II episode four

3.4K 133 57
                                    

Jan zaparkował samochód, przed drewnianym domkiem, a ja wysiadłam. Zaciągnęłam się świeżym powietrzem i westchnęłam.

— Pisz do mamy, że dojechaliśmy i wyłączaj telefon. — skomentował blondyn, więc przerzuciłam swój wzrok na niego i pokiwałam głową, po czym wykonałam jego polecenie. Podałam mu moje urządzenie, a on podał mi swoje. — Pięknie tu.

Podszedł do bagażnika, a ja wyjęłam klucze i ruszyłam otworzyć drzwi. Zaczęliśmy wypakowywać rzeczy, a jakieś czterdzieści minut później wszystko było już na swoim miejscu.

— Marcelina? — usłyszałam krzyk za płotem i zobaczyłam starszą sąsiadkę. — Jak wyrosłaś!

— Cześć! Jeju, jak dawno się nie widziałyśmy. — pisnęłam. Była dla mnie jak ciocia. Podbiegłam i objęłam ją.

— Piotrek z Pauliną przyjechali ze znajomymi, bo zdjęli akurat obostrzenia. Ja tu tylko na chwilę do nich. — poinformowała mnie, a ja otworzyłam szerzej oczy.

— Naprawdę? Boże, jak cudownie! — nie ukrywałam swojego entuzjazmu. Z tą dwójką spędziłam dużą część swojego dzieciństwa, dogadywaliśmy się bardzo dobrze, ale później wyjechali do Anglii i straciliśmy kontakt. Zerknęłam na Jasia, który plątał się gdzieś za mną. — Zapomniałabym, to mój przyjaciel, Janek.

Przedstawili się sobie, po czym ruszyłam przywitać się z dziećmi kobiety. Spędziliśmy z nimi trochę czasu, zapoznałam się z ich znajomymi i dostaliśmy zaproszenie na wieczorną imprezę z ogniskiem. Blondyn dogadywał się z nimi równie dobrze, co ja. Na szczęście.

— Tu jest lepiej niż się spodziewałem. — skomentował chłopak, gdy jedliśmy obiad na tarasie.

— Nawet nie byłeś jeszcze nad jeziorem. — prychnęłam, a on wzruszył ramionami. — Pójdziemy na łąkę poleżeć sobie na kocu, jak zjemy?

Przytaknął, więc po posiłku, wzięliśmy rzeczy i rozłożyliśmy się na trawie.

I po prostu leżeliśmy, obserwowaliśmy chmury i cieszyliśmy się tym spokojem. Kochaliśmy ciszę. Nie odzywaliśmy się do siebie, słuchaliśmy śpiewu ptaków, otoczeni polnymi kwiatami. Byłam zakochana w tej chwili.

Przekręciłam się na brzuch i podparłam się na łokciach.

— To idziemy nad te jezioro? — spytałam, a on pokiwał głową.

Był początek czerwca, a pogoda naprawdę dopisywała. Mimo wszystko, na plaży nie było nikogo, prawdopodobnie przez to, że była pora obiadowa.

Weszliśmy na drewniany pomost, a ja zaciągnęłam się powietrzem i zaczęłam wpatrywać się w wodę, gdy Jan chwycił mnie za biodra i lekko popchnął, udając, że chce mnie wrzucić.

— Ale jesteś śmieszny. — zmroziłam go wzrokiem.

— Sztywniak. — skomentował i obrócił się lekko, a ja uniosłam brwi i bez chwili namysłu położyłam rękę na jego ramieniu i zepchnęłam go do jeziora.

Stał pod złym kątem, więc nie zdążył nawet złapać się czegokolwiek i wylądował z pluskiem.

— Nie umiem pływać. — zaczął udawać, a ja skrzywiłam się.

— Znam cię na tyle długo, że to nie przejdzie. —  powiedziałam, a on prychnął i podpłynął do miejsca, gdzie mógł już stabilnie stanąć. — Dobra wyłaź, idziemy do domku.

— Chyba żartujesz, wrzuciłaś mnie tu i to jeszcze w butach i myślisz, że tak po prostu wrócimy? — zapytał i zaczął wychodzić z wody, na co jęknęłam i zbiegłam z pomostu.

nie krzyczysz jak palę | Jan-rapowanie Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt