknął tak szybko jak się pojawił. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie był prawdziwy. Miałam tego pełną świadomość, ale tym razem nie byłam na tyle silna by tak po prostu go przezwyciężyć.

Jednak brak daru nieszczególnie osłabił zapał Jane do zrobienia mi krzywdy. Właściwie mogła go użyć ponownie ale była na tyle wściekła, że postanowiła rzucić się na mnie pięściami więc przez chwilę przepychałyśmy się z przesadną siłą, rozwalając wszystkie starannie poukładane rzeczy.

W momencie gdy przyszpiliłam ją do ściany, a ona mnie nie odepchnęła liczyłam, że to już koniec, ale znowu poczułam ten cholerny ból. Chciałam, naprawdę chciałam z nim walczyć i nawet przez chwilę mi się udawało. Przez kilka sekund nie ruszyłam się nawet o milimetr i  zaciskając zęby powtarzałam sobie w myślach, że ten ból to tylko iluzja.

Nie miałam pojęcia jakim cudem udało mi się wtedy przezwyciężyć jej dar, bo teraz po dziesięciu sekundach tej walki znowu zgięłam się z krzykiem.

- Przestań do cholery! – krzyknęłam, czując jak to uczucie rozsadza mi czaszkę – Nie spałam z nim!

Chciałam ją spacyfikować, ale wiedząc, że potrafię używać swojego daru pod wpływem jej, bałam się, że coś pójdzie nie tak. Mogłam po prostu zamknąć jej oczy, to na pewno przerwałoby tą fale bólu. Problemem był fakt, że próbując to zrobić w tym stanie, mogłabym przez przypadek urwać jej głowę. A przecież wcale nie chciałam jej zabić.

- Wiem co widziałam! – spojrzała na mnie z góry – Jesteś... jesteś...

- Nienawidzę go! – wrzasnęłam pod wpływem impulsu, zanim zdążyła mnie obrzucić wyzwiskami. O dziwo poczułam jak ból powoli ustępuje – Naprawdę go nienawidzę.

- A jednak postanowiłaś skorzystać z okazji? – zapytała kpiąco – Może nawet bym ci uwierzyła, gdybym nie widziała jak go całujesz na środku tej pieprzonej sali!

- Myślisz, że chciałam? Że mi się podobało? Nienawidzę siebie za to, może nawet bardziej niż nienawidzę jego! Do teraz czuję jego dotyk, dokładnie pamiętam gdzie miał dłonie i z jakim naciskiem je tam położył – mówiąc to ułożyłam swoje ręce na tali w podobny sposób w jaki Alec wtedy mnie trzymał – Jakbym mogła wykąpałabym się w kwasie! Zdarła z siebie skórę! Cokolwiek... Cokolwiek byle tylko tego nie czuć...

Przygryzłam drżącą dolną wargę orientując się, że powiedziałam za dużo. Jane za to patrzyła na mnie zaskoczona, przez dłuższą chwilę kompletnie milcząc.

- On cię zmusił? Ale jak?

- Jestem tu najsilniejsza – powiedziałam cicho i o dziwo wampirzyca nie zaprzeczyła – Ale w gruncie rzeczy nie mam tu nic do powiedzenia. Tak strasznie go nienawidzę... Ale tam w Forks są ludzie, których kocham i muszę zrobić wszystko... naprawdę wszystko, by byli bezpieczni.

- Więc pozwoliłaś mu na to, żeby nikt nie zabił Cullenów? Przecież skoro nic się nie wydarzyło, mogłaś powiedzieć. Nie musiałaś grać w jego grę.

- To bardziej skomplikowane – uciekłam wzrokiem obejmując się ramionami – Nie mogę ci tego nawet wyjaśnić, ale powinnaś wiedzieć że nic się nie wydarzyło. Alec po prostu kłamie.

- Ale dlaczego?

- Sama chciałabym to wiedzieć.

***

Wdech. Wydech.

Wdech. Wydech.

Znów zostałam sama.

Gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi rzeczami leżącymi na podłodze, między tymi wszystkimi dziennikami, które wcześniej leżały równo na półkach, między chaosem będącym jeszcze tak niedawno idealnym porządkiem, siedziałam plecami oparta o ścianę oddychając ciężko.

Spojrzałam na swoją dłoń, bo miałam już dość tępego patrzenia w przestrzeń a nie mogłam się zmusić do niczego bardziej produktywnego. Mogłam, właściwie nic nie robiąc, sprawić by w tym pomieszczeniu z powrotem zapanował porządek. Ale tego nie zrobiłam. Chaos tu pasował. I ja pasowałam do chaosu.

Wyprostowałam palce, ponownie skupiając uwagę na swojej dłoni. Odetchnęłam głęboko gdy pojawił się nad nią niewielki płomień. Ogień żarzący się tysiącami maleńkich iskierek, po prostu płonął w miejscu w którym chciałam, dokładnie tak jak tego chciałam. Zacisnęłam powoli dłoń w pięść sprawiając tym samym, że płomień zniknął. Potem ponownie ją otworzyłam, a on wrócił na swoje miejsce jakby nic się nie stało.

Panowałam nad tym. Całkowicie nad tym panowałam, a to dawało mi złudne poczucie, że mam na coś wpływ.
Pamiętałam te wszystkie chwile, w których nawet mój dar mnie zawodził. Chwilę kiedy nie byłam pewna czy zadziała, kiedy nie potrafiłam niczego z nim zrobić, jak również te w których był zbyt potężny bym mogła go okiełznać.

Po co mi dar skoro nawet nie potrafię go używać?

Pamiętam tą frustrację. Nie mogłam zrozumieć dlaczego nie potrafiłam posługiwać się swoim darem z taką łatwością jak inni. Teraz rozumiałam. W gruncie rzeczy problem polegał na tym, że mój dar nie był taki jak innych i na tym, że w ogóle go nie rozumiałam. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo daleko byłam od prawdy myśląc, że to telekineza była moim darem.

Dopiero tutaj w pełni zrozumiałam, że kontroluje materię. Potrafię zmienić jej kształt, fakturę, przeznaczenie. Wszystko jest materią. Powietrze, woda, ogień, krew. Komórki składające się na ludzkie ciało również. Mogłam to wszystko kontrolować. Zmienić krew w wodę, ogień w powietrze, czy czyjeś ciało w popiół. Byłam potężna. Niestety nie mogłam powiedzieć, że byłam silna.

Podciągnęłam kolana do klatki piersiowej i oparłam o nie czoło. Byłam tak strasznie słaba. Mogłam kontrolować absolutnie wszystko, poza swoim życiem.

- Tylko wszechświat wie jak bardzo cię kocham i jak bardzo nienawidzę siebie za to co ci zrobiłam – usłyszałam głos Alec’a, na co niemal natychmiastowo poderwałam się z ziemi – Nie znam wystarczającej ilości słów by wyrazić jak bardzo cię za to przepraszam.

Czytał to z jednego z dzienników, które leżały na podłodze. Byłam tak skoncentrowana na sobie, że nawet nie zauważyłam kiedy tu wszedł, przez co w pierwszym momencie nic nie zrobiłam, pomimo że czytał ten list. Mój list. Po prostu stałam zaskoczona słuchając jak z tą cholerną kpiną w głosie cytuje moje słowa.

- Na wieczność twoja Crystal – dokończył i roześmiał się głośno, co wytrąciło mnie z pewnego transu.

- Ty gnoju! – warknęłam, jednocześnie szybkim ruchem dłoni wytrącając mu notatnik z ręki.

Widziałam zaskoczenie na jego twarzy gdy dziennik wypadł z jego dłoni i gdy gestem sprawiłam, że wszystkie znalazły się z powrotem na półkach w równo ułożonych rzędach. Szybko je zakrył ponownie uśmiechając się szyderczo.

- Ty pieprzony draniu! Jeszcze ci mało?! – wykrzyczałam, bo nie miałam siły by udawać że to co robił mnie nie obchodziło – Czego ty w ogóle chcesz?!

Wampir szybko pokonał dzielącą nas odległość i nie zdążyłam nawet zareagować gdy przyszpilił mnie do ściany. Mogłam go zabić. Bez żadnego wysiłku mogłam pozbawić go nieśmiertelności, a jednak było mnie stać jedynie na uniesienie głowy trochę wyżej by spojrzeć mu w oczy.

- Chce ciebie – powiedział cicho, a ja poczułam jak jego oddech muska skórę na mojej twarzy. Z całej siły starałam się nie wzdrygnąć – Chce nas, razem Crystal.

- Czemu? – zapytałam, zamiast się wyrwać.

Czułam się jakbym już to przeżyła i nie wyciągnęła z tego żadnych wniosków.

- Bo jesteśmy tacy sami.

- Nie mamy ze sobą nic wspólnego. Nic.

- Oj, mamy. Jesteśmy ulepieni z tej samej gliny. Widziałem to kiedy przeszłaś przez te drzwi i zabiłaś tych strażników, tylko po to by pokazać że przed niczym się nie cofniesz i że trzeba się ciebie bać. Widziałem to też w Norwegii, Crystal. Jasno i wyraźnie – poczułam tak mała i nic nieznacząca, że nawet nie próbowałam się odezwać – Jestem przekonany, że będę to oglądać przez następne wieki.

- Co takiego? Co takiego widziałeś? – wyszeptałam.

- Ciebie. Widziałem władze i potęgę – zaczął zbliżając swoją twarz jeszcze bardziej do mojej – To cię definiuje, Crystal.

- Mylisz się – odparłam poważnie.

- Oby dwoje dobrze wiemy, że nie. Potrzebujesz tego, jak powietrza. Ja też i właśnie to sprawia, że to widzę. Że ciebie widzę.

Odetchnęłam głęboko bojąc się, że łzy napłyną mi do oczu.

- Czego ty ode mnie chcesz? - zapytałam ostro.

- Razem możemy być niepokonani. Wiesz to. Pragniesz tego.

- Nie masz pojęcia o czym mówisz - rzuciłam przez zaciśnięte zęby.

- Więc powiedz. Spójrz mi w oczy i powiedz, że nie czujesz tej euforii, gdy to ty decydujesz kto żyje a kto umiera. Powiedz, że niczego nie czujesz, gdy stoisz na środku, wszyscy na ciebie patrzą i wiedzą, że to ty decydujesz, że ty masz kontrolę.

Czy coś czułam? Chciałam powiedzieć, że nie. Powinnam powiedzieć, że nie. Ale Alec miał rację. Poczucie władzy, tego że wszyscy wiedzą, że mogą umrzeć jeżeli ja tak zdecyduje, było czymś niesamowitym. Tak strasznie się tego wstydziłam.

- Wyjdź – odparłam w odpowiedzi na jego słowa.

Wampir jedynie odsunął się ode mnie trochę sięgając do kieszeni.

- Rozumiem, że cię to przytłacza, ale razem będziemy niepokonani. Razem możemy rządzić tym światem, Crystal.

- Wynoś się stąd! Nie chcę cię widzieć, Alec!

- Myślę, że szybko zmienisz zdanie – powiedział niewzruszony moim wybuchem – Szczególnie, że mam coś dla ciebie.

- Nie interesuje mnie to.

- Wydaje mi się jednak, że jest inaczej – bardzo powoli wyciągnął jakąś kopertę – Widzisz, Aro bardzo nie chce byś miała jakikolwiek kontakt z Cullenami. Uważa, że w ten sposób jest łatwiej cię kontrolować, więc wszystkie listy jakie kiedykolwiek od nich otrzymałaś zostały spalone. Wszystkie poza jednym.

Spojrzałam zaskoczona na kopertę, którą trzymał w dłoni. Pisali do mnie?

- Zniszczenie tego listu przypadło akurat mnie, a ja pomyślałem, że jeszcze kiedyś się przyda – pokazał mi kopertę tak bym mogła odczytać nadawcę – Mam nadzieje, że nie gniewasz się, że pozwoliłem sobie go przeczytać.

Oczywiście, że byłabym wściekła, gdyby nie to jak bardzo byłam zaskoczona. I jak bardzo byłam szczęśliwa. Wyciągnęłam rękę po kopertę, jednak Alec szybko cofnął swoją zabierając list z zasięgu mojej dłoni.

- Przemyśl moją propozycję – powiedział poważnie – Co będzie zagrażać Cullenom, jeżeli to ty będziesz u władzy? Jeżeli to ciebie wszyscy będą się bać?

- Przemyśle – odparłam, głównie po to by dostać kopertę, ale też dlatego że jego słowa w jakiś dziwny sposób do mnie trafiły.

Podał mi list, a ja ostrożnie wyciągnęłam po niego rękę. Tym razem pozwolił mi go wziąć, a ja nie mogłam uwierzyć, że naprawdę trzymam go w dłoniach.

- Lepiej przemyśl dobrze – rzucił kierując się do wyjścia – Aro zawsze może sobie przypomnieć o twojej ludzkiej przyjaciółce, znającej nasz sekret.

I z tymi słowami po prostu mnie zostawił.

Czy to miało jakieś znaczenie? Na pewno nie gdy trzymałam w rękach list od Cullenów. Podekscytowana i równocześnie trochę wystraszona usiadłam na kanapie i przyjrzałam się kopercie.

Jasper Cullen.

Poczułam delikatne ukłucie w sercu, kiedy odczytałam jego imię. Tylko z nim się pożegnałam i tylko on wiedział dlaczego tak naprawdę się tu znalazłam. Jeżeli ktokolwiek z rodziny Cullenów miał się ze mną skontaktować to właśnie on. Zamrugałam kilka razy nie dając łzom napłynąć do moich oczu i delikatnie otworzyłam kopertę.

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to, że w środku były dwie rzeczy. Biała ozdobna kartka przypominająca zaproszenie i odręcznie napisany list na szarawym papierze. Wyciągnęłam obydwie te rzeczy, jednak to ozdobioną złotymi elementami kartkę przeczytałam jako pierwszą.

Isabella Marie Swan
&
Edward Anthony Masen Cullen

Wstrzymałam oddech nie odrywając wzroku z kaligrafowanych liter. Zaproszenie na ślub Edwarda i Belli. Nie mogłam uwierzyć w to co widziałam, więc przeczytałam tekst jeszcze raz i kolejny. Musiałam tam być. Nie wiedziałam w jaki sposób miałam to zrobić, ale wiedziałam że muszę tam być. Aż spojrzałam na datę.

Sierpień.

Mieliśmy listopad. Alec przetrzymywał ten list przez trzy miesiące. Pieprzone trzy miesiące. Cała nadzieja, która do tej pory we mnie urosła właśnie całkowicie wyparowała. Nie było mnie tam. Wysłali mi zaproszenie, a mnie tam nie było. Liczyłam jedynie, że Alice widziała co stało się z listem, a moi przyjaciele nie myślą, że już kompletnie ich zostawiłam.

Choć może tak by było lepiej. Powinnam przestać łudzić się, że kiedyś do nich wrócę i że oni na mnie czekają. Nie powinnam tego oczekiwać. Nie miałam takiego prawa. Nie po tym co im zrobiłam.

A jednak nadal to robiłam. Siedząc samotnie w głuchej ciszy wyobrażałam sobie, że zostawiam Volterrę za sobą, doszczętnie spaloną. Oczami wyobraźni widziałam zgliszcza tego co mnie zniszczyło i to w pewien sposób podnosiło mnie na duchu. Kiedyś myślałam, że to marzenie ściętej głowy, że jeżeli miałabym kiedykolwiek zniszczyć Volterrę, to zginę razem z nią, ale gdy Alec dzisiaj zaproponował byśmy zrobili to razem, byśmy stanęli na czele swojej własnej rewolucji, po raz pierwszy poczułam jak to wyobrażenie staje się żywe. Jak rozpościera skrzydła i nieskrępowanie wzbija się w górę.

Ale poczułam też coś jeszcze. Niepokój. Nie ufałam mu. Spędził jakieś tysiąc lat wypełniając ich rozkazy. Dlaczego niby miałby chcieć zmiany? Dlaczego teraz? A co jeżeli testował moją lojalność? Co jeżeli zamiast zapewnić im bezpieczeństwo, sprowadzę na nich zagładę?

A co jeżeli to marzenie podzieli los Ikara, a ja zatonę razem z nim?

Pospiesznie rozłożyłam ręcznie napisany list, chcąc odciąć się od tych myśli. Odetchnęłam głęboko przez chwilę patrząc w sufit. Nie byłam na to gotowa, a jednak i tak to zrobiłam. Musiałam wiedzieć. Musiałam wiedzieć, czy pomimo tego wszystkiego ktoś na mnie czeka.

Cześć, Crystal.

Cześć, Jasper. Uśmiechnęłam się pod nosem, choć tak naprawdę to chciało mi się płakać.

Alice już dawno straciła nadzieję, że któryś z tych listów do ciebie trafi, ale ja wiem że w końcu tak się stanie.

Miałeś rację.

Zapewne widziałaś już zaproszenie na ślub. Bella bardzo chciała, żebyś przy niej była, a ja chcę żebyś wiedziała, że czekali rok aż wrócisz, ale jak wiesz Edward nie należy do cierpliwych.

