III

67 5 4
                                    

Grimstone Manor, 10 stycznia 1910 r.

     - A potem podobno pan Johnsons powiedział... - mała służąca zniżyła swój głos do szeptu tak, że chłopak roznoszący pocztę musiał zbliżyć się do niej i nastawić ucha – że Harlowowie są Żydami!

     - A myślisz, że na serio są? – spytał głośno tak, że Ethel zdzieliła go szmatą kuchenną, żeby mówił ciszej i rozejrzała się niepewnie po okolicy. Był piękny zimowy poranek, śnieg wreszcie przestał padać i wielkie góry śniegu lśniły w białym słońcu. W okolicy drzwi kuchennych oczywiście nikogo o tej porze nie było, lecz Ethel Bowers i tak bała się za każdym razem, gdy plotkowała z Jimmym o lady Harlow, co wcale nie powstrzymywało ją przed dalszym jej obgadywaniem. Wręcz przeciwnie, ta adrenalina dodawała kolorów jej szaremu i nudnemu życiu pomocy kuchennej w domu, którego złote dni dawno przeminęły.

     - Nie mam pojęcia – wzruszyła ramionami rudowłosa dziewczyna, a blednąca na powrót twarz ukazywała znowu jej śliczne piegi. – Kobiety jarmułek przecież nie noszą, skąd mam wiedzieć, czy lady Raincliffe jest Żydówką, czy nie? Nie mamy żadnych specjalnych świec ani niczego takiego, wiesz... żydowskiego, bo zastawa jest jeszcze po lady Marie-Louise. Ale może teraz, kiedy została sama, wprowadzi jakieś zmiany?

     - Być może... A w ogóle, co myślisz o tym wszystkim co się tutaj ostatnio dzieje?

     - Co się dzieje? – spytała Ethel, marszcząc ślicznie swoje brwi.

     - No... wokół lady Harlow i śmierci lorda. – listonosz zamyślił się przez chwilę, po czym dodał. – Myślisz, że naprawdę mogła go zabić?

     Bowers skrzywiła się lekko a po jej karku przeszły dreszcze, lecz cmoknęła, zastanawiając się nad odpowiedzią, bo nie mogła nikogo ocenić w tej sytuacji.

     - Raczej w to wątpię. Ja na serio wierzę, że była to zwyczajna grypa. Lord Raincliffe zachorował jeszcze w starym roku, ostatni tydzień praktycznie nie ruszał się z łóżka.

     - I na serio nie uważasz, że ktoś mu pomógł w szybszym opuszczeniu tego świata? Jesteś pewna, że nic podejrzanego nie wydarzyło się w ciągu ostatnich tygodni?

     Dziewczyna bawiła się listem, który trzymała w dłoniach i starała się usilnie przypomnieć sobie, co robiła od nowego roku. Kuchnia mniej pracowała, bo lord Farrell nie mógł już jeść obfitych obiadów, jak to zawsze lubił robić, więc i Ethel miała więcej spokoju w pracy. Pani Muggs bardzo się o niego martwiła, co jakiś czas wzdychała sama do siebie i prosiła Boga, żeby Farrell z tego wyszedł. Potem wspominała sobie, jak to dobrze się jej u niego pracowało przez te lata, prawie tak, jakby już był nieboszczykiem. Kiedy umarł tylko chlipała cichutko do garnków, mówiąc, że pewnie wykrakała...

     - Chociaż teraz jak się nad tym zastanawiam... - zaczęła po chwili rudowłosa. – W sylwestrową noc wydarzyło się coś nietypowego. Pani Muggs mi opowiadała. Lady Raincliffe odjechała swoim powozem bez lorda, który został chory w łóżku, a wróciła podobno dopiero o szóstej nad ranem, obcą karocą i to z tajemniczym mężczyzną.

     - Mężczyzną?

     - Młodym, w czarnym płaszczu i wielkim cylindrze.

     - Pani Muggs miała podejrzenia kto to? – drążył dalej zaciekawiony chłopak, zupełnie zapominając, że ma pocztę do rozwiezienia. Ostatnio wokół Grimstone Manor działo się wiele rzeczy, a dostanie świeżych informacje prosto ze źródła, z samego domu, dałyby chłopakowi materiał na godziny rozmów w wiosce. Przy okazji mógłby pochwalić się tym starym i durnym kwokom z pubu (z którego ostatnio został wyrzucony), że wie znacznie więcej niż one.

     - No cóż, na pewno nie był to woźnica, lady Harlow pozwoliła mu wejść do domu! Podobno odjechał około siódmej, bo dopiero wtedy lady zadzwoniła z sypialni, a gdy pani Dell wchodziła na górę, zobaczyła przez okna odjeżdżający powóz.

     - Kto to mógł być... - myślał na głos listonosz.

     - Nie mam pojęcia, ale od tamtego dnia rzeczywiście stan lorda Raincliffe zaczął się zdecydowanie pogarszać.

     Ethel jakby dopiero teraz zaczęła łączyć fakty i jej oczy otworzyły się szeroko ni to w przerażeniu, ni to w zaskoczeniu, że właśnie mogła odkryć coś, czego nikt inny nie wie.

     - Myślisz, że wicehrabina ma romans? – wyszeptała.

     - Wcale bym się nie zdziwił, zwłaszcza po tym, co ostatnio o niej się mówi w miasteczku.

     - A co się mówi?

     - Że równie dobrze może być w ciąży

     Ethel zasłoniła usta dwoma rękoma, aż zapominając, że trzyma w nich list, przez co odrobinę go wygięła.

     - Ale przecież... To nie ma żadnego sensu! – pokręciła głową służąca i zmarszczyła czoło. – Przecież lady Harlow wydawała się tak szanować wicehrabiego. Nie zrobiłaby chyba tego swojemu mężowi...

     Chłopak spojrzał na Ethel z politowaniem.

     - Ale ty jesteś naiwna, Ethel. Myślisz, że w małżeństwie, w którym jest pięćdziesiąt lat różnicy między małżonkami może uformować się coś takiego jak szacunek i lojalność? To oczywiste, że mogła go zdradzać, i wcale bym się jej nie dziwił, gdyby rzeczywiście tak było. Ja na jej miejscu nie mógłbym pokochać kogoś takiego jak Hector Farrell!

     Biedna, siedemnastoletnia Ethel, dla której postać Velmy Harlow zawsze była czymś eleganckim, ale tajemniczym i odrobinkę niepokojącym, teraz zdecydowanie nie wiedziała co ma myśleć o swojej pani.

     - Myślisz, że powinniśmy się jej bać? – wymamrotała. – Naprawdę byłaby do tego zdolna?

     - Myślę, że powinnaś uważać.

     - Tak, Ethel – chłopak i służąca usłyszeli za sobą niski głos kobiecy i momentalnie zastygli w miejscu. – Ja również uważam, iż powinnaś uważać.

     Obojgu twarze spłynęły czerwienią, gdy obróciwszy się zobaczyli lady Velmę, opierającą się o framugę drzwi. Miała na sobie klasyczną czarną suknię dzienną z szyją okrytą delikatną koronką i ozdobioną perłami. Ręce miała założone na piersiach w geście dezaprobaty a jej czarne kolczyki zamigotały, gdy lekko przekrzywiła głowę.

     Ethel zaczęła się jąkać.

     - M-moja pani! Ja... ja tylko...ja najmocniej przepraszam – ukłoniła się, niemal padając na kolana w swoim nieco niechlujnym dygnięciu – błagam o wybaczenie, pani! To tylko niewinne pogaduszki, przysięgam na...

     - Ten list jest dla mnie? – spytała chłodno Velma, palcem wskazując leniwie na wymiętą, lekko pożółkłą kopertę w dłoniach służącej.

     - Ten? Oh, o-oczywiście...

     Velma wyciągnęła władczo do niej swoją bladą rękę.

     - Daj mi go i natychmiast wracaj do pracy.

     Ethel nie trzeba było dwa razy powtarzać. Jak zlęknione zwierzątko szybkim ruchem wsunęła kopertę w palce swojej pani a potem wbiegła do domu, nawet nie żegnając się z listonoszem. Chłopak przełknął głośno ślinę, a Velma zdawała się nawet nie zwracać na niego uwagi, zajęta była rozczytywaniem nadawcy.

     - Jaśnie pani – zaczął zachrypniętym głosem i odchrząknął zdenerwowany – bardzo proszę, niech pani nie karze Ethel! Te plotki... to moja wina, ja...

     - Twoja wina? – Velma uniosła powoli wzrok znad listu a jej niebieskie oczy wydały się chłopakowi jeszcze chłodniejsze niż zazwyczaj.

     - To znaczy...! Nie moja, ja je tylko usłyszałem w wiosce, nawet nie wiem od kogo, przysięgam! Ale to tylko głupie plotki, nic wielkiego...

     - Żadne plotki nie są tylko głupimi – warknęła Velma, celując w chłopakalistem – Każda z nich zawiera ziarenko prawdy, zapamiętaj to, kiedy następnymrazem odważysz się plotkować o mnie – uśmiechnęła się złowieszczo, a chłopakmógł przysiąc, iż był to najstraszniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek zobaczył wżyciu. – A teraz zmiataj stąd!

Wicehrabina Raincliffe// Viscountess of RaincliffeWhere stories live. Discover now