XVIII

18 0 0
                                    

Stajnie Grimstone Manor, 21 marca 1910r.

     Monty'ego na noc zabrano do szpitala w Scarborough, lecz Tris i Velma zostały w Manor i biedna panna Foxley odchodziła od zmysłów. Zamknęła się w swoim pokoju i jej pokojówka co chwila biegała do kuchni, żeby przynosić jej herbatę bądź zioła na uspokojenie. Velma wychodząc z domu wpadła na nią i mogła przysiąc, że panna Ruthridge obrzuciła ją oskarżycielskim spojrzeniem, co najmniej jakby to ona była odpowiedzialna za ten wypadek.

     W tym wypadku Velma była niewinna. Zmierzała jednak do kogoś, kto mógł Monty'emu pomóc spaść z konia.

     Zastała Olivera tam, gdzie się go spodziewała. Siedział w stajni, z bladą twarzą i ostrzył swój nóż, wpatrując się w niego z nieobecnym wzrokiem. Kiedy lady Raincliffe weszła do środka, momentalnie zerwał się ze swego stołka a ostrzałka upadła mu na ziemię.

     - L-lady Raincliffe – ukłonił jej się nienaturalnie i starał się przywdziać uśmiech na swoją twarz, lecz był on okropnie nerwowy. Velma nie była w nastroju na żadne uprzejmości. Przez cały dzień chodziła wściekła i tylko czekała do wieczora, aż będzie mogła tutaj przyjść, nie budząc niczyich podejrzeń.

     - Posunięcie godne idioty – zaczęła chłodnym głosem prosto z mostu.

     - S-słucham? – cera Olivera z bladości przeskoczyła w zielonkawość.

     - Idioty – powtórzyła – Ciesz się, że za ciebie nakłamałam.

     - Nie wiem o czym mówisz...

     Velma parsknęła gorzkim śmiechem.

     - Jesteś tak samo dobrym kłamcą jak i intrygantem – założyła ręce na piersi i stanęła tuż przed nim a chłopak niemalże się przed nią skurczył. – Nie baw się ze mną. Poluzowałeś siodło Monty'ego.

     Oliver spuścił lekko głowę.

     - Monty'ego – jego głos się zmienił. – Czyli już przeszliście na ty.

     - Słucham?! – warknęła i chłopak momentalnie pożałował swoich słów. – Chyba się przesłyszałam.

     - To znaczy!... Ja... nie powinienem był...

     - Och, masz rację i to jak bardzo – wycedziła Velma, celując w niego palcem. – Masz też szczęście, że ja tam byłam. Inaczej Monty połączyłby fakty i przejrzałby na oczy, że jego siodło nie uszkodziło się samo, tylko ktoś mu pomógł. – we wściekłości podchodziła jeszcze bliżej do chłopaka, a ten zaczął się cofać, pierwszy raz w życiu czując taki strach do Velmy. Strach, szok i smutek w jakiejś groteskowej mieszance, to wszystko było wypisane na jego uroczej twarzyczce. – Inaczej właśnie byśmy się żegnali. Z drugiej strony, i tak jesteśmy tego bardzo blisko!

     Ostatnie słowa Velma niemal wywrzeszczała a kiedy skończyła zdała sobie sprawę ile hałasu musiała narobić. Przerażona twarz Olivera też spowodowała, że doszła do siebie. Kiedy zobaczyła, jak światło gaśnie w jego oczach a jego rozwarte i trzęsące się wargi zaczęły się zamykać nawet poczuła się źle. Oliver już nie mógł się cofnąć. Wryło go dwa metry przed nią i oboje nie mogli chyba uwierzyć, że odbywają tę rozmowę.

     Velma westchnęła zmęczona.

     - Przepraszam. Ale... było to bardzo lekkomyślne. Coś ty w ogóle sobie myślał? Jak śmiałeś poluzować jego siodło?! Jesteś zazdrosny, tak? O to tutaj chodzi? No więc jaki jest twój plan, hm? Pozbyć się Montgomery'ego Farrella, żebyśmy mogli być razem już po wsze czasy? Ha!

Wicehrabina Raincliffe// Viscountess of RaincliffeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz