Bezdomna [ Trylogia Światłoci...

By aleksandraross

10K 1.6K 4.2K

Nieświadoma istnienia czegoś znacznie większego niż nasz świat, odkryłam, że moje życie było jednym wielkim k... More

⋅∙∘☽ PRZEDMOWA ☾∘⋅⋅
⋅∙∘☽ BOHATEROWIE ☾∘⋅⋅
Prolog
Rozdział 1: Koszmar Nocy Letniej
Rozdział 2: Nieznajomy Podróżnik
Rozdział 3: Sekretne Światy
Rozdział 4: Kolegium Nigelthen
Rozdział 5: Legenda o Trzech Braciach
Rozdział 6: Spotkania z Duchami
Rozdział 7: Nieoczekiwany Zwrot Akcji
Rozdział 8: Ceremonia Prób
Rozdział 9: Siostra Króla Sępicieli
Rozdział 10: Formalna Kolacja w Nigelthen
Rozdział 11: Spotkanie w Melinie
Rozdział 12: Pytania Bez Odpowiedzi
Rozdział 13: Research Światła i Cienia
Rozdział 14: Analizy i Odpowiedzi
Rozdział 15: Stowarzyszenie Paproci
Rozdział 16: Nieistniejące Kolegium
Rozdział 17: Tracąc Grunt Pod Nogami
Rozdział 18: Grobowa Cisza
Rozdział 19: Zaufanie
Rozdział 20: Little Landington
Rozdział 21: Ukryta Biblioteka
Rozdział 22: Tajemnica Ruin
Rozdział 23: Siła Rażenia
Rozdział 24: Konfrontacja
Rozdział 25: Niespodzianki Chodzą Parami
Rozdział 26: Prace Społeczne
Rozdział 27: Nowe Oblicze
Rozdział 28: Ujawniony Sekret
Rozdział 29: Pod Osłoną Nocy
Rozdział 30: Interpretacje
Rozdział 31: Odpowiedzi
Rozdział 32: Przyjaciel czy Wróg?
Rozdział 33: Zbrodnia i Kara
Rozdział 34: Płomień
Rozdział 35: Żądza Mordu
Rozdział 36: Utrata Kontroli
Rozdział 37: Tajemnica Nieśmiertelności
Rozdział 38: Termoriański Szpieg
Rozdział 39: Tajny Plan
Rozdział 40: Chrzest Kuguarów
Rozdział 42: Scylisa
Rozdział 43: Odkryte Karty
Rozdział 44: Na Właściwym Miejscu
Rozdział 45: Nowy Początek
Rozdział 46: Koniec Semestru
Rozdział 47: Pożegnanie
Epilog
⋅∙∘☽ POSŁOWIE ☾∘⋅⋅
⋅∙∘☽ SŁOWNIK SMACZKÓW ☾∘⋅⋅

Rozdział 41: Akcja w Stowarzyszeniu

69 18 36
By aleksandraross


Ruszyły więc za Lucienem i pozostałymi, trzymając się w odpowiednim dystansie. Ból głowy Cass zaczął ustępować, a głosy na dobre zniknęły. Mogła trzeźwo myśleć. Chciała zobaczyć, jak potoczy się dalej sytuacja. Miała nadzieję, że Victorowi i Mel uda się porozmawiać z Lucienem i wynegocjować powrót.

Tak, jak przewidział nasz przyjaciel – czerwoni przeszli do podziemi i skierowali się do Meliny na spotkanie stowarzyszenia.

— Szlag! Lucien wszedł już do środka. Nie zdołamy odwrócić jego uwagi — warknęła Tara pod nosem.

Przyjaciółki zatrzymały się tuż przy zasłonie dzielącej pokój od reszty piwnicy. Nie zdążyły włączyć trybu szpiegowskiego, gdy coś zaszeleściło za ich plecami. Odwróciły się jak oparzone.

— Csii... — szepnął głos i z mroku wyłoniły się dwie, ubrane na czerwono sylwetki. — To my.

— Co tu robicie? — szepnęła Cass. — Powinniście być już w środku.

— No co ty powiesz, Sherlocku? — warknął zdenerwowany Victor.

— Plan trochę nie wypalił — wyznała Mel, równie napiętym głosem. — Dobra, zaczyna się.

Ciemnoskóry osiłek podszedł do kontuaru i rozlał czarny, kleisty płyn do szklanek. Trevor zrobił podobnie, gdy Cass podglądała zgromadzenie frakcji Sępicieli. Spotkanie Kuguarów przebiegło identycznie – zgromadzeni wypowiedzieli swoje hasło, które brzmiało: quidquid luce fuit tenebris agit i przechylili szklanki do dna.

Victor szepnął:

— To coś w rodzaju dewizy wszystkich potomków Termorian. Oznacza: to, co pojawiło się w świetle, trwa w ciemności.

Cass i Tara posłały mu spojrzenie pełne aprobaty.

— Chodzę na wykłady z łaciny.

Lucien zgasił światła i substancja zaczęła działać. Najpierw zamigotały dłonie zgromadzonych, później całe ich ciała stopniowo się transmutowały. Podglądający obserwowali, jak każdy przemieniał się w mglisty cień i zaparło im dech w piersiach. Było w tym coś przerażającego, ale i niesamowicie ekscytującego. Cass nagle zatęskniła za uczuciem unoszenia się w powietrzu z lekkością piórka. To było wyzwalające doświadczenie, choć zaraz po nim przyszedł też ból, którego wcale jej nie brakowało.

Gdy Kuguarzy wrócili do swoich ludzkich form, zdjęli z siebie czerwone szaty i rozsiedli się wygodnie na kanapach, fotelach i krzesłach. Lucien usiadł miejscu przeznaczonym dla lidera i wyciągnął teczkę z dokumentami. Chwilę przeglądał ich zawartość, po czym się odezwał:

— Wszyscy jesteście adiantami. Nie muszę przypominać, że to, co zaraz powiem, nie ma prawa wydostać się poza ten pokój. Nie mam dobrych wieści. Niestety musimy jeszcze bardziej ulepszyć treningi. Niewykluczone, że bractwo będzie chciało skorzystać wkrótce z naszej pomocy.

— Do tej pory o to nie prosili — szepnęła jakaś dziewczyna. — Jest nas zbyt mało.

— Czy są wieści z Londynu? — zapytał ktoś inny.

— Niestety. — Lucien pokręcił głową. Był bardzo skupiony. — Termoriański buntownik zaostrzył działalność — przyznał napiętym głosem. — Mamy teraz pewność, że to nie grupa, tylko jeden osobnik.

— To jakiś absurd... — skomentował ktoś ze zgromadzonych.

— Lucien, to on był odpowiedzialny za pożar?

Cass skupiła spojrzenie na twarzy Rutherforda. Też bardzo pragnęła usłyszeć odpowiedź na to pytanie. Ciemnoskóry mężczyzna przebiegł uważnym spojrzeniem po zgromadzonych, jakby kalkulował, co może im rzeczywiście powiedzieć, a czego nie.

— To sam Lewal Welstor. — Po sali poniosły się szepty. — Latem, zbiegł z więzienia Moc Ryen i udało mu się otworzyć portal w Pradze.

Cass zmroziło. To samo nazwisko wymienił kiedyś Ash, gdy opowiadał jej o Scylisie. Miała wyjść za niego za mąż, zanim ją pojmano.

— Jakim cudem?

— To niemożliwe!

Lucien uspokoił ich gestem, kontynuując:

— Jak niektórzy wiedzą, portale są w wielu miejscach. Jeden znajduje się nawet na terenach Nigelthen przy ruinach wieży. Inne przy bezpiecznych siedzibach bractwa, ale żaden z nich nie działa od wieków. Welstorowi jednak udało się jeden reaktywować. Chodzą słuchy, że chciał sprowadzić tu wielu konserwatystów; prawdziwych Termorian. To oni będą zasilać przyszłe szeregi buntowników.

Jakiś chłopak na sali prychnął.

— Głupota! Mój ojciec jest w Wielkiej Radzie Bractwa. Zawsze twierdził, że portale to tylko bajki dla dzieci. Nigdy nie widziano, by którykolwiek z nich działał i nikt nigdy nie był w Termorze. Przejrzyjcie w końcu na oczy! To tylko legendy, a potomkowie Termorian są tylko tutaj, na Ziemi. Koniec, kropka!

— Powiedz to Lewalowi Welstorowi w oczy — zakpiła jakaś dziewczyna. — To legendarny wojownik, a jednak jest prawdziwy.

— Tak samo jak informacja o portalu w Pradze i planie zgromadzenia armii buntowników — dopowiedział ostro Lucien. — Gdyby to były plotki, nikt nie kazałby mi o tym wam mówić.

— Jeśli sprowadzi tu pełnokrwistych Termorian, to my jako potomkowie nie mamy z nimi szans — zauważyła dziewczyna. — Nawet w bractwie nie ma już żadnych pełnokrwistych. Wszyscy to potomkowie.

— Dlatego musimy jeszcze więcej trenować — odrzekł hardo Lucien. — Bractwo stara się namierzyć Welstora, który jest niejako odpowiedzialny za włamanie, wzniecenie pożaru i... za morderstwo wtajemniczonej, żony dziekana Edevane'a. Choć... — zawahał się. — Niektóre fakty są mało wiarygodne zdaniem rady. Chodzą pogłoski, że Robin Edevane jednak nadal żyje.

Cass przełknęła ślinę i poczuła gorąco napływające pod skórę. Zrobiło jej się słabo i musiała złapać się framugi.

— Podobno została porwana pod nosem stowarzyszenia w ramach ostrzeżenia. Nie chcecie wiedzieć, kto za to beknął.

— Ale odbył się pogrzeb.

— A widziałeś ciało? — zapytał ktoś z przekąsem.

— Cisza — warknął Lucien. — Musimy kontynuować treningi i wcielić do szeregów nowych członków. Im szybciej zaczną kontrolować swoje umiejętności, tym lepiej. Dobrze wiecie, że Kolegium Nigelthen istnieje tylko po to, by zasilać armię Bractwa Wizytów. Cała ta integracja to bujda. Energia lepiej działa w młodym organizmie, więc im ktoś jest młodszy, tym zostaje lepszym wojownikiem. Nie muszę wam tego przecież tłumaczyć.

Cass przełknęła gulę w gardle. Jej mama mogła nadal żyć? Kolegium, zamiast edukować i integrować przedstawicieli dwóch ras, tak naprawdę szkoliło ich na wojowników? Od tych wszystkich rewelacji, zrobiło jej się niedobrze. Oddychała głęboko, wciąż wpatrując się w twarze zgromadzonych za kotarą.

— Nie powinniśmy siedzieć i bredzić na ten temat, tylko działać! — Jakiś chłopak zmarszczył brwi i poderwał się z miejsca gwałtownie. Kilka nielicznych głosów przyznało mu rację. Lucien od razu przeniósł na nich czujne spojrzenie.

— Jeszcze jedno słowo, Saint–Laurent.

— Wstyd mi za nas! — zawołał z determinacją. — Powinniśmy się zmobilizować, połączyć siły z buntownikami! Lewal jest sławnym wojownikiem i w końcu udało mu się zwiać spod ręki tych padalców. Raz na zawsze musimy skończyć z tym klariuckim teatrzykiem złudzeń. Bractwo to praktycznie sami potomkowie świecidupków, którzy od zawsze wysługują się nami, zamiast przyznać, że jesteśmy im równi, albo nawet znacznie lepsi od nich!

— Żadne podżeganie do zdrady, nie będzie tutaj tolerowane, Saint–Laurent! — wrzasnął Lucien, wstając gwałtownie z fotela. — Stowarzyszenie działa w zgodzie z agendą Bractwa Wizytów i doskonale wiesz, co powinienem teraz z tobą zrobić!

Saint–Laurent zamknął się i usiadł na miejscu. Po sali rozeszły się szepty.

— Jeśli ktoś z was zgadza się z tym głupkiem, niech wie, że buntownicy to zwyrole. Mordują Ziemian, potomków Termorian i Klariuszy. Nie ważne, czy to mężczyźni, kobiety, czy nawet dzieci. To kryminaliści, którzy za nic mają postanowienia pokoju! Wszyscy zgniją w Moc Ryen prędzej, czy później. A Welstor nie jest żadnym bohaterem. Jeśli ktoś tak sądzi, to jest naiwny i głupi.

Szepty się nasiliły, a Cass wymieniła napięte spojrzenia z przyjaciółmi.

— Saint–Laurent, zostajesz zawieszony — zawyrokował Rutherford. — Wypad — powiedział, choć w jego spokoju było coś złowieszczego. Chłopak siedział jednak nadal niewzruszony tym, co powiedział Lucien. — Głuchy jesteś?! Wypierdalaj!

Cass podskoczyła na dźwięk jego głosu i potrąciła niechcący Victora. Ten zatoczył się, uderzając w któryś z mebli za ich plecami. Dziewczyna skrzywiła się, ale nie zdążyła zareagować, bo zasłona została brutalnie szarpnięta.

Cass stanęła twarzą w twarz z wściekłym do białości Lucienem. Przymknął powieki i wciągnął do płuc powietrze. Jego szczęka była maksymalnie wyostrzona, co zdradzało, że zaciskał zęby z całej siły.

— SAINT–LAURENT!!! — wrzasnął, aż Cass poczuła kropelki śliny na swojej twarzy. — Nie widzę cię!

Chłopak zrozumiał, że nie warto było już dłużej denerwować niedźwiedzia i szybko minął podglądaczy przy wejściu.

— Garvis, Wellock, chodźcie tutaj — rozkazał głosem nieznoszącym sprzeciwu. — Mamy tutaj nieproszonych gości. — Mówiąc to, mierzył Cass zawiedzionym spojrzeniem.

Cała czwórka została brutalnie wciągnięta do Meliny. Cass była pewna, że jeden z osiłków tak mocno szarpnął ją za włosy, że wyrwał kilka. Tara też była zmuszona rozmasować nadgarstek, który jej wykręcili. Próbowała w ostatniej sekundzie uciec, ale nie dała rady.

— Wenholm i Chung. Mogłem się tego spodziewać — warknął zmęczony Lucien.

— Co jak co, ale te więzy nie są potrzebne — skomentował Victor, patrząc wściekle na Rutherforda.

Cass przestała się tarmosić na krześle, do którego została brutalnie przywiązana, niczym zakładniczka. Poczuła się jak księżniczka Leia, pojmana przez Jabbę Hutta – upokorzona i przyparta do muru, mimo że uważała Luciena za kogoś, kto był po jej stronie.

Tymczasem Rutherford zwolnił większość członków stowarzyszenia. W Melinie zostawił tylko najbardziej zaufane osoby. Osiłek chodził z kąta w kąt, nerwowo przecierając obcięte na jeża włosy – ledwie przypominał zwykłego siebie.

— Nie jesteśmy wrogami — Mel odważyła się coś powiedzieć.

— Nic, kurwa nie rozumiecie! — wrzasnął, aż drgnęli. — Wellock, idź po Oakleya — rzucił w kierunku postawnego chłopaka o karnacji latynosa. — To nie są żarty!

Kontynuował nerwowe chodzenie, milcząc grobowo. Na pierwszy rzut oka było widać, że tysiąc myśli krążyło mu po głowie w amoku. Zatrzymał się w końcu i spojrzał groźnie na pojmanych.

— To, co usłyszeliście, jest ściśle tajne!

— I dotyczyło mojej matki, Lucien! To moja sprawa i nie masz prawa...

Prychnął, co rozjuszyło Cass.

— Nie zdajesz sobie sprawy, co się tutaj wyprawia, Cassily. To wszystko jest o wiele większe, niż ty, twoi głupi przyjaciele, czy inne dyrdymały, które chodzą wam po głowie.

— Posłuchaj, Rutherford. Mam serdecznie dość twojego wydumanego ego! — wrzasnęła Melinda. — Potraktowaliście nas gorzej, niż robactwo, a jesteśmy tacy jak wy! Doskonale wiesz, że niedługo stracimy moc na dobre... — zaczęła płakać. Victor szarpnął się na swoim krześle, ale nie zdołał się uwolnić.

— To nie była moja decyzja, idiotko — odrzekł. — Doskonale wiesz, że rada decydowała w waszym przypadku. Twój ojciec jest ważną osobistością w bractwie. On rozdawał karty w tej rozgrywce.

— Co nie zmienia faktu... — załkała. — Byliśmy przyjaciółmi, Lucien. A ty na wszystko patrzyłeś z boku! Nie zrobiłeś kompletnie nic. Nawet twój dziadek...

— Nie wciągaj w to mojego dziadka!

Cass uważnie obserwowała Rutherforda, przez którego twarz przebiegł cień. Szybko jednak znów zacisnął zęby i rzucił ostre spojrzenie. Wtedy do Meliny wkroczył profesor Oakley. Ten niewysoki, siwy mężczyzna zawsze wydawał się bardziej typem pociesznego wujaszka, aniżeli poważnego profesora. Tym razem jednak rozpościerała się dookoła niego zupełnie inna aura. Cass zadrżała.

— Zawiadomiłem twojego dziadka. Przybędzie najszybciej, jak się da — rzucił w kierunku Luciena i przeniósł na pojmanych oskarżycielski wzrok. Patrzył z góry z mieszaniną pogardy i obaw. — W tym przypadku musimy użyć najcięższych środków.

— Nie mieliśmy złych zamiarów, profesorze. — Podjęła Cass raz jeszcze.

— Milczeć! — zarządził. Obszedł ich dookoła, przyglądając się bacznie.

— Wiem, że w kolegium jest podejrzenie szpiega — ośmieliła się Cass. Oakley zatrzymał się w pół kroku i niemalże postrzelił ją spojrzeniem.

— Co ty wygadujesz, panno Edevane? — Po jego twarzy doskonale widziała, że był tego świadom. Wstrząsnęła go jej wiedza na ten temat.

— Jeśli teraz myślicie, że to my, co jest w jakiś sposób zrozumiałe, to wiedzcie, że to nie my! — zawołała, plącząc się ze zdenerwowania, a reszta pokiwała żwawo głowami. — To nieporozumienie!

— Znaleźliśmy się tu przez przypadek — próbowała ją poprzeć Tara.

— Brednie. Wenholm i Chung od dawna chcą z powrotem dostać się do stowarzyszenia. Teraz widać, kto im pomagał. — Lucien patrzył prosto na Cass z zawodem. — Nie wiadomo, co jeszcze mają za uszami.

— Nieprawda! — zawołała pewnie. — Nie możecie zaprzeczyć, że to, co powiedziałeś wcześniej, dotyczy też mnie! Moja matka zginęła w tym pożarze. Przynajmniej tak myślałam do teraz. Została skrzywdzona przez tych zasranych termoriańskich buntowników! Skoro coś wiecie, to mam równe prawo znać te informacje! — Czuła, że coś się z nią działo i nie było to nic dobrego. Utrata kontroli mogła nastąpić w każdej chwili.

— Uspokój się, panno Edevane — odrzekł spokojnie Oakley. — Temat spotkań stowarzyszenia jest największą tajemnicą. Członkowie składają przysięgi, aby móc w nich uczestniczyć. Żadna osoba postronna nie ma prawa wiedzieć o tym, co dzisiaj usłyszeliście. Nie wyobrażasz sobie, co teraz musimy zrobić, by opanować tę sytuację.

Do Meliny weszło kilkoro uzbrojonych ludzi. Ci sami strażnicy obstawiali Ceremonię Prób oraz chrzest u Sępicieli.

— Żałuję, że jestem zmuszony podjąć najbardziej radykalne kroki.

Machnął dłonią, a żołnierze przystąpili do nich i szybko wyswobodzili z więzów. Jednak, zamiast puścić ich wolno, wykręcili im ręce do tyłu. Cass poczuła, że coś na nie założono, a sięgało aż do połowy przedramion i ważyło ze cztery funty. Usłyszała zatrzaśnięcie i dziwne kajdanki zostały zamknięte. Żołnierze popchnęli ich i zaczęli marsz przez piwnice na powierzchnię.

— To bariera antyenergetyczna. Nie pozwoli się wam przemienić, nawet gdybyście próbowali — poinformował Oakley, idąc za wszystkimi.

— Nawet gdybyśmy próbowali? — zaśmiał się ironicznie Victor. — Nie mamy już tyle mocy. Wszystko przez was. Odebraliście nam to! — wrzasnął, rozbryzgując ślinę dookoła.

Cass spojrzała na Tarę, która na dobre już płakała, zupełnie nie wiedząc, co się działo. Była w tym świecie tak samo nowa jak jej przyjaciółka. Cass chciała ścisnąć jej dłonie, przytulić i dodać otuchy. Czuła się winna, że wylądowali w tej sytuacji. Tak naprawdę, mogły po prostu wrócić do łóżek, nie śledzić Luciena i nie podsłuchiwać spotkania stowarzyszenia. Chociaż dzięki temu dowiedziała się o kolejnym elemencie tajemniczej układanki.

W Nigelthen Bractwo Wizytów szykowało sobie armię, składającą się z naiwnych studentów. Czy oni w ogóle wiedzieli, na co się piszą? Czy jej tata miał o tym pojęcie? Nie chciała w to wierzyć. No i jej mama... Czy było możliwe, że jednak nie straciła jej na zawsze?

Żołnierze w towarzystwie Luciena i Oakleya wyprowadzili studentów na Główny Plac. Cass przypomniało się, jak stała na nim w dniu przyjazdu do kolegium. Nie sądziła, że kiedyś zostanie tu przyprowadzona przez hordę żołnierzy z bronią w rękach.