Zaśmiałam się, jednocześnie już któryś raz tego dnia starając się powstrzymać łzy napływające do moich oczu.

Nie chcieli wysyłać ci zaproszenia. Musisz wiedzieć, że Alice stale obserwuje co się dzieje u ciebie, więc nie chcieli ci przysparzać niepotrzebnych kłopotów, ale ja uznałem, że powinnaś wiedzieć. Bo wiem, że gdybyś mogła nigdy nie kazałabyś im czekać.

Znów miał rację. To nie przez nich tu byłam, a dla nich. By mogli żyć i cieszyć się tym życiem. Nie chciałam by patrzeli na mnie. I pomimo, że przed chwilą byłam wściekła, że nie było mnie przy Belli gdy oficjalnie dołączyła do rodziny Cullenów, teraz zrozumiałam że powinnam się cieszyć, że to zrobiła. I cieszyłam się. Tak strasznie się cieszyłam i gdybym mogła złapałabym się tego uczucia i już nigdy nie puszczała.

Nie jesteś sama, Crystal. Nawet jeżeli Edward myśli, że nazwisko Volturi do ciebie pasuje. Nawet jeżeli Carlisle nie może znieść myśli, że nie żywisz się już zwierzęcą krwią i jeżeli Rosalie myśli, że stałaś się kimś kompletnie innym, a Alice nie chce śledzić twoich decyzji w obawie o to co może zobaczyć, ja wiem że nadal jesteś tą samą Crystal, która wtedy do nas przyszła. Nadal jesteś tą Crystal, kocha naturę i zachody słońca, a zielony to nadal kolor bogactwa i czerwony to kolor szybkości.

Czerwony to kolor krwi.

Westchnęłam ciężko uświadamiając sobie jak bardzo ta myśl ciąży mi na sercu. Bo choć Jasper uważał, że nic się nie zmieniło, to zmieniło się wszystko. Nie byłam już tą samą osobą, choć tak bardzo chciałam nią być. Chciałam być tą niewinną Crystal, która wtedy do nich przyszła myśląc, że utknęła w piekle, ale za każdym razem gdy spoglądałam na swoje dłonie widziałam na nich ślady krwi, których nikt inny nie mógł zobaczyć. A gdy zamykałam oczy na zbyt długo widziałam twarze swoich ofiar. Widziałam ich oczy wpatrujące się we mnie tak głęboko, że gdybym jeszcze miała duszę, spoglądały by w jej najgłębiej skrywane fragmenty.

Wiem, że się boisz. Też bym się bał, ale jeżeli ktoś miałby wyjść z tej sytuacji zwycięsko, to tylko ty.

Chciałabym, żeby tak było, ale to właśnie ja się w tę sytuację wpakowałam i jeżeli miałam być szczera, w pełni zasługiwałam na to wszystko.

Masz w sobie światło, Crystal.

A jednak stoję w kompletnej ciemności.

Wiem, że teraz tego nie widzisz, może nigdy do końca nie widziałaś, ale zawsze byłaś potężniejsza niż my wszyscy. I wiem, że nie miałaś pojęcia, że będzie tak ciężko, uratowałaś nas tak wiele razy, że nie mam wątpliwości, że uratujesz też siebie.

Tak bardzo chciałam w to uwierzyć, ale to właśnie moją potęga mnie tu doprowadziła. Gdybym była zwyczajnym wampirem nic z tego by się nigdy nie wydarzyło.

Kiedyś wyjdziesz stamtąd z podniesioną głową i wrócisz do nas. I może wszystko już będzie inne. Może Bella i Edward będą już małżeństwem, może nie będziemy już w Forks, może nie będziemy wtedy mieszkać wszyscy w jednym domu, ale jedno jest niezmienne. Nadal będziemy twoją rodziną, Crystal.

I nawet jeżeli reszta już straciła nadzieję, to ja wiem że jeszcze się spotkamy.

Utkwiłam wzrok w ostatnim zdaniu na zdecydowanie dłużej niż zajęło mi jego przeczytanie. Nie płakałam. Moje myśli nie pędziły. Właściwie były bardzo jednoznaczne, głośno i wyraźnie komunikujące mi, że Jasper miał rację w jeszcze jednej sprawie.

- Jeszcze się spotkamy.

Bloody crystal ||| twilightKde žijí příběhy. Začni objevovat