Szłam z Aaronem do ich wodza. Nie dlatego, że chciałam, ale dlatego, że musiałam. Niestety straciłam jakiekolwiek chęci na odwiedziny u tego gościa. Sama nie wiedziałam co on może mi zrobić i nie chciałam wiedzieć.
Spojrzałam na bruneta smutno. Nie wiedziałam czy jest na mnie zły, ale wyglądał na zamyślonego. Ta jego tajemniczość mnie denerwowała! Westchnęłam głośno, żeby mnie zauważył, ale on wpatrywał się usilnie w las. Nie odezwał się do mnie od momentu, w którym wytłumaczył mi plan działania. Powiedział, że mam czas na zastanowienie się aż nie dojdziemy do placu głównego, na którym zebrali się już wszyscy zmiennokształtni.
Spojrzałam na fragment pożółkłej trawy, który nie był zasypany przez śnieg i wpadłam na pomysł. Dyskretnie otworzyłam pod bluzką medalion i zaraz obok mnie pojawiła się Aronia. Była uśmiechnięta, a rzadko ją taką widuję. Zagarniała swoimi gołymi stopami biały śnieg. Po chwili spojrzała na mnie szczęśliwa i pokręciła głową.
- Zastanów się ile na siebie bierzesz. Musisz znaleźć przedmiot, którym zniszczysz medalion i jeszcze to. Jednak ja nie mogę ci nic sugerować. Masz wolną wolę i nikt nie może ci rozkazywać. Zrób jak uważasz - powiedziała. Zamiast pomóc jeszcze bardziej mnie zdołowała. Dogoniłam Aarona, który już trochę się ode mnie oddalił i zostawiłam kobietę na śniegu. Wiedziałam, że nie może się za bardzo oddalać. Czasem było mi jej żal, straciła resztę swojego życia przez kłótnię z rodzicami i jej buntowniczy charakter.
Ponownie spojrzałam na chłopaka, który nawet nie zauważył, że się od niego oddaliłam. A co najdziwniejsze nie czułam od niego złości, właściwie nic od niego nie czułam. Mój dar rozpoznawania czyichś emocji mnie w tym wypadku zawiódł. A może właśnie to był mój dar po przemianie w wilka Ciris. Zawsze zapominałam zapytać o to Aronię. Obiecałam sobie, że następnym razem ją o to zapytam, ale w tamtym momencie dostrzegłam pierwsze osoby czekające na... mnie. Podjęłam w końcu decyzję dotyczącą naszego planu i wyprostowałam się, żeby dodać sobie pewności.
***
Wokół małego kółka, na którym stał wódz i jego... pomocnicy, jakkolwiek się oni nazywają, zebrał się już spory tłum zmiennokształtnych. Każdy z nich miał czerwone oczy. Dopiero w tamtym momencie zorientowałam się, że Aaron takich nie ma. Postanowiłam sobie, że jeśli uda mi się z nim jeszcze porozmawiać to go o to zapytam.
Chłopak złapał mnie za rękę i zaczął prowadzić przez tłum, a wszyscy się przed nami rozstępowali. Kiedy doszłam na plac i stanęłam przed wodzem, ukłoniłam się. Przez ten czas nauczyłam się, że zmiennokształtni są bardzo wybrednym narodem i trudno ich do czegokolwiek przekonać. Jak już postawią na swoim to nie ugną się przed nikim. Aaron zniknął gdzieś w tłumie więc zostałam sama.
- Oto Adolpha Ciris, przedstawicielka narodu wilkokrwistych! - Wódz zwrócił się do tłumu - Próbowała zranić mojego syna! Co masz na swoją obronę? - Tym razem powiedział to do mnie, a mnie głos uwiązł w gardle. Spojrzałam zdziwiona na tłum i jak na złość w pierwszym rzędzie stał Aaron i uśmiechał się zadowolony. W tamtym momencie zrobiło mi się głupio, że nazwałam go zwykłym zmiennokształtnym, kiedy on był synem wodza. Poczułam jak moje policzki się czerwienią, jednak zmusiłam się do ponownego spojrzenia na wodza.
- Nie mam nic na swoją obronę - odpowiedziałam twardo i wlepiłam wzrok w Aarona szukając w nim wsparcia. Brunet wyróżniał się z tłumu nie tylko swoimi brązowymi oczami, ale też swoim wyglądem. Był naprawdę przystojny. Co?! Skarciłam się w duchu. W takich momentach nie powinnam skupiać się na chłopakach, tylko na tym co mówi do mnie wódz. Kiedy w końcu skończył postanowiłam zrealizować mój i Aarona plan. Przecież raz się żyje, prawda?
- Mam pewną propozycję - rzekłam wyniośle po czym zacisnęłam dłonie w pięści, byłam naprawdę zdenerwowana i zestresowana. Nie wierzyłam w powodzenie tego pomysłu, ale innego nie miałam. Niestety.
Wódz wyraźnie zainteresował się moimi słowami i postanowił omówić to ze swoimi, być może doradcami. Dyskutowali o czymś długo po czym mężczyzna zwrócił się do mnie:
- Co to za propozycja?
- Postaram się przekonać czarnoksiężnika do cofnięcia uroku - po wypowiedzeniu tych słów przez dotychczas milczący tłum, przeszedł szmer. Rozejrzałam się wokół, a jedyne co przykuło moją uwagę, to te brązowe oczy przyglądające się mi i szeroki uśmiech z dołeczkami. Aaron wyszedł ze zbiorowiska ludzi i podszedł do swojego ojca. Zaczęli o czymś szeptać, a ja zaciekawiona tym czy może Aaron nie napomknął mi o jakiejś części planu wyczuliłam swoje zmysły.
Najpierw usłyszałam dość głośne rozmowy w tłumie. Oczywiście dotyczyły one mnie. Niektórzy zmiennokształtni mieli negatywne nastawienie co do mojej osoby, a inni byli po prostu zaintrygowani. Pewnie chcieli, żeby czarnoksiężnik, czy czarodziej (nie widzę pomiędzy nimi różnicy) zdjął z nich dawno rzucony urok. Od momentu, w którym przodek wodza pokłócił się z czarodziejem, ten rzucił na obóz zmiennokształtnych czar, przez co teraz panuje tu wieczna zima. Na początku ta historia skojarzyła mi się z Narnią. Jednak tutaj było inaczej, nikt nie utrzymywał despotycznej władzy. Wódz był kimś na kształt prezydenta u ludzi, ale miał trochę większą władzę.
Po chwili mój "wspaniały" słuch wyostrzył się na tyle, że mogłam usłyszeć rozmowę Aarona z ojcem:
- Ona może nam pomóc. Przecież wiesz, że czarnoksiężnik nie lubi wampirów, a tym bardziej zmiennokształtnych. Jedynie wilkokrwistych jakoś toleruje i może ich posłucha. Sami nic nie zdziałamy - były to słowa Aarona. Poczułam się trochę wykorzystana, ale wiedziałam, że ja też będę miała z tego jakieś korzyści.
Wtedy wódz odwrócił się w moją stronę i skinął głową żebym za nim poszła. I tak zrobiłam.
***
Siedzieliśmy w salonie, w ogromnym drewnianym domu. Dziwiło mnie to, że przedtem leżałam w namiocie mimo zimy. Wiecznej zimy. Właściwie mi to nie przeszkadzało, teraz było mi za gorąco i o wiele bardziej wolałabym siedzieć w namiocie.
- Wiem już o tym, że chcesz nam pomóc - powiedział wódz - Ale wiem też, że chcesz coś w zamian.
Moje dłonie zaczęły się pocić i sama nie wiedziałam czy to ze zdenerwowania, czy przez gorąc, który mnie otaczał.
- Czy można otworzyć okno? - spytałam kompletnie zmieniając temat naszej rozmowy. Musiałam to zrobić. Było mi duszno i słabo. Kiedy wódz skinął lekko głową, dostałam nową dawkę energii i zdecydowanie za szybko podniosłam się i pobiegłam do okna. Otworzyłam je i zaczerpnęłam chłodnego, orzeźwiającego powietrza. Poczułam się lepiej i mogłam wrócić na swoje miejsce.
- Dziękuję - mruknęłam - Wracając do naszej rozmowy, to tak, chciałabym aby w zamian zmiennokształtni stanęli po naszej stronie, a nie po stronie protoceinów. Potrzebujemy sojuszników.
Mężczyzna zamyślił się po czym wstał i razem ze swoimi doradcami i Aaronem zniknął za drzwiami do jakiegoś pokoju. Zdziwiona nadal siedziałam na krześle.
- Nie martw się - usłyszałam miły głos po prawej stronie. Stała tam niska, czerwonooka brunetka. Miała na sobie czerwoną bluzkę i ciemnoniebieskie dżinsy. Wyglądała na około 40 lat. Domyśliłam się, że jest mamą Aarona. Miała takie same, tajemnicze oczy jak on.
Uśmiechnęłam się do niej niepewnie. Kobieta odwzajemniła uśmiech i zniknęła z powrotem za ścianą prowadzącą zapewne do kuchni.
Wstałam, podeszłam do otwartego okna i wyjrzałam za nie. Było już ciemno, a małe kryształki śniegu wpadały prosto do salonu i od razu topniały. Wyciągnęłam rękę i dotknęłam ciepłego puchu, który uzbierał się na parapecie. Był bardzo przyjemny w dotyku.
Moje delektowanie śniegiem przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Odskoczyłam wystraszona od okna. Okazało się, że był to Aaron.
- Ojciec się zgodził - powiedział z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
------------------------------------------------------------------------
Witajcie moje Bąbelki!
Tak, teraz w tygodniu nie mam za bardzo czasu, ale postaram się coś wstawić. Postanowiłam też napisać coś na zapas, żeby szybciej wstawiać rozdziały. A tak w ogóle to dzisiaj Mikołaj!