Zorientowanie się w terenie zajęło Cass dłuższą chwilę. Okazało się, że wciąż była niedaleko Nigelthen. Z uwagi na to, że panował już wieczór, próbowała z całych sił przemienić się w cień. Robiła to przecież milion razy w Termorze i lubiła uczucie ulatywania nad ziemią. Nie była jednak w stanie wykrzesać z siebie tyle energii. Pozostawały więc tylko przyziemne metody transportu. Po przejściu kilku mil udało jej się wsiąść do autobusu. Dziękowała w duchu za kilka drobniaków, które znalazła w kieszeni.
Szybki krokiem przemierzała korytarze. Doskonale już wiedziała, dlaczego została okrzyknięta bezdomną i nie pasowała do żadnego z domów w Nigelthen. Wszystko dlatego, że była po części Klariuszką i Termorianką – jako pierwsza wywodziła się z dwóch ras naraz. Dlatego jedno jej oko było błękitne, a drugie prawie czarne. Jej geny były rozdwojone pomiędzy obiema magicznymi rasami.
— Cass, tak bardzo się martwiłam! — Usłyszała wołanie Tary. — Kiedy dowiedziałam się, że zostałeś porwana, myślałam, że cię straciłam na zawsze! — Dziesiątki jej bransoletek zadzwoniły i bez ostrzeżenia rzuciła się, ściskając przyjaciółkę z całej siły.
— Wszystko już porządku — zapewniła ją z uśmiechem. — Nic mi nie jest, naprawdę.
Tara spojrzała jej prosto w oczy i uśmiechnęła się lekko, choć wciąż miała łzy w oczach.
— Tak się cieszę, że jesteś z powrotem — wyszeptała przyjaciółce do ucha. — Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła!
Cass poczuła ogromną wdzięczność za jej troskę i wsparcie. Wiedziała, że razem przetrwają wszystkie burze, jakie ich jeszcze czekały.
— Wszystko u ciebie w porządku? Gdzie jest reszta? — Cass obejrzała Tarę od stóp do głów.
— Dziekan Edevane wszystko wyjaśnił. Zawrócili wszystkie auta, ale nigdzie nie mogliśmy ciebie znaleźć. Twój ojciec oszalał! Wyjechał z Nigelthen i cały czas cię szuka.
— Ale minął tylko jeden dzień — zdziwiła się.
— Nie, Cass... Nie było cię ponad tydzień.
Poczuła dreszcze.
— Już jestem. Wszystko jest w porządku. Powiedz reszcie, że wróciłam. Lane na pewno ma sposób, by zawiadomić mojego ojca. Zaraz do ciebie dołączę. Muszę najpierw gdzieś iść.
Tara pokiwała głową i obie zwróciły się w przeciwnych kierunkach.
Cass wdrapała się na piętro profesorskie i odszukała odpowiednie drzwi. Nie czekając na zaproszenie, pchnęła je i gorący powiew buchnął jej w twarz. Ash stał w półmroku swojego saloniku, przepasany jedynie ręcznikiem. Ogień z kominka idealnie oświetlał jego dobrze wyrzeźbione ciało. Przed chwilą musiał brać prysznic, bo woda kapała mu z ciemnych kosmyków na barki.
Widząc go w takim wydaniu, Cass od razu poczuła zalewającą ją falami tęsknotę, bo już pamiętała kim dla siebie kiedyś byli. Kim są. Nie była pewna, czy minęły lata, czy setki lat, ale pamiętała, jakby wszystko wydarzyło się wczoraj.
Patrzyła na jego zszokowaną minę, gdy łzy zaczęły cisnąć jej się do oczu.
— Cassily? Co ty tu robisz?
Zawahała się, nie wiedząc, jak powiedzieć mu o tym, co się wydarzyło. Nie wiedząc, jak się zachować po prostu podbiegła do niego i przytuliła się do wilgotnej klatki piersiowej. Nie czekał długo i też objął ją ostrożnie ramionami.
— Wszystko w porządku?
Odsunął się ostrożnie i spojrzał Cass w zalane łzami oczy.
— Usiądź. Chcesz się czegoś napić? — zaoferował, szukając na zagraconym fotelu jakiejś koszulki. — Zaraz wracam. Poczekaj tutaj.
Zniknął za drzwiami do sypialni. W tym czasie Cass usiadła na krawędzi sofy i roztarłam zmarznięte palce. Odetchnęła kilka razy i nawiedziła ją przerażająca myśl.
Co jeśli przez te wszystkie lata on już zapomniał? Co, jeśli ruszył dalej i miał swoje życie? Nie czekałby przecież na mnie... nie po tym, co zrobiłam.
Myśląc o tym dłużej, zorientowała się, że stale miała dziury w pamięci. Nie pamiętała, jak dokładnie doszło do klątwy. Nie mogła sobie przypomnieć dokładnie zbrodni, które popełniła. Wszystko wskazywało na to, że odzyskała jedynie wspomnienia sprzed prania mózgu, gdy nie miała w sobie jeszcze skłonności do mordowania.
Nagle coś do niej dotarło... Jej rodzice. Edgar i Robin Edevane nigdy nie byli jej rodziną, nie biologicznie. Poczuła rozpierające ukłucie żalu i smutku. W „Sekretnych Światach" naprawdę była mowa o niej. O Scylisie – o naiwnej Cassily, która wiodła nudne życie, dopóki nie przeniosła się do Nigelthen. Jak to możliwe, że prowadziła spokojne życie na Ziemi? Skąd się tu w ogóle wzięła i dlaczego straciła pamięć?
Jakim cudem, po tych wszystkich latach, Ash wciąż wygląda zupełnie tak samo?
Gdy mężczyzna wrócił, ubrany w swoją czarną koszulkę z logiem Soundgarden, posłała mu zdezorientowany uśmiech. Usilnie próbowała sobie przypomnieć, co było ostatnią rzeczą, jaką pamiętała z życia w Termorze.
— Wszystko w porządku? — Przysiadł obok.
W innych okolicznościach zaśmiałaby się na widok tych jego niedorzecznych rękawiczek, które wciąż zakładał.
— Zdejmij je w końcu. — Złapała go za dłoń, starając się jedną ściągnąć. On szybko wyrwał się z uścisku i wstał na równe nogi, jakby Cass próbowała mu zrobić krzywdę.
— Nie mogę.
— Dlaczego?
Popatrzył na nią kontrolnie i powiedział z obawą:
— Nie pamiętasz, co się ostatnio stało, gdy się dotknęliśmy?
Cass posłała mu pobłażliwy uśmiech i również wstała z kanapy, wciąż mierząc go spojrzeniem.
— Wspomnienia — szepnęła. — Zmarszczył czoło, więc dodała: — Zobaczyliśmy nasze wspomnienia, gdy byliśmy dziećmi, dawno temu w Termorze. Chętnie bym je znów obejrzała, ale może nie to konkretne. Wolę te, gdy byliśmy już starsi.
Patrzył na nią w osłupieniu, mrugając pięknymi, czarnymi oczami, jak u jelonka Bambi. Przez chwilę Cass bała się, że wpadł w stan odrętwienia. Stał i nic nie mówił, przyglądając się z niedowierzaniem wymalowanym na przystojnej twarzy.
— Co to wygadujesz? — szepnął zachrypniętym głosem.
Westchnęła zniecierpliwiona.
— Dlatego tutaj przyszłam, Ash. Przez przypadek udało mi się wrócić! Teraz jestem Cass i Scylisą... — Zacisnęła usta w kreskę. Ash odsunął się o krok.
— Scylisą?
Pokiwała głową z lekkim uśmiechem.
— I Cassily?
— Wiem, że jesteś w szoku. Ja też byłam. Kilku rzeczy jeszcze wciąż nie rozumiem, ale tylko tobie ufam.
Wciąż był skołowany przez to wyznanie, ale słuchał uważnie. Opowiedziała mu więc o wszystkim, co stało się na chrzcie u Kuguarów, o podsłuchanym spotkaniu i o pojmaniu. Opisała swoją wizję, którą sfingował Welstor i o tym, co się stało potem. Ash poruszył się niespokojnie i usiadł prosto. Zerknęła na jego dłonie, z których ściągnął rękawiczki. Popatrzył na Cass z uwagą i odsunął jej z czoła kilka czarnych pasemek. Poczuła dreszcze, gdy przeciągnął kciukiem po jej policzku.
— Nic się nie stało — szepnęła w osłupieniu, zagarniając jego dłonie. Były takie zimne. — Żadnych wizji.
— Czekałem na ciebie przez wieki i nigdy się nie poddałem, jakkolwiek beznadziejne się to wydawało — szepnął w końcu.
— Ja wszystko pamiętam. Ciebie, nas. W Termorze. Jakby to było wczoraj.
Uśmiechnął się promieniście.
— Bo mamy się pod skórą, głęboko wyrytych w sercu.
— Ta piosenka przypominała ci o mnie, prawda?
Spojrzał Cass głęboko w oczy. Zobaczyła w nich zalegającą od wieków – niczym wieczna zmarzlina – tęsknotę i nadzieję, że wrócą kiedyś na swoje miejsca. Że ponownie będą razem. W jednej chwili przypomniała sobie każdą chwilę, którą dzielili w przeszłym życiu. Każdy dotyk dłoni, każde spojrzenie, każdy gest i pocałunek. Było ich wiele, choć wydawały się tak odległe i nijakie, w porównaniu z chwilą, która trwała w tym momencie. Dotarło do niej, że mimo przeciwności losu, udało im się przetrwać. Tylko im, pośród tego wielkiego chaosu dziejów, ras, wojen, klątw i niebezpieczeństw.
Zerknęła na jego usta. Ash przypatrywał jej się z podobną fascynacją i zapragnęła znowu pokazać mu, kim teraz była. W cichym półmroku saloniku zbliżył się do niej, jak mgła unosząca się nad spokojnym jeziorem. Ich wzrok znów spotkał się, niczym dwie gwiazdy na nocnym niebie, pełne emocji i tajemnic. Czas zwolnił. Ten moment był jak poezja, rozumiana bez słów – komunikująca się poprzez bezdźwięczne dialogi dusz.
Delikatnie chwycił twarz ukochanej, a ona przymknęła oczy, dopiero gdy przysłonił jej cały świat. Pogładził kciukiem policzek, jakby próbował zatrzymać czas i ich w tej jednej chwili.
— Mogę? — szepnął, a Cass kiwnęła głową z uśmiechem.
Wreszcie ich usta się spotkały w magicznym połączeniu, jak pierwszy promień słońca, przebijający ciemność nocy. Złożony na ustach Cass pocałunek był subtelny, delikatny, niczym spokojna melodia, która rozkwita w sercach, niosąc ze sobą ocean uczuć. A potem, w jednej sekundzie przelał w niego całą swoją tęsknotę.
Ile setek lat marzył o tym pocałunku? Ile razy wyobrażał go sobie w samotne wieczory?
Zachłanniej przywarli do siebie ustami, jakby starali się zatrzymać się nawzajem. Cass nie protestowała i całkiem oddała się w jego ramiona. Marzyła tylko o tym, by już nigdy się od nich nie oddalać. Czas i przestrzeń zniknęły, pozostawiając tylko zakochanych w tym tańcu, gdzie miłość stawała się najpiękniejszym poematem świata.
Po chwili odsunęli się od siebie, uśmiechnięci, zafascynowani. Czarne tęczówki Asha płonęły. Cass byłam ciekawa, co dostrzegł w jej oczach. W końcu każde poczuło się na właściwym miejscu. Cass wiedziała, że ją kochał na długo przed pierwszym spotkaniem w tym życiu. Nie musiała się nad tym głowić, bo czuła to samo.
— Co jeśli nie będę do końca tą samą osobą, co kiedyś? — szepnęła. — Co, jeśli kochasz wyobrażenie o mnie?
Zlustrował jej twarz czujnie.
— Moją Scylisę znam doskonale, a Cassily jest jej odbiciem w prawie stu procentach — zaśmiał się dźwięcznie. — Chcę cię zaakceptować taką, jaka jesteś i odkrywać na nowo każdą część, która się zmieniła.
Cass poczuła rozgrzewający ucisk w kwintesencji swojej kobiecości, który przypomniał, że wciąż posiadała materialne ciało. Bo przez te kilka chwil miała wrażenie, że przeobraziła się w coś znacznie wykraczającego poza fizyczny świat. W przypływie emocji złapała jego koszulę i przyciągnęła znów mocno do siebie. Kątem oka zauważyła jego dołeczki w policzkach, gdy się uśmiechnął. Potem znów połączyli się w gorącym pocałunku.
⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅
Bardzo proszę o wszelkie opinie i komentarze.
To dla mnie niezwykle motywujące paliwo! Buziaki dla wszystkich! :*