VIII

41 2 0
                                    

Grimstone Manor, 19 stycznia 1910r.

     Velma odetchnęła z ulgą, gdy na końcu drogi pojawiły się dwa czarne Vauxhalle i zdała sobie sprawę, że zaraz będzie mogła z powrotem wejść do ciepłego domu. Równocześnie poczuła pewnego stopnia zazdrość. Była przekonana, że samochody te należą do Montgomery'ego Farrella, który wedle pana Hawthorna tytuł odziedziczył dopiero teraz. Zatem nie będąc nawet pełnoprawnym szlachcicem już miał więcej, niż ona. Hector nigdy nie zgodził się na samochód. Za bardzo im nie ufał... Albo za bardzo się ich bał.

     Cała służba dygotała z zimna razem z nią. Ethel ogrzewała swoje ręce pod fartuchem razem z pokojówką Dotty. Pan Cunningham stał dumny i wyprostowany a szczęka jego drgała śmiesznie z mrozu. Tylko Claudia ubrała się jak najcieplej. Velma wszystkich wyciągnęła z kuchni, nawet biedną panią Muggs. Musiała dobrze zaprezentować dom i siebie. Doskonale zdawała sobie sprawę, że od jej następnych słów i uśmiechów może zależeć przyszłość nie tylko tego domu, ale również jej samej, dlatego była niespokojna i w głowie przygotowywała sobie tysiące planów awaryjnych.

     Jej bujna wyobraźnia, o dziwo, nie przewidziała tylko jednego scenariusza.

     Pojazdy zajechały przed dom i Velma wyprostowała się sztywno, unosząc lekko podbródek i poprawiając swój czarny szal. Włożyła dzisiaj jedną ze swoich najlepszych czarnych sukien, jedną z tych, które ofiarowała jej ciotka jeszcze w Filadelfii, nie była to zatem byle jaka prosta suknia dzienna. Czerń była ulubionym kolorem lady Raincliffe, bardzo chętnie nosiła ją nawet w sezony kwieciste i słoneczne. Nic dziwnego, że wielu ludzi uważało, iż całe życie była w żałobie, co poniekąd pewnie było prawdą, jeżeli uznać za zmarłe jej marzenia i wiecznie niespełnione oczekiwania.

     Jej serce zaczęło nagle walić w jej klatce piersiowej, gdy szofer lorda Farrella wyszedł z pierwszego pojazdu i otworzył przed wszystkimi drzwi. Velmie błękitne oczy zaświeciły się odrobinę, gdy Monty Farrell wyszedł ze swojego Vauxhalla i nonszalancko wdział na głowę czarny, elegancki cylinder. Był wysokim, szczupłym mężczyzną w schludnym płaszczu i szarej kamizelce, pod którą krył się czarny krawat zdobiący jego długą, szlachetną szyję. Swoje szatynowe włosy miał ścięte krótko a nieco ciemniejszy dwudniowy zarost dodawał mu powagi i uroku. Jedynym, co przypominało Velmie w jego wyglądzie o pewnej chłopięcości niż męskości były jego pełne usta, których kąciki właśnie uniosły się ładnie na jej widok.

     W jednej chwili świat dla lady Farrell stał się odrobinę lepszym miejscem i musiała przed sobą zgodnie przyznać, chociaż nie lubiła rozczulać się nad mężczyznami, że Monty zdecydowanie był istną pociechą dla oka.

     A wtedy Farrell odsunął się na bok i podał rękę tajemniczej dłoni w kremowej rękawiczce i delikatny mimowolny uśmiech spełzł z twarzy Velmy a zagościł na niej na nowo chłód marmuru. Za lordem z pojazdu wyszła młoda dziewczyna o twarzyczce pięknej jak z bajki i figurze perfekcyjnej jak najpiękniejszej lalki z dzieciństwa Velmy. Zimowe powietrze dotknęło jej rumianej cery, dodając jej jeszcze więcej różu. Drobnymi palcami poprawiła swój biały kapelusz i dyskretnie zaczesała za ucho niesforny kosmyk jej ciemnoblond włosów. Już w pierwszej sekundzie uderzyło Velmę, jak bardzo ta młodziutka kobieta wyróżniała się na tle szarego krajobrazu Yorkshire, w swojej bieli i kremowych akcentach. Zdała sobie też sprawę, że jej oślepiająco jasna suknia jest zupełnym przeciwieństwem jej własnej.

     Zdziwienie inną kobietą u boku nowego dziedzica, który przecież miał być kawalerem sprawiło, że Velma niemalże zapomniała o dobrych manierach i w ostatnim momencie zanim zrobiło się niezręcznie, ukłoniła się z gracją swemu nowemu dziedzicowi i jego towarzyszce. Cała służba poszła w ślad Velmy, kłaniając się bez żadnego zsynchronizowania, gdyż ta młoda osóbka również i służących wprawiła w lekkie zdziwienie, czy też zachwyt.

     - Lordzie Farrell – pierwsza odezwała się Velma, skupiając się na jasnobrązowych oczach Monty'ego i kątem oka otaksowując jego śliczną blondynkę. Chociaż było to silniejsze od niej, kobiecość Velmy wygięła się w niej dumnie, jak lew, prezentujący swoją grzywę, bo w otoczeniu tej piękności sama poczuła się jak brzydki gargulec. – Witam w Grimstone Manor.

     - Lady Raincliffe – Monty ukłonił się jej a blondynka, trzymająca się posłusznie jego ręki uczyniła to samo, szczerząc do Velmy swoje perliste ząbki. – To dla nas zaszczyt – zapewnił ją, na powrót zdejmując cylinder. – Pozwól, pani, że przedstawię moja narzeczoną, lady Beatrice Foxley.

     - Pani – Tris zniżyła głowę – proszę, przyjmij moje najszczersze kondolencje w związku ze śmiercią twojego ojca...

     Velma zamrugała parę razy zdziwiona, chociaż nie pozwoliła swojej twarzy na jeszcze więcej zdziwienia, niż sama czuła w środku. Słowa „narzeczona" i „ojca" kołatały w jej głowie, mieszając się w dziwny sposób i ani jedno, ani drugie z nich nie miało najmniejszego sensu.

     - Ojca? – Velma zdecydowała się jednak spytać o bardziej taktowną rzecz. – Nie rozumiem...

     Twarz Monty'ego momentalnie wyciągnęła się w lekkim zmieszaniu i wesołym głosem wytłumaczył szybko:

     - Nie, nie, skarbie... Lord Hector nie był ojcem obecnej tutaj lady Farrell. Był jej mężem...

     - Mężem?! – Policzki Beatrice zarumieniły się jeszcze bardziej a jej śliczne oczy powiększyły się jak u porcelanowej lalki. – Ale, mówiłeś mi przecież o córce...!

     - Córka Hectora nie dożyła jednego dnia – wyjaśniła Velma, co zabrzmiało jeszcze bardziej makabrycznie, niż zakładała. – Lord Farrell nie posiadał żadnego innego dziecka. Dlatego tutaj właśnie stoimy.

     Przez jedną okropną sekundę zapanowało niezręczne milczenie, a Tris najwidoczniej za najlepsze uznała rozwiać je dziecięcym chichotem.

     - Najmocniej przepraszam, pani, zaszło jakieś głębokie nieporozumienie! Nie wiem dlaczego byłam święcie przekonana, że...

     - To nonsens, droga pani – Velma uśmiechnęła się ironicznie i machnęła ręką. – Nie jest pani pierwszą, która się pomyliła. I na pewno nie ostatnią.

     W duchu Velmy coś jednak zgrzytnęło w jak opornym zegarku, który nie chce zostać nakręcony w odpowiednią stronę. Nie wiedzieć dlaczego miała nagłą ochotę zdławić ten nerwowy chichot lady Foxley. Miała żałosne wrażenie, że właśnie ma do czynienia z dosyć głupiutką blondynką a nic tak jej nie irytowało jak naiwne, piękne kobiety. Zdusiła jednak swoją gorycz i chęć zgryźliwości, gdy znów spojrzała w tym razem nieco zaniepokojone oczy przystojnego Monty'ego.

     - Wasze lordowskie mości, zapraszam do środka, nie będziemy przecież tak stać w chłodzie!

     - Tak, tak, zdecydowanie! – zaszczebiotała Tris, kryjąc niezręczność pod przymilnym uśmieszkiem a Velma udawała, że go nie widziała.

     - Dorothy i Ethel zajmą się państwa bagażami – rzuciła władczo Velma w stronę młodych pokojówek, gdy tylko wydało jej się, że na ich twarzach skrywanych pod fartuchami przed zimnem dostrzegła tłumione uśmiechy. Gdyby nie towarzystwo Monty'ego i Tris to już dawno starłaby żarciki z ust tych dwóch wstrętnych plotkar. – Tymczasem – wskazała na stare drzwi frontowe – proszę, wejdźmy do domu.

     Lady Foxley i lord Farrell pospiesznie weszli do środka, prowadzeni przez majordoma a reszta służby zaczęła krzątać się przy Vauxhallach, albo również weszła do rezydencji. Velma usłyszała tylko cichy głos Tris przy drzwiach, zanim rozmył się w wielkim hallu...

     - Ale, że... mężem? On taki stary i ona? Mężem?!...

     Jakieś dziwne przeczucie mówiło Velmie, że raczej nie polubią się z lady Beatrice.

Wicehrabina Raincliffe// Viscountess of RaincliffeWhere stories live. Discover now