V

55 4 2
                                    

Grimstone Manor, 13 stycznia 1910r.

     Grimstone Manor było starą, rozpadającą się rezydencją, która mimo swojego szarego majestatu wcale nie była na tyle luksusowa, na jaką mogłaby wyglądać. Velma przekonała się o tym boleśnie, gdy tylko przyjechali do Yorkshire po ich miesiącu miodowym we Francji. Dziewczyna spodziewała się wygód porównywalnych niemal do tych z apartamentów jej ciotki w Filadelfii, otrzymała niestety przestarzałą wersję dziewiętnastowiecznego dworu gotyckiego, który już sam w sobie był podróbą czegoś z przeszłości...

     Yorkshire a Pensylwania były dwoma różnymi światami, odległymi od siebie niemal o pół wieku, z podkreśleniem, że w Yorkshire czas w pewnym momencie się zatrzymał, a w Pensylwanii biegł dalej.

     W Manor było wiecznie zimno. Zamiast oświetlenia elektrycznego tak popularnego w ostatnich latach w Ameryce, tutaj cały czas używano lamp naftowych, bądź ciągle służący zapalali świece. Z kolei, żeby wziąć ciepłą kąpiel Velma musiała łaskawie czekać, aż stary kocioł w piwnicy zapewni jej wodę, jeżeli akurat tego dnia nie postanowi całkowicie zdechnąć a zardzewiałe rury nie sprezentują jej brązowej mazi. Velma bardzo często brzydziła się tym domem oraz tym, jak bardzo pasował on do starej mentalności Hectora.

     Oczywiście, lata temu Velma w Harlow House jako dziecko również nie miała wielu luksusów. I to właśnie był jeden z wielu powodów, dla których zdecydowała się uciec z Karoliny Północnej najpierw do ciotki a potem do Anglii, żeby już nigdy nie wrócić do tamtego zacofanego życia. Tym czasem nawet po drugiej stronie oceanu dzieciństwo ją dopadło, przypominając jej boleśnie z jakiej rodziny pochodziła. Z rodziny, której złoty wiek dawno przeminął a żeby przeżyć karmiła się wspomnieniami świata sprzed wojny secesyjnej.

     Jedynym aspektem Grimstone, który Velma uwielbiała, był mały salonik na tyłach domu. Miał on wielkie okna na ogród oraz na pierwsze drzewa lasów Raincliffe i zdecydowanie był jej bezpiecznym miejscem. Tutaj spędzała większość swych szarych dni. I właśnie tutaj przesiadywała z baronową Rosedale, rozmawiając o przyszłości a raczej jej przybijającym braku.

     - Jak twierdzi pan Hawthorn, Hector zostawił mi w spadku niewielką sumę pieniędzy oraz Farrell House, zaraz przy wiosce.

     - Wnioskuję, że to te dobre wieści? – mruknęła lady Wynsler, podpierając się ramieniem na oparciu fotela. Jej bystre, ciemnoniebieskie oczy przeszywały Velmę a na jej cienkich ustach pojawił się nikły uśmiech. – Brzmisz jednak jakbyś właśnie zaczęła od tych złych.

     - Na razie przysługuje mi zarówno tytuł lady Raincliffe jak i pełen dochód z posiadłości... – Velma przerwała a jej wzrok utkwił się na czymś w ogrodzie.

     - Oho, a ja jestem za długo wdową, żeby nie wiedzieć, dokąd to zmierza – Fiona westchnęła zrezygnowana. – To „na razie" jest słowem klucz, czyż nie?

     Velma była jednak za bardzo zajęta swoimi myślami, żeby od razu odpowiedzieć swojej przyjaciółce. Od wczoraj cały czas myślała nad swoją sytuacją. I o ile przed spotkaniem z Jacobem Hawthornem kompletnie nie była pewna swej przyszłości, tak po spotkaniu z nim zarówno jej ulżyło, jak i doszło trosk. Teraz przynajmniej wiedziała na czym stoi, lecz wcale nie napawało jej to szczęściem, jak wcześniej myślała, że będzie. Życie rzuciło jej pod nogi nową kłodę, której musiała przed sobą przyznać, nie spodziewała się.

     - Zawsze myślałam, że Hector nie ma rodziny – kontynuowała cierpko – mówił mi, że był jedynakiem, że brat jego ojca bardzo szybko ich opuścił, więc ojciec przejął ten dom... Żadna lady Raincliffe nie dała mu też dziecka. Naprawdę myślałam, że po jego śmierci nic mnie już nie zdziwi, chociaż też trzeba mu przyznać... - prychnęła – nie spodziewałam się jej tak szybko.

Wicehrabina Raincliffe// Viscountess of RaincliffeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz