VII

46 2 0
                                    

Wioska Grimston, 20 stycznia 1910r.

     Było słoneczne, zimowe popołudnie, kiedy Margaret Collins zaprosiła swoją przyjaciółkę, Edith Barnett, na cotygodniową sesję plotek, przesłodzonej herbaty i zbyt twardych herbatników. Margaret, Edith oraz Gilian Merryweather były czołowymi plotkarkami Grimston, co prawda to Margaret i Gilian nakręcały całą maszynę a Edith tylko stała z boku, co jakiś czas komentując i ciesząc się towarzystwem swoich jedynych serdecznych przyjaciółek w miasteczku. Od czasu śmierci męża nie miała wiele więcej pociechy z życia poza spędzaniem czasu z tymi zacnymi kobietami oraz rozczulaniem się nad swoim cudownym synem.

     Dzisiaj natomiast Edith wydawała się jeszcze bardziej odległa, jakby mocno się nad czymś zastanawiała i w zupełności nie zwracała uwagi na historie Margaret ani nawet na to, że właśnie rozpuściła swojego herbatnika w herbacie. Panna Collins natomiast była dzisiaj wielce uradowana i jeszcze bardziej gadatliwa niż zawsze, bo tak radosnych wieści o Velmie Harlow nie posiadała od dawna. Naburmuszyła się jednak, gdy zdała sobie sprawę, że przyjaciółka w zupełności jej nie słucha.

     - Czy ty mnie w ogóle słuchasz, Edith? – warknęła, w komiczny sposób zadzierając nosa.

     - Co? – Edith dopiero wtedy spostrzegła, co zrobiła ze swoim ciastkiem – Ależ tak. Tak, tak...

     - Wydajesz się być dzisiaj jakaś nieobecna, co z tobą, moja droga? – Margaret wydawała się bardziej przejęta faktem, że Edith jej nie słuchała, niż tym, że być może coś rzeczywiście ją trapiło. Podniosła władczo swoją filiżankę i przeszyła swoją rozmówczynię wzrokiem oczekującym dobrej odpowiedzi. Edith westchnęła cicho.

     - To przez Olivera – zatopiła swojego herbatnika łyżeczką. – Ostatnio dziwnie się zachowuje. Mam dziwne wrażenie, że tracę go w jakiś sposób, chociaż nie mam pojęcia, co się stało.

     Margaret zbyła obawy przyjaciółki jednym machnięciem dłoni.

     - Nie przejmuj się, moja droga, to tylko taki młodzieńczy bunt. Mogę się założyć, że właśnie o to chodzi.

     - To nie do końca jest tak proste... - pani Barnett uśmiechnęła się smutno. – Nie mam złej relacji z synem. Po śmierci męża... mam wrażenie, że jeszcze bardziej się do siebie zbliżyliśmy, chociaż nie mówię, że jest łatwo. Zwyczajnie, Oliver jest ostatnio jakby nieobecny. Cały czas nad czymś myśli, cały czas błądzi w obłokach, ale wydaje się być szczęśliwy.

     Margaret wzruszyła ramionami.

     - Jeżeli jest szczęśliwy, to w czym problem?

     - W jego tajemniczości. Czasami potrafi zniknąć na całe dnie, bóg wie gdzie. Złapałam go parę razy na kłamstwie, gdy spytałam się go, gdzie był. Potrafię wyczuć, kiedy moje dziecko mnie okłamuje, zresztą... nie jest najlepszym kłamcą, łatwo zweryfikować to, gdzie był danego dnia.

     Margaret zmarszczyła brwi i odłożyła swoją filiżankę, krzyżując swoje stare, blade dłonie na piersiach. Od zawsze uważała, że chłopak Barnettów jest odrobinkę... dziwaczny. Było w nim coś, co odróżniało go od innych dzieciaków z wioski. Jego oczy zawsze patrzyły dalej, jego uśmiech był reakcją na wesołe wspomnienia, których jeszcze nie przeżył. Dało się w nim wyczuć, że po śmierci ojca, kiedy był małym chłopcem, z chłopaka twardo stąpającego po ziemi stał się marzycielem. Zawsze chciał czegoś, co widniało przed nim, na horyzoncie, ale Margaret nie wydawało się, żeby kiedykolwiek udało mu się to coś schwytać.

     - Czy Oliver nie pracuje przypadkiem u Lorda Raincliffe? Gdzie miałby niby być całymi dniami, jak nie na wzgórzu?

     - Bywają dnie, w których nikt nie wie, gdzie przebywał. A bywają też takie, w których ludzie mówią mi, że ostatni raz wiedzieli go w drodze na cmentarz... - Edith spochmurniała momentalnie. – To wszystko wydaje się takie dziwne, takie... nie pasujące do niego. A w okolicach nowego roku w zupełności się zaniepokoiłam! Potrafi uciec z domu w środku nocy i wrócić dopiero nad ranem...

     - W środku nocy?! – Collins przerwała głośno swojej przyjaciółce – No i co, nie śledzisz go?

     - Gdzieżbym miała go śledzić w zimie w taki ziąb! – oburzyła się pani Barnett, machając rękoma. – Zaczęło się trochę przed nocą sylwestrową, potem w samego sylwestra i dalej parę dni w ciągu tego roku.

     Dwie kobiety zamilkły na chwilę, a panna Collins przypatrywała się uważnie Edith, kręcąc jednocześnie głową. Od samego początku miała ochotę porozmawiać o Velmie Harlow, więc w swoim obsesyjnym myśleniu o niej wepchnęła ją w rozmowę, żeby nakierować Edith na temat, który ona chciała poruszyć, niekoniecznie pomóc swojej przyjaciółce. Bo w zasadzie... Nie wiedziała, jak miałaby to zrobić ani co powiedzieć. Oliver już od dawna nie pasował do wioski. Zmiany, które zaczęła dostrzegać jego własna matka, Margaret nie wydawały się niczym nowym. Jako nauczycielka miała nosa do dzieciaków (a przynajmniej tak uważała...) i wiedziała, kiedy chłopiec wyróżnia się od swoich rówieśników. Dwudziestoletni Oliver był właśnie takim przypadkiem. Chociaż był niewinny i delikatny jak brzdąc, wiekiem swej duszy wybiegał przed innych młodzieńców Grimston. Wieku jego duszy wręcz nie dało się określić, była jedną wielką mieszanką dziecięcej czystości, dorosłej chęci sukcesu i starczego rozmarzenia nad przeszłością, której i tak nie da się zmienić.

     - Nie chcę cię niepokoić – zaczęła bardzo asekuracyjnie Collins – ale mam złe przeczucie, że za tym wszystkim może stać ta wiedźma. W końcu to dla niej teraz pracuje twój syn!

     Edith wyraźnie się zdziwiła.

     - Lady Farrell? A niby co ona miałaby mieć z tym wspólnego?

     - Och, Edith, obie wiemy jak działa na mężczyzn w naszej wiosce, ta diablica! A przecież twój Oliver... właśnie staje się mężczyzną. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby to właśnie Velma Farrell stała za jego zachowaniem. Bóg jeden wie, co dzieje się w tych stajniach teraz, gdy stary Farrell wącha kwiatki od spodu.

     Pani Barnett aż wstrzymała oddech ze zdumienia i obarczyła swoją rozmówczynię niedowierzającym spojrzeniem.

     - Mój syn? No wiesz! – oburzyła się lekko. – Przecież wiesz jaki jest Oliver. To dobre i niewinne dziecko! Nigdy by nie popełnił takiego wielkiego grzechu i to jeszcze z taką kobietą!

     - A ja tam swoje wiem. I mówię ci, wiedźma na każdego potrafi działać. Nawet na tych najbardziej czystych. Mało tego! Takim spokojnym Oliverem jeszcze łatwiej jest manipulować, uwierz mi.

     Edith kręciła głową ze zgorszoną miną.

     - Nie. Nie wierzę w to. Jestem przekonana, że to coś innego, tylko na boga... co?!

     Pani Barnett rzadko była tak strapiona swoim synem, jak była dzisiaj, a potrafiła w rzeczy samej strapić się byle bzdetą. Wizja stracenia syna przerażała ją jeszcze bardziej, od kiedy została wdową, a teraz, kiedy Oliver miał dwadzieścia lat i cały świat nagle był dla niego jeszcze ciekawszy niż kiedy był tylko dzieciakiem, Edith tylko się obawiała najgorszego – żeby nie wyjechał i nie zostawił jej samej, w szarym Yorkshire. Nie mogła na to pozwolić, żeby jego też stracić. Byłby wtedy drugim mężczyzną w jej życiu którego kochała i straciła.

     - No już, nie ma potrzeby do zmartwień! – cmoknęła panna Collins. – Jeżeli uważasz, że to rzeczywiście coś innego, to pewnie masz rację, jako matka... - mruknęła, chociaż w głębi duszy wiedziała swoje. Poczuła się też odrobinę głupio, kiedy tak wyskoczyła z tą Velmą.– Może to rzeczywiście nic takiego?... Oliver może i żyje w swoim świecie, ale przecież nigdy nie było to nic złego, prawda?

     Edith kiwnęła lekko głową i utkwiła swoje spojrzenie na oknie. Kobieta rzeczywiście martwiła się bardzo o swojego syna, którego szczerze kochała, nawet jeżeli bała się jego grzeszności. Dusza młodego człowieka może być strapiona pokusami, ale to dusza matki cierpi prawdziwe katusze, patrząc na jej oddalające się od światła dziecko.

     Nagle Margaret w smutku Edith dostrzegła idealną okazję na podzielenie się wreszcie plotką, którą przetrzymywała w swojej buzi aż do tego spotkania.

     - A teraz, żeby cię rozweselić – zaczęła, kładąc dłonie na stole - słuchaj, bo tak długo czekałam, żeby ci opowiedzieć tę historię! Do Grimstone Manor przyjechał wczoraj nowy dziedzic, ale... Och, doprawdy, Ethel powiedziała mi, że trzeba było na żywo zobaczyć minę Harlow, gdy spotkała nowego lorda! Dawno nie uśmiałam się tak z jej historii!...

Wicehrabina Raincliffe// Viscountess of RaincliffeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz