-Prolog-

397 26 9
                                    

[Perspektywa - Macabre]

Paryskie uliczki nocą wyglądają dosyć niepokojąco. Ktoś normalny odrzekłby „uliczka, jak uliczka, wszystkie po zmroku są niebezpieczne", jednakże nie niepokoi mnie to, że za chwilę ktoś może wyskoczyć zza moich pleców z zamiarem zakończenia mojego żywota. Nie, nie, nie. Największym problemem są tutaj pewne zwierzątka, a konkretnie szczury. Dlaczego w tym obskurnym mieście jest tyle szkodników?! Przeciętnie co minutę słyszę pisk pod swoimi stopami! Nienawidzę Paryża! I nienawidzę Encre! Aż mam ochotę wziąć jednego szczura ze sobą i wepchnąć mu go do gardła, kiedy tylko się spotkamy.

—Daleko do Sueño?— warknąłem pod nosem z niemałą irytacją w głosie.

—Jeszcze chwila.— mój towarzysz odpowiedział na moje pytanie.

Jeszcze niedawno ja, Sueño i Cruzar żyliśmy sobie w trójkę, wiodąc całkiem spokojne życie, w którym tylko czasami musieliśmy uciekać przed strażą. Co chwilę spotykam się z jakimiś prostakami, którzy posądzając o kontakty z szatanem, próbują mnie spalić na stosie. Kilkoro wieśniaków nie jest dla mnie wyzwaniem. Nie przeszkadza mi to. Byłem pewny, że mojemu bratu też to nie przeszkadzało. Byłem pewny, do momentu, w który pojawił się ten cały Encre i zawrócił mu w głowie. Sueño odwrócił się ode mnie, aby wieść „szczęśliwe życie" ze swoim chłopakiem i dzieckiem. Porzucił swoją własną rodzinę, aby stworzyć sobie nową. Dzisiaj tego pożałuje.

—Sąsiedzi mówili, że to jego dom.— Cruzar wskazał palcem przed siebie, kiedy już znaleźliśmy się u celu.

—Idziemy.— ścisnąłem w palcach buteleczkę z prochami mamy, którą miałem zawieszoną na kręgach szyjnych, po czym ruszyłem przed siebie.

Zatrzymaliśmy się koło okna, które było lekko uchylone. Sądząc po wystroju w formie różnych, kolorowych obrazków, ozdób jakimi były gwiazdki z patyków poprzyczepiane do sufitu oraz dużej kołyski pod równoległą ścianą, staliśmy dokładnie przed pokojem jego dziecka, czyli idealnie się składa.

—Mi hijo tiene sueño, bendito sea.— załapaliśmy się akurat w momencie, w którym Sueño kończył śpiewać kołysankę— Zaraz wrócę, dobrze? Sprawdzę tylko kiedy tatuś skończy pracować i do nas przyjdzie.— po tej wypowiedzi, rzuciliśmy sobie z Cruzar'em porozumiewawcze spojrzenia.

Cichy dźwięk zamykania drzwi był naszym sygnałem do rozpoczęcia działania. Alvin od początku naszej drogi szedł razem z nami, więc nie musiałem tracić czasu i go przywoływać. Wydałem mu polecenie, aby wślizgnął się do środka i otworzył nam szerzej okno od wewnątrz. Zrobił to bardzo szybko, a my równie szybko przedostaliśmy się do środka. Teraz wystarczyło jedynie obudzić dzieciaka i sprawić, żeby się popłakał.

—Mac, jednego chyba nie przewidzieliśmy.— zwróciłem wzrok w stronę towarzysza, który opierał się o kołyskę.

Podszedłem tam do niego, aby sprawdzić jaki problem tym razem wynalazł. Przyznam, że zdziwiłem się, kiedy zamiast jednego dziecka, w kołysce zastałem dwójkę małych, śpiących i przytulających się do siebie szkieletów.

—Bliźniaki?— zapytałem, nie licząc nawet na jakąkolwiek odpowiedź. To było dosyć niespodziewane... ale poradzimy sobie z tym— Nie, to żaden problem.— w momencie, w którym to powiedziałem, Alvin wskoczył do kołyski, budząc dzieciaki. Po całym pomieszczeniu rozległ się niesamowity ryk, ale właściwie o to nam chodziło.

Chwyciłem na ręce dziecko z żółto-zielonymi gwiazdkami w oczodołach, a Cruzar tego drugiego. Czekałem spokojnie pod oknem, aż ojciec tych dwóch wyjców łaskawie się zjawi. Przyznam, że nie było to takie szybkie, ale przynajmniej przyszedł zdyszany, więc widać, że biegł.

„Wampir" („Łowca cz2") - Undertale (Gradel)Where stories live. Discover now