Bezdomna [ Trylogia Światłoci...

By aleksandraross

10K 1.6K 4.2K

Nieświadoma istnienia czegoś znacznie większego niż nasz świat, odkryłam, że moje życie było jednym wielkim k... More

⋅∙∘☽ PRZEDMOWA ☾∘⋅⋅
⋅∙∘☽ BOHATEROWIE ☾∘⋅⋅
Prolog
Rozdział 1: Koszmar Nocy Letniej
Rozdział 2: Nieznajomy Podróżnik
Rozdział 3: Sekretne Światy
Rozdział 5: Legenda o Trzech Braciach
Rozdział 6: Spotkania z Duchami
Rozdział 7: Nieoczekiwany Zwrot Akcji
Rozdział 8: Ceremonia Prób
Rozdział 9: Siostra Króla Sępicieli
Rozdział 10: Formalna Kolacja w Nigelthen
Rozdział 11: Spotkanie w Melinie
Rozdział 12: Pytania Bez Odpowiedzi
Rozdział 13: Research Światła i Cienia
Rozdział 14: Analizy i Odpowiedzi
Rozdział 15: Stowarzyszenie Paproci
Rozdział 16: Nieistniejące Kolegium
Rozdział 17: Tracąc Grunt Pod Nogami
Rozdział 18: Grobowa Cisza
Rozdział 19: Zaufanie
Rozdział 20: Little Landington
Rozdział 21: Ukryta Biblioteka
Rozdział 22: Tajemnica Ruin
Rozdział 23: Siła Rażenia
Rozdział 24: Konfrontacja
Rozdział 25: Niespodzianki Chodzą Parami
Rozdział 26: Prace Społeczne
Rozdział 27: Nowe Oblicze
Rozdział 28: Ujawniony Sekret
Rozdział 29: Pod Osłoną Nocy
Rozdział 30: Interpretacje
Rozdział 31: Odpowiedzi
Rozdział 32: Przyjaciel czy Wróg?
Rozdział 33: Zbrodnia i Kara
Rozdział 34: Płomień
Rozdział 35: Żądza Mordu
Rozdział 36: Utrata Kontroli
Rozdział 37: Tajemnica Nieśmiertelności
Rozdział 38: Termoriański Szpieg
Rozdział 39: Tajny Plan
Rozdział 40: Chrzest Kuguarów
Rozdział 41: Akcja w Stowarzyszeniu
Rozdział 42: Scylisa
Rozdział 43: Odkryte Karty
Rozdział 44: Na Właściwym Miejscu
Rozdział 45: Nowy Początek
Rozdział 46: Koniec Semestru
Rozdział 47: Pożegnanie
Epilog
⋅∙∘☽ POSŁOWIE ☾∘⋅⋅
⋅∙∘☽ SŁOWNIK SMACZKÓW ☾∘⋅⋅

Rozdział 4: Kolegium Nigelthen

211 33 217
By aleksandraross


Tara podkręciła głośność radia, z którego sączyły się doskonale Cass znane dźwięki "Something in the Way". Drugą ręką chwyciła zapalniczkę.

— Jesteś za młoda na palenie — skomentowała Cass, patrząc, jak jej przyjaciółka odpaliła jedną ręką papierosa, a drugą uchyliła okno. — I trzymaj kierownicę, okej?

— Nie planuję w najbliższej przyszłości zajść w ciążę, więc mam czas na rzucenie — powiedziała z całym przekonaniem, na co Cass parsknęła.

— Wiedziałam, że w końcu przekonasz się do grunge'owego brzmienia. — Cass wyszczerzyła zęby. — Może w końcu obejrzysz ze mną też „Gwiezdne Wojny"? Skoczymy do oksfordzkiej wypożyczalni kaset!

— Wybacz, ale „Gwiezdnych Wojen" mam dość już od samego twojego gadania — zaśmiała się przyjacielsko. — Ale w jednym masz rację, ten album jest zajebisty.

— Wyszedł kilka dobrych lat temu. Od początku ci o nim mówiłam — prychnęła rozbawiona. — Ale ty tylko akceptujesz tylko heavy metal. Slayery, cepeliny, metaliki i inne starocie sprzed lat.

— Led Zeppelin, a nie cepeliny, głupolu. — Próbowała pacnąć przyjaciółkę w czoło, ale nie dała rady, na co Cass tylko zaczęła się śmiać. — Niech cię ręka Boska broni, by sięgnąć kiedyś po Madonnę.

— Skoro już mowa o primadonnie. Miałaś jakiś kontakt z Victorem? — Cass spojrzała na przyjaciółkę, której usta zacisnęły się w kreskę. — Ciekawe, czy jest już na miejscu. Podobno ci z drugiego roku przyjeżdżają w sierpniu, by pomagać przy dniach otwartych... Tak się cieszyłam, że w końcu będziemy dzielić te same korytarze... — trajkotała.

Tara poprawiła się w siedzeniu, pytając sztywno:

— Czy ty w ogóle wiesz, co się stało podczas wakacji?

Cass uniosła brew.

— Przestałaś dzwonić i odbierać, jak miałam się czegokolwiek dowiedzieć? Wysłałam ci nawet list.

— Rodzice zdemontowali aparat telefoniczny — odchrząknęła zakłopotana. — Musieli zacisnąć pasa, by w ogóle wysłać mnie na uniwerek... Stypendium muzyczne to jedno, a przeżycie na miejscu, to drugie.

— Oh... — Cass pokiwała głową z powagą. Czasem zapominała o fakcie, że wychowała się w bardziej zamożnej rodzinie, niż Tara. — Więc, co się takiego stało?

— Victor znalazł sobie dziewczynę. — Przełknęła ślinę i spojrzała kontrolnie w tylne lusterko. — Widziałam ich razem na koloniach. To jakaś ekstrawagancka paniusia w jego wieku.

— Przykro mi... Przynajmniej będą do siebie pasować, bo Victor do normalnych nie należy — prychnęła rozbawiona, by rozładować atmosferę. Nie pomogło. — Powinnaś znaleźć sobie kogoś, kto będzie cię dostrzegał. Jak on przez te wszystkie lata mógł się nie domyślić, że się w nim kochasz? Uwielbiam Victora, ale... on jest po prostu bałwanem.

— Największym!

— Ten uśmiech chcę widzieć codziennie! — zawołała Cass, dźgając Tarę ramieniem. — Masz przestać się zadręczać tym głupolem. Oksford jest pełny nowych przystojniaków.

— Daj spokój. Kto by tam chciał grubaskę z krzywymi jedynkami.

— Nie jesteś gruba — odparła, widząc, że zaczyna się stara śpiewka. Może Tara miała kilka zbędnych kilogramów, ale nikt nie nazwałby jej grubą. — Jesteś przytulaśna, unikatowa i piękna.

Nie widziały się z Tarą przez wiele miesięcy i Cass musiała koniecznie opowiedzieć jej o wszystkim, co się działo. Zaczęła od podróży i ataku mamy, a zakończyła na dziwnym cieniu, który coraz częściej zachodził jej drogę.

— Czy to możliwe, że cierpisz na to samo, co twoja mama?

— Diabli wiedzą, to może dopaść każdego. — Wzruszyła ramionami zamyślona.

Chwilę siedziały w ciszy, gdy Tara nagle rzuciła:

— Zdążyłam już zapomnieć, że tereny Oxfordshire są tak zalesione. Nie zazdroszczę temu, kto się w tych lasach zgubi — prychnęła, uderzając rytmicznie palcami o kierownicę.

Cass rozejrzała się przez szybkę, próbując opanować wzrokiem pustkę, która kryła się pomiędzy drzewami, tworzącymi gęsty las. Wycieraczki ledwo nadążały zbierać wodę z przedniej szyby.

— Mam nadzieję, że nigdy mnie w taki las nie wyciągniesz na żadne świętowanie letniego przesilenia, zbieranie unikatowych badyli, czy inne wariactwa.

Tara rzuciła jej wymowne spojrzenie, po czym zaśmiała się:

— Przecież wiesz, że nie jestem moją prababcią, która wzywała imiona jakichś dziwnych bogów za każdym razem, gdy ciasto nie chciało wyrosnąć w piekarniku. Popieram ideologię wolnego wyboru i życia w zgodzie ze swoją wewnętrzną naturą.

— Dobrze, nie zaczynaj już tej swojej gadki — zaśmiała się, patrząc znacząco na przyjaciółkę.

W aucie zapadła cisza, przerywana uderzaniem deszczu o przednią szybę. Nagle powietrze przeszyła błyskawica, a zaraz po niej przyjaciółki usłyszały donośny grzmot. Burza była tuż nimi. Cass poruszyła się niespokojnie na siedzeniu, przymknęła oczy i odetchnęła głęboko.

— Dobrze się czujesz, Cass? Zzieleniałaś na twarzy. — Tara zmierzyła ją czarnymi oczami.

— Burza.

Przyjaciółka zdawała się zupełnie zapomnieć, że Cass cierpiała na brontofobię. Gdy tylko znajdowała się w trakcie zawieruchy na dworze, miewała ataki paniki, które z różnym skutkiem udawało jej się kontrolować.

— Spokojnie, oddychaj.

Tara szybko zasypała Cass toną pocieszających słów. Przez burzę niebo pokryło się czernią i mimo wczesnej godziny, robiło się coraz ciemniej. One zaś wciąż jechały przez mroczny las i nawet soczysty kolor otaczających liści nie dawała Cass poczucia ukojenia i spokoju. Wpatrywała się w morze zieleni za szybą i wtedy coś jej mignęło.

Ktoś stał za jednym z drzew.

Auto gnało przed siebie, więc nawet odwrócenie głowy nic by nie dało. Cass nie mogła oprzeć się wrażeniu, że postać wyglądała jak czarny cień z jej koszmarów. Czy to mógł być ten sam potwór? Tym razem na jawie? Poczuła gorąco napływające pod skórę.

— Dasz radę, Cass. Pamiętaj o oddechu. Wdech... wydech... Policz do dziesięciu. Zamknij oczy, nie patrz na te błyskawice — instruowała dalej Tara z przejęciem.

Cass starała się wsłuchać się w jej głos, ale miała wrażenie, że jej gardło zmieniło się w linę, na której właśnie zaciskał się ciasny supeł.

— Podgłoszę radio. Wsłuchaj się w Cobaina i na pewno się uspokoisz.

Na szczęście niewidzialne więzy, które ściskały gardło i wnętrzności Cass zaczęły puszczać i wkrótce zaczerpnęła więcej powietrza. Chwyciła od Tary butelkę z wodą i pociągnęła łyk.

— Dzięki. — posłała przyjaciółce uśmiech wdzięczności.


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅


Ash Rowley wszedł zamaszystym krokiem do małego mieszkania, które zostało mu przydzielone. Niedbale rzucił na sofę walizkę, która otworzyła się niepostrzeżenie. Była całkiem pusta. Mężczyzna chodził w kółko po pokoju nie ukrywając swojego poruszenia. W końcu zatrzymał się przy wysokim, maswerkowym oknie i spojrzał na rzekę, która niczym wstęga prężyła się w centralnym punkcie krajobrazu.

Nie mógł uwierzyć, że spotkał . Że rozmawiali i przebywali razem w jednym miejscu, całkowicie świadomi nawzajem swojej obecności. I było miło. Cholernie miło.

Rozmasował palcami nasadę nosa i odruchowo spojrzał na zegarek. Przeklął i wyszedł z mieszkania pośpiesznie. Pokonał schody i kilka korytarzy, po czym zapukał do drewnianych, dwuskrzydłowych drzwi z eleganckimi zdobieniami. Za progiem ujrzał przestronny gabinet, na którego podłogach ścieliły się wzorzyste dywany. Dookoła stały eleganckie meble, a z portretów na ścianach zerkały łapczywie spojrzenia dystyngowanych ludzi. W powietrzu unosił się dym cygara, które w palcach trzymał mężczyzna za biurkiem.

— Rowley — odezwał się poważnie, patrząc mu w oczy.

— Dziekanie. — Ash skinął głową.

— Podobno opuściłeś dziś teren kolegium. Dobrze wiesz, że jedynym warunkiem, abyś uczestniczył w tym wszystkim jest ścisły nadzór.

Ash ponownie skinął, utrzymał jednak kontakt wzrokowy.

— O ile mi wiadomo, mogę poruszać się w obrębie miasta, dziekanie.

Mężczyzna przy biurku zgasił cygaro i poprawił staromodną kamizelkę, przypatrując się Ashowi ciekawsko.

— Rozumiem, że martwisz się o moją córkę tak samo, jak ja. Musisz wiedzieć, że nie mam wpływu na zasady, jakie są narzucone przez bractwo. To oni rozdają karty — przyznał z wyczuwalnym żalem.

— Wierzy pan, że wszystko będzie dobrze?

Edgar Edevane zawahał się przez chwilę.

— W nic już nie wierzę, Rowley. Mam jedynie nadzieję, że uda nam się rozwiązać sytuację z Cassily, zanim będzie za późno. Bractwo dało nam ostatnią szansę.

Ash pokiwał głową ze zrozumieniem.

— Cassily musi przejść przez to wszystko sama, ale jednocześnie potrzebny będzie margines bezpieczeństwa. Przyrzeknij — dodał dziekan.

— Nie ma co do tego wątpliwości. Będę ją chronił za wszelką cenę.

— Ufam ci, Rowley. — Wymienili się długimi spojrzeniami. — Teraz muszę udać się na spotkanie z łącznikiem bractwa i stowarzyszenia.

Mężczyźni pożegnali się krótko uściśnięciem dłoni, a potem każdy skierował się w swoją stronę.


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅


Po kilku minutach drogi Cass i Tara przejechały pod kamiennym łukiem, na którego szczycie widniał napis: „Witamy w Kolegium Nigelthen Uniwersytetu Oksford". Za progiem rozpościerał się gęsty las, który nawet w środku dnia rzucał nieprzyjemny cień. Podjazd zdawał się ciągnąć w nieskończoność, dlatego frontowy teren uczelni wydawał się niezmierzony. Cass nie mogła oderwać nosa od szyby, bo co kilka jardów stały przy drodze posągi dzikich kotów i drapieżnych ptaków. Niektórym postaciom brakowało części łap, dziobów, czy kończyn. Rzeźby przypominały antyki, które zawsze ustawiał w ogrodzie jej tata.

W końcu auto dojechało na żwirowy parking, który okalały równo przycięte trawniki. Wysiadając z Cortiny, przyjaciółki zadarły głowy, bo kompleks budynków znajdował się na wzniesieniu. Całe rozczarowanie, które Cass wcześniej czuła, uleciało w chwili, gdy ujrzała zapierającą dech w piersiach gotycką architekturę. Nigelthen musiało być znacznie starsze niż Kolegium Królowej, co wywołało u niej podekscytowanie.

Przeniosła uśmiech na przyjaciółkę, ale szybko zawiesiła wzrok na jej chaotycznej krzątaninie przy bagażniku.

— Pomogłabyś — powiedziała zaczepnie Tara. Cass parsknęła i szybko do niej dołączyła.

— Albo masz zamiar kogoś zabić, albo już to zrobiłaś i próbujesz przemycić trupa do akademika — skomentowała, widząc gabaryty kufra Tary.

— Ty się śmiejesz, a moi przodkowie z Indii zapakowali w tę walizkę cały swój dobytek i pokonali niezliczone kilometry i kilka mórz za lepszym życiem. Teraz zgrzytają zębami zza grobu.

— Co? — zaśmiała się na niedorzeczność jej słów.

— Złap za tamten koniec.

Wygrzebały walizki z bagażnika, ale nawet we dwie nie dałyby rady wnieść je na dziedziniec. Wtedy uwagę Cass zwrócił wysoki rudzielec o czarującym uśmiechu, który wraz z grupą innych studentów szedł właśnie przez parking.

— Ani mi się waż. — Pogroziła palcem Tara.

— Hej, chłopcy, pomożecie nam? — zawołała z uśmiechem, a oni ochoczo odwrócili głowy. Mieli smukłe, wysportowane sylwetki i piękne uśmiechy. Przyjaciółki wymieniły między sobą uśmiechy.

Czyżby drużyna pływacka Nigelthen? A może wioślarze?

Mężczyźni zadeklarowali, że zaniosą bagaże pod sam akademik, na co z dziewczęta z ochotą przystały. Tara poszła za nimi, by wszystkiego dopilnować. Cass zaś wspięła się po stromych schodkach na plac pod głównym budynkiem.

Po chwili oglądała już z bliska wysoką wieżę zegarową z bogato zdobionymi fasadami, dekoracyjnymi fryzami i krenelażem. Mogłaby przysiąc, że na samej górze dostrzegła kilka gargulców. Znak umieszczony na ścianie mówił, że w wieży zegarowej mieściła się biblioteka. Poniżej zaś znajdowały się otwarte drzwi pod rzeźbionym portalem, a za nimi przejście, który prowadziło na dziedziniec. Tam ścieliła się rozległa przestrzeń z soczyście zieloną trawą, krzewami pełnymi kwiatów i miniaturowych drzewek. Studenci stali w grupach lub siedzieli na trawnikach, wyciągając przed siebie nogi.

Po kilkunastu minutach bezczynnego stania, Cass zaczęła błądzić wzrokiem, szukając Tary. Ludzi nagle zrobiło się tak wiele, że nie mogła nigdzie dostrzec przyjaciółki. Zbliżyła się do jednej z zewnętrznych klatek schodowych umieszczonych przy elewacji. Ktoś właśnie po niej zbiegał, więc cofnęła się pod schody. Nikt jednak nie nadszedł, a w zamian za to usłyszała ściszone głosy:

— Macie zająć się ceremonią jak najszybciej. Przekaż to, komu trzeba.

Poczuła, że jej mięśnie zesztywniały.

Tata? Jakim cudem dostał się tutaj szybciej ode mnie?

Była pewna, że miał zjawić się w pracy dopiero w przyszłym tygodniu. Poza tym, nigdy nie słyszała, by posługiwał się tak ostrym, bezwzględnym tonem. Czy to możliwe, że właśnie w Nigelthen sprawował funkcję dziekana?

— Oczywiście, zrobimy, co w naszej mocy, dziekanie, ale nie gwarantuję, że ona... — Cass usłyszała damski, napięty głosik.

— Mamy kryzysową sytuację! — przerwał ostro. — Welstor zagraża nam wszystkim. Musimy być gotowi na najgorsze.

Cass otrząsnęła się z odrętwienia i jeszcze bardziej przylgnęła do ściany.

— Zostałaś mianowana na łączniczkę Bractwa Wizytów ze Stowarzyszeniem Paproci, ale masz też inne obowiązki wewnątrz kolegium. Nigdy nie mieliśmy tego typu zagrożenia wiszącego nad naszymi głowami — westchnął zmęczonym tonem. — Od teraz pełna mobilizacja. Porozmawiam z profesorem Oakleyem, by zwiększyć ilość treningów i przygotowań. Reszty dowiecie się na spotkaniu stowarzyszenia. — Jeśli coś pójdzie nie tak... — zawiesił głos. — Rozpęta się kolejna wojna.

Zanim Cass zdążyła pomyśleć, zerwała się z miejsca i uciekła z powrotem na plac. Serce waliło jej jak dzwon.

Czy tata ma jakieś kłopoty?

Nagle jej uwagę odwróciło rytmiczne postukiwanie obcasów o chodnik. Spod największego z łuków krużgankowych wyłoniła się elegancka kobieta. Wyglądała na dystyngowaną damę, choć jej fuksjowe okulary oraz niezliczone warstwy wzorzystych swetrów i szali wydawały się temu zaprzeczać.

— Zapraszam wszystkich studentów pierwszego roku! — zawołała i poprawiła kocie oprawki na nosie. — Nazywam się Salesia Lane i oprowadzę was po kolegium. Znajdujemy się na Głównym Placu, a przed nami jest Wieża Zegarowa, w której znajduje się biblioteka. Za nami zaś króluje budynek Hig Winitt Hal, gdzie odbywa się większość wykładów.

Cass zmarszczyła czoło. Z tego, co było jej wiadomo najwięcej wykładów i pracowni dla mojego kierunku, czyli Sztuk Pięknych odbywało się w Szkole Sztuki imienia Ruskina, a ona znajdowała się w centrum Oksfordu.

— Idziemy dalej.

Rozgardiasz, który zapanował po jej słowach, sprawił, że Cass poczuła mdłości. Odrzuciła na razie pytania, które zaczęły się kłębić w skłonnej do pedantyzowania harmonogramów głowy. Lane zaczęła iść w kierunku, z którego przyszła, a cała grupa podążyła za nią, rozmawiając podekscytowanymi głosami.

— Tutaj jesteś, Cass! — zaświergotała Tara, przeciskając się przez tłum.

— Szukałam cię.

— Odebrałam już swój klucz. Randall wniósł nam walizki na samą górę, super, nie? Na razie są w mojej sypialni.

— Randall? — Uniosła brew Cass.

Grupa weszła do Hig Winitt Hal i ich oczom ukazała się ogromna przestrzeń. Cass poczuła ciarki na przedramionach, widząc elegancję wnętrza i okazałe schody pośrodku. Swoją bielą idealnie kontrastowały z hebanową boazerią i wypolerowanym na błysk parkietem. Przestrzeń wypełniały rzeźby i ornamenty rodem ze stylu gotyckiego.

— Oto marmurowa klatka schodowa. Jest zabytkowa — zaznaczyła poważnym tonem Lane, jakby spodziewała się, że w wolnej chwili studencki będą zjeżdżać po poręczach.

Sufit ponad nią był wielkim witrażem, rzucającym niesamowity kalejdoskop kolorów na całe pomieszczenie. Po kilku następnych zakrętach skierowali się na placyk, obok którego stały kolejne budynki. Studenci maszerowali dzielnie za kobietą, bo pruła naprzód, stukając obcasami w kamienny chodniczek. Wskazała krzywym palcem na kaplicę, kompleks sportowy i tereny nadrzeczne. Potem wszyscy zbliżyli się do rozlanego po okolicy kompleksu. Podobnie, jak główny budynek, też upiększony był krenelażem i wysokimi wieżyczkami z bogato ozdobnymi iglicami. Ze słów Lane wynikało, że nosił nazwę Balcane, choć nie miał ani jednego balkonu.

— W Balcane rozmieszczone jest zakwaterowanie studentów. Klucze do pokojów odbierzecie na parterze. Zaraz obok jest także Ceberia Nifertunate Hal, gdzie serwowane są wszystkie posiłki.

Wkrótce po tych słowach poleciła wszystkim, by ustawili się w kolejkę po klucze, sama zaś szybko się ulotniła. Przez zamieszanie Cass zapomniała zapytać o najważniejsze – rozkłady zajęć i rzeczywiste miejsce, gdzie mają odbywać się wykłady. Westchnęła ciężko i poczłapała do kolejki. Tara zaś pobiegła już na górę do pokoju.

Portiernia była tak mała, że mieściła jedynie klatkę schodową oraz stojący obok kontuar. Cass czekała więc w kolejce na dworze, stojąc przy tłumie pierwszorocznych studentów. Nieznajome dziewczyny za przed nią trajkotały coś o tym, że nie mogą doczekać się treningów. Może trenowały wioślarstwo? Zanim zdążyła się nad tym zastanowić, ktoś popchnął ją i wpadła do ciemnego pomieszczenia. Zmierzyła wzrokiem hebanowy kontuar. Tylko dźwięk klikania na maszynie zdradzał obecność jakiejś osoby. Wspięła się więc na palcach i zobaczyła, że siedziała tam rudowłosa kobiecina z zapadniętymi policzkami i głęboko osadzonymi oczami. Miała na sobie prostą, czarną sukienkę z białym, koronkowym kołnierzem. Idealnie pasowała do hebanowego otoczenia i gotyckiego klimatu wnętrza.

— Dzień dobry — przywitała się niepewnie, a echo jej słów potoczyło się po wnętrzu. Zwróciła uwagę, że na blacie stała tabliczka z podpisem: „Maryla Passion – Kwatermistrzyni Kolegium Nigelthen od 1962 roku".

— Witam — kobieta odezwała się zachrypniętym głosem, jakby przez pół życia paliła tanie, sprowadzane ze wschodu papierosy. — Nazwisko?

— Cassilly Edevane.

Obrzuciła ją ciekawskim wzrokiem i wstała z obrotowego krzesła. Zakręciła się przy regale, mrucząc coś pod nosem. Wyciągała arkusze, szurając przy tym metalowymi szufladami, aż w końcu znalazła właściwą teczkę i usiadła z powrotem na krześle. Kwatermistrzyni zarzuciła ją serią pytań, przyglądając się ciekawsko.

— Podpis tutaj. — Podała dokument, wskazując czerwonym paznokciem rubryczkę. — Jeśli przywiezione zostały przedmioty niedozwolone, proszę je oddać do depozytu.

— Przedmioty niedozwolone?

Maryla Passion pokazał palcem na tablicę, która wisiała na ścianie. Do zabronionych przedmiotów należały, między innymi: bumboxy, odtwarzacze video, mini telewizory, telefony kablowe i komórkowe, słuchawki i walkmany. O dziwo, umieszczony był też przekreślony obrazek przedstawiający psa, kota i rybki. Kobieta wychyliła się zza kontuaru i ujrzała kable od słuchawek, które ostentacyjnie wystawały z kieszeni dżinsowej kurtki Cass. Przełknęła ślinę i z miną męczennika oddała jej kieszonkowy odtwarzacz kaset wraz z okablowaniem. Kwatermistrzyni zgarnęła przedmioty z satysfakcją i umieściła je w plastikowym woreczku z nazwiskiem.

— Światła mają być zgaszone o dwudziestej drugiej. Posiłki podawane są w Ceberia Nifertunate Hal. Godziny posiłków tutaj — wymieniła beznamiętnie i wepchnęła jej do ręki broszurę. — Twój pokój jest na poziomie pierwszym w skrzydle dziewczęcym. Drzwi numer dziewięć. Na tym samym poziomie jest Pokój Wspólny Juniorów. — Wiercąc w nią posępne spojrzenie, podała klucz z numerkiem na breloku.

Cass pokiwała w odpowiedzi, starając się wszystko zapamiętać i zaczęła wchodzić po schodach, obitych finezyjnymi dywanikami. Wzrokiem lustrowała rzeźby na balustradzie – znów przeplatał się w nich motyw dzikich kotów i sępów. Pchnęła drzwi na pierwszym piętrze, a cisza momentalnie przekształciła się w kakofonię dźwięków. Dookoła roznosiło się trzaskanie drzwi i donośny śmiech.

Przy oknach wisiały zasłony, kanapy były obite miękką tapicerką zaś w kątach stały kawowe stoliki i przytulne fotele. Jedyną pompatyczną rzeczą, jaką zobaczyła, był monumentalny kominek z rzeźbionymi czołgankami, wieżyczkami z kapitelami i maswerkami. Zaparło jej dech... Pokój Wspólny Juniorów wyglądał naprawdę przyjemnie.

Cass skręciła do jednego z ciasnych korytarzy z sypialniami. Dostrzegła Tarę i szybko do niej dołączyła.

— Nie sądzisz, że dziwne są te wszystkie nazwy? Hug coś tam Hal... Właśnie czemu Hal, a nie Hall? Kompletna ignorancja zasad gramatyki... No i ta Cyberia Nefretete i Balcone. Fanaberie.

— A nie, Balcane? — parsknęła. — Przyzwyczaimy się. Każde kolegium ma swoje wariactwa.

Niestety odkryły, że nie zamieszkają razem. Ze smutnymi minami postanowiły najpierw obejrzeć sypialnię Tary. Była podłużna, dwuosobowa, a maswerkowe okno naprzeciwko drzwi dawało sporo światła.

— Dużo miejsca na ścianach jest na plus. — Tara rozglądała się po pokoju, planując już w myślach zmianę wystroju. — Moje plakaty i tak zbyt długo gniotą się w walizce.

— Aż boję się pomyśleć, co zrobisz z tym pokojem.

Tara rzuciła się swobodnie na łóżko, rozglądając się po ścianach rozmarzonym wzrokiem.

— Ciekawe, kto będzie twoją współlokatorką i czy będziesz ją lubić bardziej ode mnie — rzuciła zaczepnie Cass, siadając na drugie łożko.

— Zgłupiałaś. Znamy się od tylu lat i wciąż cię toleruję, a to musi o czymś świadczyć.

— Też cię kocham. — Posłała jej buziaka w powietrzu. — Musimy się jakoś skontaktować z Victorem. Jest przecież w Kolegium Królowej i będzie na nas tam czekał.

— Się chłopaczyna zdziwi.

— Mówię serio, Taro. Trzeba dać mu znać.

— Masz rację. Znajdziemy numer telefonu i budkę. — Zeszła z łóżka i kucnęła przy wielkiej walizce, odgarniając przedtem z twarzy burzę czarnych loków.

— Po co ci w ogóle taki wielki kufer? Wiesz, że za niecałe trzy miesiące skończy się semestr Michaelmas* i będziesz mogła pojechać do domu na miesiąc? — Cass wskazała palcem na walizkę, która swoją wielkością mogła spokojnie robić za małą trumnę.

Tara wygięła brew w kpiący łuk i ceremonialnie wyjęła bumbox.

— Mówiłaś coś?

— Co...? Jak to zrobiłaś?!

Wyciągnęła kilka kompaktów. Szybko znalazła przewody i włączyła urządzenie. Z głośników popłynęła rockowa ulubiona muzyka. Tara chaotycznie złapała ciuchy z wierzchu walizki, wrzuciła je na łóżko i zarechotała niczym mózg tajnej operacji. Nie dbając o bajzel na łóżku, położyła się na porozwalanych ubraniach

— Nikt przecież nie sprawdzi, czy masz coś ze sobą. Nie mają nakazu przeszukania, więc jeśli się nie przyznasz, to reszty nie tknął — wyjaśniła dumna z siebie. — Załatwiłam sobie największą walizkę, jaką znał świat, by zmieścić to ustrojstwo.

— Ekscytuje mnie twoja nowa sympatia do Nirvany, ale lepiej to wyłącz, bo nie będziemy miały przy czym rozkręcać imprez.

— Nie wyczułaś różnicy po wejściu? Na klatce jest cisza jak makiem zasiał. Widocznie to plus mieszkania w najstarszym kolegium Oksfordu. Te mury muszą być grube jak w bunkrze Hitlera. — Puknęła kilka razy w ścianę, jakby chciała się przekonać.

Wtedy jak na zawołanie, dotarło do nich głośne nawoływanie kwatermistrzyni:

— Co to za muzyka?! Która jest za to odpowiedzialna?!

Tara rzuciła się na urządzenie, ale wtedy drzwi otworzyły się z łoskotem. Wkurzone spojrzenie Maryli spotkało się z osłupiałymi twarzami przyjaciółek.

— Coś mówiłaś? — Cass rzuciła do Tary z rozbawieniem.

— Dopiero weszłaś do Balcane, a już sprawiasz problemy? — Kwatermistrzyni skierowała oskarżycielski palec w kierunku Cass. — Myślisz, że jeśli jesteś córką dziekana Edevane'a to wszystko ci wolno? Rozpieszczony bachor.

Cass stanęła jak wryta.

— Nie interesuje mnie, do kogo TO należy — syknęła z obrzydzeniem kwatermistrzyni, jakby wypowiadała się o najohydniejszym karaluchu, jakiego widziała. — Natychmiast przekazać mi to hałasujące urządzenie! To jest budynek z tradycją, z historią i nie będzie tutaj siania fermentu!

Przyjaciółki spojrzały na siebie, bo ledwo powstrzymywały się, by nie wybuchnąć śmiechem prosto w pomarszczoną jak orzech włoski twarz Maryli. Wtedy nie wytrzymały i z ich ust wyrwało się parsknięcie. Kwatermistrzyni spojrzała na nie niczym Meduza z obrazu Caravaggia.

— Za tak ostentacyjne łamanie zasad tuż po przekroczeniu progu Balcane, obie poniesiecie konsekwencje. Proszę natychmiast iść do swojej sypialni, panno Edevane!

Tara wtrąciła przemądrzałym tonem:

— Z całym szacunkiem, ale w regulaminie nie ma żadnego zapisu, że studenci muszą siedzieć w swoich sypialniach, kiedykolwiek — powiedziała dobitnie, a Cass przyznała jej rację, kiwając głową, choć nie miała pojęcia, co było w regulaminie.

Twarz Maryli powoli przybierała kolor dojrzałej wiśni.

— Zdążyła już pani przeczytać regulamin, panno Dhowan? — Uniosła cieniutką brew. — Więc wie pani, że przestrzeganie porządku figuruje tam w pierwszej piątce! — ryknęła. — POSPRZĄTAĆ MI TEN BAJZEL!

Mamrocząc pod nosem coś o córce dziekana i niewychowanych bachorach, trzasnęła za sobą drzwiami.

— Zapomniała zabrać odtwarzacz — szepnęła Tara pełnym nadziei głosem.

Drzwi znowu się otworzyły. Maryla przeszła przez pokój i chwyciła bumbox, wyrywając z impetem kabel z gniazdka. Ledwo mieścił się jej w ramionach, dlatego znowu o mało nie ryknęły śmiechem.

— Obie zarobiłyście swój pierwszy szlaban! — Wyszła, trzaskając drzwiami.

— Szlaban na uniwersytecie? Chyba zgłupiała! — ryknęła Tara śmiechem.

— Milutka jest...

— Dopiero teraz doceniam pana Carvesa z kolonii. — Skrzywiła się z Tara. — Od niej na kilometr widać, że jest jędzą.

— Co, jak co, ale jedno jej trzeba przyznać. Ma w sobie pasję.

Obie wybuchnęły znów śmiechem.

— Poza tym, nie mam pojęcia, co jest w regulaminie! — Tara wyła ze śmiechu, kiwając się na łóżku.

— Więc, skąd?

— Strzelałam!

Cass nie pamiętała, kiedy ostatnio śmiała się tak szczerze i głośno. Położyła się na łóżko obok i zaczęła wodzić za ruchami Tary, która wieszała już na ścianę ulubione plakaty. Wkrótce obie spoglądały na twarze członków Def Leppard, Black Sabbath, czy Twisted Sister. W gusta Cass bardziej trafiał jednak Soundgarden, Genesis i Billy Idol, ale kochała te ich różnice. Po kilkunastu minutach, łóżko i ściana naprzeciwko Tary, wyglądały, jakby należały już do innego, o wiele czystszego wymiaru.

— Słyszałaś, że działa tu jakieś bractwo albo stowarzyszenie? — zagadnęła Cass nagle.

— To ty jesteś molem książkowym i przeczytałaś wszystko o Oksfordzie oraz jego kolegiach.

— Ale nigdy nie słyszałam o Kolegium Nigelthen. Zupełnie, jakby listy pomijały je specjalnie. — Usiadła po turecku i opowiedziała Tarze o tym, co podsłuchała pod schodami na Głównym Placu. — Czytałam, że Oksford sam w sobie założył mnóstwo stowarzyszeń, klubów i innych organizacji. Może mają też bractwa?

— Na którychś koloniach słyszałam o tajnych spotkaniach, które się odbywają w Oksfordzie. Podobno to jakieś szemrane sprawy i niektórzy uczniowie przestawali chodzić na zajęcia, gdy zaangażowali się w ten klub.

— Stowarzyszenie.

— Właśnie... Mówili, że uczestnictwo w spotkaniach jest częścią obowiązkowych zajęć. Inni sądzili, że to jakieś bzdury wyssane z palca.

Te informacje tylko wznieciły w Cass ciekawość.

Tara zaczęła opowiadać o tym, jak godzinami pomagała babci w sklepie w Warwick przez wakacje, gdy do pokoju wtarabaniła się jej nowa współlokatorka. Wraz z sobą wciągnęła całą kolekcję większych i mniejszych walizek z logiem znanych projektantów. Nawet w tłumie ciężko byłoby jej nie zauważyć. Każdy element garderoby miała w innym kolorze, wszystko markowe. I jeszcze te farbowane na wiśniowy kolor włosy...

— No gadajcie! Która z was tu mieszka? — zawołała entuzjastycznie, żując gumę balonową. W porównaniu do ubranej na czarno Tary, nieznajoma była wielkim kontrastem.

— Cześć. — Machnęła dłonią Cass. — Tu mieszka Tara. — Wskazała na przyjaciółkę, która wyglądała jak skazana na celę śmierci w Alcatraz. — Co jest? — szepnęła jej do ucha, gdy tamta wprowadzała kolejne walizki.

— To dziewczyna, z którą widziałam Victora na koloniach.

Gdyby była kotem, jej źrenice rozszerzyłyby się jak bezdenne tunele. Cass nie próbowała nawet zgadywać, co czuła ze świadomością, że jej nemezis zamieszka w tym samym pokoju.

— To jakieś zrządzenie losu — warknęła jej do ucha. — Ze wszystkich kolegiów musiała akurat dostać się do tego i w dodatku dali jej mój pokój?

— Tylko nie zamorduj jej przez sen — zachichotała, a Tara posłała jej kpiące spojrzenie.

Cass spojrzała na zegarek na nadgarstku. Pomyślała, że wypadałoby zostawić dziewczyny same, by się poznały i zaczęły tolerować. Poza tym, sama też musiała się rozpakować. Chwyciła więc swoją walizkę, pożegnała się i wyszła z zamiarem sprawdzenia w końcu swojej sypialni. Była ciekawa, kogo znajdzie w pokoju numer dziewięć. Nacisnęła klamkę i zmieniłam się w słup soli.

— I tak tu jest co roku... — usłyszała głos, przeciągający sylaby. Nie mogła uwierzyć, że na łóżku po turecku siedziała blondwłosa dziewczyna, którą poznała na wcześniej cmentarzu.

— Co?

Bardziej pytała niebios niż ją.

— Chaos, muzyka, wrzeszcząca Maryla... Brak ładu i składu. — Przerzuciła beznamiętnie stronę gazety, leżącej na jej kolanach. — Ale nie martw się. Nie ma się czego bać.

Cass obrzuciła wzrokiem część pokoju, która należała do Lorelai. Zaskoczyła ją ilość różowych przedmiotów, które tamta posiadała.

— Cześć — wypaliła i w końcu podniosła wielkie, błękitne oczy, jakby dopiero zauważyła, że nie była sama.

— Jesteś na drugim roku? — zapytała Cass i wprowadziłam walizkę do środka.

— Jasne. Jak inaczej, bym to wszystko wiedziała? — uśmiechnęła się słodko.

Cass otworzyła walizkę i Lorelai straciła zainteresowanie. Mruczała coś o krykiecie, znów czytając gazetę. Jej nowa współlokatorka zaś uchyliła szafę, w której umieszczone były już nowe ubrania z granatowo–czerwonym herbem Nigelthen. Na tarczy można było dostrzec sylwetkę sępa oraz dużego, dzikiego kota. Te zwierzęta były zauważalne w Nigelthen na każdym kroku. To będzie ciekawy semestr, pomyślała i zaczęła się rozpakowywać.


⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅⋅∙∘☽☣☾∘⋅⋅

Jak Wam się podoba pierwsze spojrzenie na Kolegium Nigelthen? :)

* Michaelmas — tradycyjna nazwa semestru jesiennego na uniwersytetach w Oksfordzie i Cambridge (semestr wiosenny nazwany jest Hilary, a letni Trinity).

Continue Reading

You'll Also Like

49.3K 2.4K 10
O czym jest to Dramione? Otóż o skomplikowanej relacji, jaka łączy Dracona Malfoya z Hermioną Granger. Relacji, która nie miała prawa istnieć, ale w...
121K 5.1K 50
Jest to opowieść o losach pewnego żołnierza służącego na misjach na froncie oraz pewnej Pani doktor. Los krzyżuje ich drogi i... wystarczy tylko chwi...
Zdejmij kaptur By Vquiet

Mystery / Thriller

1.2M 106K 104
Drużyna Kaptura to kompletnie pokręcona paczka dziwaków, którzy robią to, czego robić nie powinni. Baletnica, piromanka i sadysta? Z tego nie wynikni...
21.6K 3.2K 53
Dola jest jedną z Tkaczek Losu w panteonie Welesów. Jej życie biegnie spokojnym torem pod pieczą Roda oraz Wielkiej Baby. Dnie spędza ze swoimi siost...