XXII

16 0 0
                                    

Grimstone Manor, 23 kwietnia 1910r.

     Drugą część nocy pamiętała jak przez mgłę. Przypominał jej się przyciemniony pokój z lampką zapaloną gdzieś w tle, oślepiającą jak słońce. Pamiętała twarz Monty'ego, jakiejś kobiety w tiarze i mężczyzny w okularach, pochylającego się nad nią. Nikt nie wydawał z siebie dźwięku, chociaż Velma pamiętała, że otwierali usta.

     Musiała znowu pogrążyć się w głębokim śnie, bo następną sceną, którą pamiętała było leżenie na czyichś kolanach w ciemnym samochodzie i szum żwiru pod kołami, który przypominał jej szum morza z nadmorskich wycieczek niedzielnych w niektóre lata w Północnej Karolinie. Ktoś dotykał jej ciała, a przynajmniej tak jej się wydawało, przykładał palce do jej szyi i gładził jej dłonie i była święcie przekonana, że to był dotyk Montgomery'ego. Wydawało jej się też, że słyszała śmiech Tris Foxley, ten jej głupkowaty śmiech i mogłaby przysiąc, że ktoś z przeraźliwym impetem tamtego wieczora rozbił szkło a jego dźwięk rozchodził się echem w jej głowie jak w wielkim hallu pałacowym. Ten śmiech wydawał jej się dziwny, zupełnie niepasujący do reszty świata, który sobie przypominała.

     Dopiero później zdała sobie sprawę, że być może był to tylko sen. Może wszystko to było tylko złym snem? Ciężko jest odseparować mary od rzeczywistości, kiedy zostało się zrzuconym przez jakąś idiotkę ze schodów a twoja głowa zetknęła się z połową kamiennych stopni.

     A może to też jej się przyśniło?

     Pierwszym wspomnieniem, którego była stuprocentowo pewna było obudzenie się dnia następnego w jej pokoju w Grimstone. Był chyba poranek i czuła się jakby spała dziesięć lat a po jej ciele przebiegło stado słoni. W sumie, może to wcale nie był taki głupi pomysł wyparować na tak długo?

     Światło zimowego słońca raziło ją w oczy, więc odwróciła wzrok od okna i spojrzała w drugi róg pokoju. A tam, zaraz przy swoim łóżku, jej wzrok napotkał Tris Foxley czytającą jakąś książkę. Poczuła nagły przypływ energii a włosy stanęły jej dęba.

      - Ty mała zdziro – wypowiedziała pierwsze co przyszło jej do głowy głosem znacznie słabszym, niż się spodziewała i momentalnie chrząknęła agresywnie, jakby chciała gwałtem zmusić swoją krtań do posłuszeństwa. Tris jakby podskoczyła i spojrzała się znad książki swoimi wielkimi oczami, ale gdy dostrzegła obrzydzenie w oczach Velmy opuściła lekko ramiona, jakby jej ulżyło. Doprowadziła siebie do porządku i uśmiechnęła się przymilnie.

     - Dzień dobry, lady Farrell. Dobrze się pani spało? – zamknęła książkę i przytuliła ją do piersi, nerwowo drapiąc jej róg. Velma prychnęła jedynie w odpowiedzi i spróbowała się podnieść, lecz w jednym momencie poczuła każdą część swojego ciała, jak krzyczy i trzeszczy, więc z cichym sykiem zdołała jedynie odrobinę wyżej położyć głowę na poduszce.

     - Uznam to za tak. Tak długo pani spała... - Beatrice zmarszczyła brwi. – Musiała pani mieć najlepsze sny... Ja zawsze śnie najlepsze sny, gdy...

     - Och, zamknij się, nie dbam o twoje sny – przerwała jej lady Farrell, przymykając oczy, bo poczuła jak ból w jej głowie nasila się z każdym następnym słowem blondynki.

     Tris nawet nie ukryła chichotu.

     - Nie wiem z czego tak się śmiejesz. Masz duże szczęście, że żyję, idiotko. Doprawdy, inaczej byłabyś jeszcze bardziej skończona, niż jesteś teraz.

     Uśmiech odrobinę zrzedł na twarzy baronówny i dziewczyna zacisnęła mocniej swoje śliczne wargi. Uniosła książkę odrobinę do góry, zupełnie jakby chciała się za nią schować. Udała zatroskaną minę.

Wicehrabina Raincliffe// Viscountess of RaincliffeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz