Rozdział 24

10 0 0
                                    


 Kiedyś
A

lbert coraz częściej nalega na dziecko. Nie czuję, żebym była na to gotowa, dlatego w tajemnicy przed nim zażywam tabletki. Nie chcę od razu dziecka, pieluch, kaszek…pragnę się nacieszyć życiem tylko we dwoje. Chcę, żeby tylko mnie kochał najbardziej na świecie i opiekował się tylko mną. Może to egoistyczne, ale nie dostałam przecież tego w rodzinnym domu. Potrzebuję uwagi i miłości, której tak naprawdę nigdy nie otrzymałam, a której pragnęłam najbardziej na świecie. Matka była chłodna emocjonalnie. Dbała o to, żebym zjadła, była stosownie ubrana i dobrze się  uczyła. Nie pamiętam, żeby mnie przytulała, bawiła się ze mną czy zaplatała mi warkocze. Ojczym wciąż pojawiał się w moich snach, czasami mnie nawiedzał nawet w dzień i kiedy ręka Alberta dotykała mojej twarzy, włosów albo innej części ciała czasami sztywniałam tak jak wtedy, kiedy dotykał mnie on. A w mojej głowie pojawiał się znany strach.
 Na początku Albert nie martwi się brakiem ciąży, pomimo, że kochamy się dosyć często. Czasami odnoszę wrażenie, że robi to tylko w jednym celu. Kiedy kolejny miesiąc nie przynosi oczekiwanych efektów nie robi jeszcze z tego powodu tragedii. Kiedy znajduje w torebce tabletki, bo zapominam je stamtąd wyjąć i ukryć wpada w furię. Zachowuje się tak, jakby oszalał. Krzyczy, że go okłamuję i że robię z niego durnia. Próbuję go jakoś uspokoić i wytłumaczyć mu, że się boję, że nie sprostam i nie będę dobrą matką, bo nie mam dobrego przykładu z rodzinnego domu. Nie odzywa się do mnie przez tydzień, a potem stawia ultimatum. Nie mam wyjścia. Muszę przestać  brać tabletki.
 Mija jakiś czas, a ja coraz bardziej się denerwuję, kiedy na teście nie widzę dwóch kresek. Albert znowu mnie kontroluje, bo zwyczajnie mi nie wierzy. - „Będziesz złą matką”- słyszę Jej głos. - „ Dziecko zabierze ci wszystko”- powtarzała Ona bez końca. Może to mówi Ona, a może ja sama projektuję to wszystko w swojej głowie. Pomimo starań nie zachodzę w ciążę przez kolejne miesiące. -„Staramy się o nie, ale nam nie wychodzi” -mówi matce, jakby się tłumaczył. Jestem pewna, że to ona wbija mu to do głowy. Ona nalega, żebym zaszła w ciążę.
W końcu lądujemy w prywatnej klinice leczenia niepłodności i tam dowiaduję się, że mamy jakiś konflikt. Podają mi jakieś leki. Kiedy w końcu widzę dwie kreski cieszę się mimo wszystko. Nie  dlatego, że sama pragnę tego dziecka, ale dlatego, że czuję, że go zawodzę , a on tego ode mnie właśnie oczekuje. Nie chcę go stracić, mimo wszystko. Jestem chyba od niego uzależniona. Na wieść o ciąży Albert jest w siódmym niebie. Teściowa  przyjmuje to ku mojemu zaskoczeniu z dystansem. Przez całą ciążę Albert obchodzi się z mną jak z jajkiem. Kontakt z matką ograniczamy, tak żeby mnie nie denerwować. Jej obecność bardzo źle na mnie wpływa i teraz nie potrafię tego już nawet ukrywać. Jestem rozdrażniona i często płaczę bez powodu.   Poród jest koszmarny. Dostaję krwotoku. Potrzebna jest transfuzja krwi. Na szczęście wszystko kończy się dobrze. Wracamy do domu i wszystko się zmienia.
Matka prawie u nas mieszka, nie odstępuje mnie i Antosia na krok. Ja jestem przez nią odsuwana i izolowana na każdym kroku. Nie wiem, co się dzieje. Albert staje się nagle oschły i zimny wobec mnie. Patrzy na mnie z pogardą. -Przytyłam sporo, ale to normalne- tłumaczę sobie. Ale Albert jest dla mnie coraz gorszy. Nie znam go takiego. Mam nadzieję, że kiedy wrócę do dawnej figury wszystko się zmieni. Głodzę się i prawie przez cały dzień nic nie jem. Szklanka mleka, miseczka zupy, jabłko i dużo wody. Resztę jedzenia wyrzucam do kosza. Kiedy się orientuje znowu na mnie krzyczy. Przez głodzenie się nie mam prawie wcale  pokarmu i dlatego nie karmię Antosia. Wcale mi na tym jednak nie zależy, bo zwyczajnie mnie to brzydzi. Mój synek jest słodki, podobny trochę do Alberta a trochę do mnie. Ma niebieskie oczy i jasne włosy, ale uśmiech ma Alberta. Nie mam ochoty go tulić i śpiewać mu kołysanek. Zmieniam mu pieluchy i podaję butelkę, ale wykonuję to bez większych emocji. I szybko mnie to nudzi. Czasami zapominam o tym, żeby go przebrać i podać mleko o stałej porze. Mały często płacze, proszę go, żeby przestał, ale on nic nie rozumie i płacze jeszcze głośniej. Zatykam uszy. - „Ostrzegałam” -słyszę znowu jej głos. Kiedy Antoś ma kolkę krzyczy przez dwa dni prawie bez przerwy, mam ochotę przykryć go poduszką na chwilę, żeby przestał, ale wtedy do pokoju wchodzi  jego matka.  Wyrywa mi poduszkę z ręki i każe iść do pokoju. Innym razem krzyczę na niego, bo przez cały czas wymiotuje.  W mojej głowie rodzi się  myśl, żeby rzucić nim  o ścianę, ale akurat do pokoju wchodzi Albert i zajmuje się dzieckiem. Z trudem  się powstrzymuję, żeby wykrzyczeć mu to wszystko, co siedzi w mojej głowie. Wiem jednak, że nie uszłobym to płazem. Wiedziałam, że będę okropną matką, dlatego nie chciałam tego dziecka. Nie chciałam, bo nie byłam na nie gotowa. Potem nie pozwalają mi się zbliżać do Antosia, każą siedzieć mi w małym pokoju.
Albert oddala się ode mnie coraz bardziej. Unika mojego wzroku, kiedy pytam o co chodzi, mówi, że jestem przewrażliwiona i że histeryzuję. Kiedy proszę, żebym to ja sama  mogła zajmować się synkiem, a nie matka słyszę, że to niemożliwe, bo jestem za słaba i mogę mu zrobić krzywdę. Matka mnie ignoruje, kiedy próbuję z nią rozmawiać. Traktuje mnie jak powietrze. Zawsze jej wzrok był pełen lekceważenia i drwiny. Dziwne, że tylko ja to widzę. Albert twierdzi, że to moje wymysły i że matka wcale nie ma do mnie uprzedzeń i nigdy źle o mnie nie myśli, tylko ja sama projektuję w głowie takie myśli. Nie wiem, ale coś mi tu nie gra. Przecież doskonale wyczuwam jej niechęć i jej nieszczere intencje. Nie jestem głupia, żeby tego nie dostrzec.
  Kiedy trąca mnie niby przypadkiem jak przedmiot, lekko odpycha od dziecka, dostrzegam jej lekceważący uśmiech. Albo jak patrzy na mnie z politowaniem, kiedy  staram się jakoś zająć Antosiem. Często  każe mi odejść. Z czasem unikam jej wzroku i kontaktu z synkiem. Schodzę jej z drogi, żeby nie czuć się jeszcze gorzej. Obcowanie z nią wysysa ze mnie całą energię.  Staję się niewidocznym domownikiem, więźniem w swoim mieszkaniu. Jestem coraz bardziej izolowana od swojego dziecka.
Wciąż nie akceptuję swojego wyglądu po ciąży. Zaczynam najpierw się głodzić, a potem jeść na potęgę. Chudnę, a potem tyję. Wpadam w błędne koło. Czuję się coraz gorzej. Nie mogę wrócić do dawnej formy, mam obwisły brzuch i piersi. Wypadają mi włosy. Nie potrafię na siebie patrzeć w lustrze. Brzydzę się sobą. Albert zawozi mnie do lekarza. Ten diagnozuje u mnie depresję poporodową i zapisuje leki na uspokojenie. Niewiele mi to pomaga, poza tym, że coraz dłużej śpię, także w dzień. Lekarz pociesza, że to przejściowa sytuacja, która powinna minąć za jakiś czas. Przyjmuję jego diagnozę z nieskrywana ulgą.
Sama dostrzegam, że nie potrafię zająć  się synkiem, który jak tylko wezmę go na ręce przeraźliwie płacze. Nie wiem dlaczego. Nie chce zrobić mu  krzywdy, a może chcę tylko nie dopuszczam tej myśli do siebie. A on to wyczuwa? Pod wpływem leków staję się spokojniejsza. Jestem posłuszna i robię to, co mi każą. Wiem, że tylko tak będę mogła wrócić znowu do siebie.  Czuję, że sobie nie radzę sama ze sobą i z tym, co mnie otacza. To wszystko mnie przerasta. Nie tak miało wyglądać moje życie. - „Jesteś temu winna”- krzyczę na głos, kiedy Ona przychodzi i szepcze mi do ucha, że mnie ostrzegła.  Siedzę zamknięta w małym pokoju. Za ścianą słyszę na przemian śmiech i płacz mojego dziecka. - „Wyrzuć je przez okno”- słyszę nagle jej głos. Zaciskam mocno dłonie na uszach, żeby tego nie słyszeć. Teściowa zajmuje się Antosiem przez  prawie cały dzień, ja tylko czasami zaglądam do nich przez szparę w drzwiach. Dochodzę do wniosku, że tak będzie jednak lepiej i bezpieczniej.
 Albert zachowuje się wciąż jak zupełnie obcy człowiek, którego kompletnie nie znam. Prawie ze mną nie rozmawia i sporadycznie odpowiada na moje pytania. Kiedy pytam ,o co chodzi, zbywa mnie milczeniem albo dziwnym uśmiechem. Od lekarza  dostaję jakieś nowe leki  i skierowanie na badania do psychiatry. Twierdzi, że problem ma podłoże psychiczne. Dobrze o tym wiem i niewiele mi to wszystko pomaga. Nie chcę brać żadnych leków, ale Albert i jego matka  wpychają je we mnie siłą. Każdy kolejny dzień jest podobny do następnego. Od czasu porodu śpię sama. Albert przychodzi czasami później niż zwykle. Czasami wyjeżdża do Paryża na weekend. Twierdzi, że tak jak zawsze po składniki do perfum. Nie ufam mu już i już mu nie wierzę. Wiem, że kogoś ma. Kiedy proszę, żeby mnie zabrał ze sobą twierdzi, że muszę być z dzieckiem, chociaż i tak mnie do niego nie dopuszcza. -„To wszystko nie ma sensu”- mówi Ona. - „Zabij się”- szepcze. Jestem przerażona. Siedzę skulona na łóżku. Przykrywam się cała kołdrą.
Siedzę znowu sama w swoim pokoju. Tak jak dawniej w rodzinnym domu. Wróciłam do punktu wyjścia, a historia zatoczyła koło. Słyszę śmiech albo płacz Antosia za ścianą, ale nie mogę do niego podejść. Nie woła mnie i nie zagaduje jak dziecko do matki. W ogóle nie reaguje na mój widok, kiedy się do niego zbliżam albo od razu zaczyna płakać. - On się ciebie boi- słyszę głos jego matki. Zastanawiam się czy w ogóle rozumie, że to ja jestem jego matką a nie moja teściowa.  Co jakiś czas słyszę jak Albert i ona rozmawiają ze sobą, padają co jakiś czas stwierdzenia, że  jestem bardzo chora. Łzy napływają mi do oczu i płyną po policzkach.  Nie widzę szansy i możliwości wyrwania się z tej klatki.
