XXXVII

18 0 0
                                    

Farrell House, 12 czerwca 1910r.

     Minął tydzień, emocje w niej opadły i wszystko stało się znów szare. Spędzała dnie bezsensownie, zamknięta w domu, czytając, albo leżąc na kanapie i patrząc się w sufit. Zrobiła się jeszcze bardziej markotna, niż wcześniej. Irytowała ją obecność Claudii w domu, dlatego wysyłała ją na najróżniejsze eskapady do wioski. Raz nawet poprosiła ją o coś z Manor, innego dnia postanowiła pozbyć się jej, wysyłając ją do Scarborough. Czuła się dziwnie, jakby rzeczywiście umierała z nudów.

     „Czy moje życie będzie wyglądało tak już na zawsze?" – zadawała sobie to dramatyczne pytanie zupełnie poważnie. Nawet gdyby wróciła do Ameryki... co by tam robiła? Spędzała czas z rodziną? Uczęszczała na bale u ciotki Cecilii? Może... swoja drogą, nie był to taki zły pomysł?

     Lecz kiedy tylko głębiej zaczynała zastanawiać się nad całym towarzystwem Philadelphii i nad wszystkimi jej sezonami, które spędziła szukając męża, znów towarzyszyło jej zmęczenie i rozczarowanie. Jeżeli jej życie miałoby również ograniczyć się do szukania mężczyzny i życia dla tego mężczyzny, to wolała już umrzeć z tych nudów...

     Bezsensowność życia w Farrell House nie była jednak jedyną rzeczą, która sprawiła, że Velma poważnie zaczęła traktować pomysł powrotu do Stanów. Poza czytaniem książek zajmowała się również czytaniem listów. A ostatnio każdego dnia dostawała pocztę, nie zawsze w małej ilości.

     Były to pogróżki, spisane na maszynie, żeby nie można było rozpoznać pisma. Velma na początku stwierdziła, że przecież był to głupi błąd. Nie każdy mieszkaniec Grimston posiadał maszynę, krąg podejrzeń zawężał się zatem do ludzi na tyle majętnych, by móc ją mieć, bądź do ludzi, którzy korzystali z niej na samej poczcie. Po trzech dniach listów z pogróżkami zdała sobie jednak sprawę, że przecież i tak nie miało to żadnego znaczenia. Policja tutaj nie będzie wszczynała śledztwa w poszukiwaniu maszyny, z której powstawały te okropne listy. Ani też nie spojrzy na nie okiem. Przecież to była jej wina.

     Listy na początku były tylko obraźliwe, ale ich twórca bądź twórcy z dnia na dzień stawali się bardziej kreatywni i obrzydliwi. Opisywali wszelkie rzeczy, które zrobią z Velmą, gdy tylko wpadnie w ich ręce. Opisywali wszelkie sposoby, którymi będą zadawali jej ból. Straszyli ją, że nawet lord Raincliffe jej nie pomoże, jeżeli natychmiast się nie wyniesie.

     Każdego dnia mówiła sobie, że nie otworzy kolejnych, ale i tak robiła to następnego dnia. Była zbytnio zaniepokojona, żeby ignorować je w zupełności. Liczyła, że może autor ujawni się w jakiś sposób przez przypadek. Albo, że któryś list będzie odopowiednim sygnałem, żeby znów przygotować się na nocny napad. Zaczynała spodziewać się wszystkiego.

     Paliła listy w kominku, ale mimo to nie opuszczały jej. Tkwiły w jej głowie po nocach, nie mogła spać, bo kiedy tylko zamykała oczy, widziała mężczyzn, którzy rozdzierają ją na strzępy, przywiązują ją do dwóch koni i wprawiają je w galop, albo zwyczajnie nadziewają ją na swoje widły, jak lekki snop siana splamiony krwią. Bała się tej wsi i bała się jej kreatywności.

     Bała się bólu i nie chciała skończyć w ten sposób, jaki opisywany jej był każdego dnia w listach.

     Jej duma wstrzymywała ją tylko przez pięć dni przed powiadomieniem policji. Złamał ją dopiero jakiś prawdziwie perwersyjny list. Tę dziwną korespondencję przekazała strażnikom, którzy za pilnym wezwaniem pani Dell postanowili łaskawie złożyć wdowie wizytę, chociaż nie ukrywali swego zniesmaczenia, że marnuje się ich czas. Obiecali Velmie, że przyjrzą się uważniej tej sprawie, ale spojrzenia, które między sobą wymieniali dały kobiecie przeczucie, że niczego od nich nie może się spodziewać, zupełnie jak od Monty'ego, zupełnie jak od tamtych posterunkowych w nocy napadu.

Wicehrabina Raincliffe// Viscountess of RaincliffeWhere stories live. Discover now