Z ciemności nocy wyłoniła się Salesia Lane, ale nigdzie nie było dziekana. Do tej chwili Cass czuła dziwną pewność, że się pojawi i wszystko wyjaśni. Że wrócą do pokojów i jutro będą się z tego śmiać przy śniadaniu w Ceberia Hall. Edgara Edevane'a nigdzie jednak nie było.

Fala prawdziwego przerażenia zalała ją, gdy zobaczyła nadjeżdżający korowód czarnych aut. Wszyscy zgromadzeni stali na wzniesieniu, obserwując światła przedzierające się przez ciemność wieczoru. Gdy pięć wozów ustawiło się jeden za drugim, żołnierze pchnęli więźniów i zaczęli schodzić po schodkach na żwirowy parking. Choć Cass ledwie widziała swoje buty, nie miała pojęcia, która była godzina. Cisza nocna na pewno już obowiązywała.

Z aut wysiedli ludzie ubrani podobnie jak żołnierze z Nigelthen. W kaburach nie mieli jednak pistoletów, a dziwne, podłużne przedmioty. Luxtale?

— Witaj, dziadku. — Pojmani usłyszeli głos Luciena i odwrócili szybko głowy. Rutherford kiwnął głową do wyższego od siebie, czarnoskórego mężczyzny. Był uzbrojony po zęby. Zapewne w młodości uchodził za przystojnego, lecz teraz jego twarz poharatana była bliznami. Lucien wyglądał przy nim jak pluszowy Ewok z Endoru. Normalnie Cass parsknęła by na tę myśl, jednak zupełnie nie było jej do śmiechu.

— Xander Rutherford, dowódca głównej komórki Strażnicy Bractwa Wizytów. — Tak przedstawił go jeden z żołnierzy. Lane szybko uścisnęła mu dłoń.

— Profesor Salesia Lane, zastępca dziekana Edevane'a w Kolegium Nigelthen. Wielka szkoda, że spotykamy się w takich okolicznościach.

Cass nie usłyszała więcej z ich wymiany zdań, bo podszedł do niej żołnierz i zakrył jej oczy czarnym materiałem chusty. Zanim nastąpiła ciemność, zobaczyła jeszcze, że z jej przyjaciółmi robili to samo. Potem została ostentacyjnie wepchnięta do samochodu. Nie miała pojęcia, dokąd ich zabierają, ani co będzie dalej. Nikt nie robił im krzywdy, ale i tak czuła się jak wróg Republiki, gdy potraktowano ją jak najgorszego zdrajcę.

Strach powoli ustępował miejsca wściekłości i adrenalinie. Gdy usłyszała, że jeden z zamaskowanych żołnierzy usiadł za kierownicą. Miała chęć wyswobodzić się i zwiać, ale drzwi zostały dokładnie zamknięte. Przeklęła w myślach. Misterne kajdany wciąż ciążyły jej na wygiętych do tyłu rękach.

W końcu cała karawana ruszyła. Wtedy Cass poczuła ostre ukłucie w okolicy nadgarstka, jakby ktoś zrobił jej zastrzyk. Kajdany miały znacznie więcej funkcji, niż tylko zatrzymanie mocy. Pierwsze zawroty głowy pojawiły się u Cass, zanim jeszcze wyjechali z terenu Nigelthen. Leżąc na tylnym siedzeniu, wyobrażała sobie, że właśnie mijają eleganckie rzeźby drapieżnych ptaków i dzikich kotów. Kuguarzy i Sępiciele, pomyślała.

A ty, Cass, do kogo należysz?

Zasnęła.


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅

Jestem szalenie ciekawa wszystkich Waszych komentarzy pod tym rozdziałem! ^^

Continue Reading

You'll Also Like

183K 11.3K 109
Chłopak kulił się w swojej celi, nie miał imienia, przynajmniej już nie. Kiedyś jego ojciec wołał go nim, jednak minęły lata od kiedy ostatni raz je...
145K 4.9K 26
A co jeśli Draco i Hermiona odnajdą wspólny język? Czy mogą pokochać się bezwarunkowo? Historia pisana z perspektywy uczennicy mądrzejszej niż sama R...
139K 14.3K 66
ZAKOŃCZONE #1 trylogii Spętani klątwami. Wyspa Słońca od setek lat pogrążona jest w bólu i cierpieniu, które przyniosła ze sobą krwiożercza Klątwa, s...
43.8K 2.6K 181
Tłumacze to manhwe na discordzie jeśli ktoś chciałby przeczytać zapraszam Demoniczny kultywator, Xie Tian, uważa się za jedynego słusznego kandydata...