  Patrzę na drzewo za oknem. Mam plan. I nadzieję, że uda mi się uciec. Budzę się w szpitalu. Podobno spadłam z drzewa. Jestem tylko na szczęście potłuczona i podrapana i muszę zostać jakiś czas w szpitalu na obserwacji. Albert dba o moje bezpieczeństwo, a raczej stosuje dozór. Jakaś pielęgniarka siedzi przy mnie przez cały czas, potem inna, kiedy się budzę. Na chwilę otwieram oczy widzę nad sobą jego twarz. Jest taki jak dawniej. Uśmiecha się do mnie i gładzi mnie po policzku, ale nie sprawia mi to przyjemności. Czuję przy nim strach. Dokładnie taki sam jaki wzbudzał we mnie mój ojczym, kiedy przychodził do mojego pokoju. Nic nie pamiętam z tego wypadku,  pamiętam tylko, że otwierałam okno. Nie wiem, dlaczego chciałam wyskoczyć i się zabić. A może  ktoś próbował to zrobić za mnie i mnie wypchnął? A może to Ona? To był jej pomysł, żeby tak się uwolnić od tego wszystkiego. Ja wcale nie chciałam się zabić. 
Antoś kończy pół roku. Albert rzuca na łóżko sukienkę i szpilki. Każe mi się ubrać i uczesać. Matka robi mi  makijaż i czesze włosy. Poddaję się bezwiednie tym czynnościom. - Wychodzimy słyszę.  Czuję się jak dzikie zwierzę wypuszczone z klatki. Wszyscy sąsiedzi patrzą na nas z podziwem. Pewnie o niczym nie wiedzą. I pewnie  uważają nas za idealną parę. Brzydzę się taką fikcją, ale nie mam na to wpływu. Muszę uczestniczyć w tym przedstawieniu. Wspólne spacery z dzieckiem stają się moją jedyną rozrywką i możliwością kontaktu ze światem. Antoś  patrzy na mnie obojętnie. Albert jest w takich momentach dla mnie czuły i troskliwy tak jak dawniej. Nikt nie zna jednak prawdy. Jak tylko wchodzimy do mieszkania staje się znowu obojętny wobec mnie.
W czasie spacerów staram się zachowywać normalnie i jakoś nawiązywać relację z synkiem, nie chcę żeby odczuł, że jest mi obojętny. W domu rzadko mogę z nim pobyć sam na sam czy razem z nim się pobawić. Powtarza tylko w kółko dwa słowa: tata i baba. Nie mówi nic o mamie. Jest mi trochę przykro z tego powodu.. Barbara wyręcza mnie we wszystkim, na nic nie pozwala, kiedy Alberta nie ma w domu. Tworzą doskonały team. Blokują mi dostęp do konta i do mojego dziecka, słyszę jak ciągle mówią, że jestem bardzo chora. Płaczę z bezsilności, błagam i proszę o to, żeby mnie tak nie krzywdzili. Kiedy domagam się dostępu do Antosia słyszę, że to niemożliwe i to dla jego i mojego dobra.
 Trwam w tym koszmarze i nic nie robię. Nienawidzę siebie za to, że jestem taka słaba jak moja matka kiedyś i wiem, że syn nigdy mi tego nie wybaczy.  Próbuję desperacko wyrwać się z mieszkania, ale mi się nie udaje. W drzwiach są nowe zamki, nie ma kluczy od wewnątrz.  Wszędzie są kamery i nawet  będąc w pracy Albert śledzi każdy mój krok.
 
 
 
 
 
 
 
 

"Nikt nie będzie wiedział"Where stories live. Discover now