rozdział XII

34.8K 974 68
                                    

Padało coraz mocniej. Dosłownie lało jak z cebra. Mój niewielki czerwony samochód stał zaparkowany jak na moje oko zdecydowanie za daleko od lokalu. Nie uśmiechało mi się biec z torbą, laptopem i teczkami dokumentów podczas tak intensywnej ulewy. Stałam za szybą chowając resztę dokumentów do mojej torby kiedy podszedł do mnie Jake. Zabrał ode mnie większość balastu na co uśmiechnęłam się w podziękowaniu. Zgarnął parasol, który stał nieopodal wejścia.

- Dobra mała, nie rozpychaj się tylko, bo nie chcę zamoczyć mojej nowej kurtki od Yves Saint Laurent. - wydusił trzymając mnie mocno przy sobie.

Prychnęłam krótko. Blondyn miał hopla na punkcie swojego wyglądu. Potrafił spędzać godziny na poszukiwaniu nowych ciuchów, pasków, muszek, szalików czy innych bibelotów. Nie do końca to rozumiałam. Fakt. Lubiłam wyglądać dobrze, ale nie kosztem marnowania kilku godzin, które w mojej opinii mogłam stanowczo lepiej spożytkować.

- Nie marudź. - uśmiechnęłam się niewinnie. Moja dłoń kurczowo trzymająca się ramion przyjaciela powoli wyślizgiwała się z jego pewnego uścisku. Dyskretnie rozejrzałam się na boki. Nikt nie szedł chodnikiem.
- Poczekaj chwileczkę, zapomniałam wyjąć kluczę od auta.- przystanął w miejscu utrzymując mocno parasol nad naszymi głowami. - Mógłbyś poświecić mi telefonem? Mam taki bałagan w torbie, że spokojnie możemy spędzić tu kolejne pół godziny na poszukiwaniach- mój plan był prosty.
Pochwycić parasol, uśmiechnąć się niewinnie i wiać.

Biegłam szybko w myślach powtarzając by się nie odwracać. Słyszałam za sobą głos Jake'a. 

Był dogłębnie poruszony. 

Nie, on był wkurwiony. 

Chichotałam głośno jak głupiutka nastolatka. Nie obchodziło mnie to. Miałam ochotę być beztroska, zachowywać się nierozsądnie i błogo. Biegnąc szybko w stronę drzwi wcisnęłam przycisk sygnalizujący otwarcie drzwi do mojego auta. Czułam za sobą coraz bliższe kroki przyjaciela. Jego głośny oddech był coraz bardziej wyraźny.

Zaraz mnie dogoni, zaraz mnie dogoni- powtarzałam cicho coraz bardziej przejęta.

Zdążyłam otworzyć drzwi i rzucić na tylne siedzenie torbę kiedy poczułam dłoń zaciskającą się na moim nadgarstku. Wystarczył moment a parasolka upadła gdzieś za naszymi ciałami. Krople deszczu spływały po naszych twarz i przemaczały nam ubrania. Twarz blondyna była pogodna, choć widziałam jak bardzo starał się ukryć wędrujące do góry kąciki ust. Był przemoczony do granic możliwości. Wyglądał jak zmokła kura. Jego dłuższe blond włosy zawsze idealnie zaczesane do tyłu teraz były przyklejone do twarzy w całkowitym nieładzie, na jego rzęsach tańczyły drobne kropelki, których raz po raz próbował się pozbyć zamykając oczy. 

Zaśmiałam mu się prosto w twarz. 

Przytulił mnie do siebie na co pisnęłam. Był zimny i taki.. obślizgły. Fujkaaa

- Naprawdę myślałaś, że uciekniesz? - jego zęby wyszczerzyły się w głupim uśmieszku. Przytulał mnie mocno nie zważając na deszcz. 

- Dosyć, Jakyy!- krzyknęłam nadal się śmiejąc. 

- Tę bitwę wygrałaś, ale radzę Ci się pilnować- jego ściszony głos dźwięczał mi w uszach. - Przygotuj się na wojnę Cecilio! - wykrzyczał prosto do mojego ucha, na co podskoczyłam. - A teraz wsiadamy- zarządził jakby nigdy nic. Nie zdążyłam zarejestrować nawet kiedy znalazł się na siedzeniu pasażera, pośpieszając mnie. 


W moim mieszkaniu żadne się nie odezwało, przebierając się w suche ciuchy. Tak właściwie to tylko ja się przebrałam. Blondyn odpinał właśnie ostatnie guziki swojej koszuli. Chichotałam przynosząc mu coraz więcej moich bluzek, bardzo kobiecych muszę zaznaczyć. Jego wzrok lądował to na mnie to na bluzce którą aktualnie trzymałam w dłoniach. Niebieska z drobnymi kryształkami Svarovskiego, obcisła z głębokim dekoltem.

Lovely gentleman  ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz