episode twenty-four

4.6K 138 28
                                    

— Oficjalnie zdałam pierwszy rok medycyny! — pochwaliłam się, wsiadając do auta. — Wakacje w końcu.

— Dumny. — powiedział Jaś i mnie pocałował. — W końcu pojedziemy do Chałup z ekipą.

— Jezu, zapomniałam, że jeszcze muszę nas spakować. — jęknęłam. — Jedziemy pociągiem?

— Tak, o siódmej czterdzieści wyjazd.

— Czyli możemy się dziś polenić... — powiedziałam, a chłopak się zaśmiał, ale pokiwał głową.

Nie wiedzieliśmy na ile jedziemy, a ja już się pogubiłam, kto w ogóle jedzie z nami. Wiem, że część dołączy do nas później.

— Janek, przynieś mi swoje ubrania, które chcesz wziąć. — powiedziałam pakując bluzę do dużej walizki, a on wykonał moje polecenie i po chwili przyszedł ze stertą ciuchów. — Weź jeszcze coś cieplejszego.

Pakowanie nie zajęło nam długo, musieliśmy dopakować jeszcze parę rzeczy rano, ale naszą pracę na dziś, zakończyliśmy przed osiemnastą.

— Cieszę się, że w końcu ze mną pojedziesz. Chałupy są zajebiste. — odezwał się Jaś, gdy oglądaliśmy jakiś film.

— Przecież już byłam raz. — odpowiedziałam, upijając łyka wina i biorąc do ręki kawałek pizzy.

— Kiedy to było. — zaśmiał się. — Nareszcie mamy czas dla siebie. Znaczy, no prawie, bo jeszcze z chłopakami będziemy i w ogóle, ale mimo wszystko. Do października mamy trzy miesiące dla siebie.

— Pamiętasz, że ty nadal pracujesz? — skomentowałam ze śmiechem.

— Mam taką pracę, że będziesz ze mną jeździć ciągle.

— Gadałam z Magdą i nie wiem, czy znów się nie zatrudnię w SBM. — blondyn jęknął, a ja wzruszyłam ramionami. — Zawsze trochę zarobię.

— Może chcesz w radiu pogadać w jakiś dzień? Ludzie cię lubią, moglibyśmy razem prowadzić czasami Bolesne. Też byś coś zarobiła. — zaproponował, a ja się zdziwiłam, bo nigdy nie traktowałam tego jako pracę.

— Na radyjko, zawsze chętna. — zaśmiałam się.

Mieliśmy się położyć spać wcześniej, żeby się wyspać, ale wyszło jak zawsze, więc o szóstej rano, ledwo przytomni szykowaliśmy się do podróży.

— Wyłącz wodę! — krzyknęłam, gdy czajnik zaczął gwizdać. Zapięłam walizkę i zaniosłam ją do salonu.

— Nie dźwigaj tego. — odezwał się Jan.

— Bez przesady, nie jestem takim lamusem. — zaśmiałam się i poszłam zrobić kawę w dużym termosie. Wyjęłam później wafle ryżowe z szafki i schowałam je do torebki, bo na pewno będzie marudził, że jest głodny. — Zamów już ubera.

O ósmej siedzieliśmy już w przedziale z Szymanem, Filipem oraz paroma innymi osobami i jechaliśmy do Gdyni, gdzie mieliśmy przesiadkę do Chałup. Wyjęłam słuchawki i włożyłam jedną z nich do ucha, po czym puściłam muzykę.

— Jak mamy domki? — zwróciłam się do swoich towarzyszy.

— Wy zakochańce pewnie we dwójkę. — skomentował Stryjewski, na co wywróciłam oczami.

— Tak, my mamy sami, a chłopcy mają razem tą wielką chatę. — odpowiedział Jan, a ja pokiwałam głową.

— To chyba wiadomo, gdzie będą melanże. — zaśmiał się Szyman, a ja prychnęłam śmiechem i zaczęłam przyglądać się widokom za oknem.

Chłopcy się śmiali z czegoś, a ja nie wiedziałam co ze sobą zrobić.

— Nudzi mi się. Zrobimy live na instagramie? — zapytałam Janka, a on westchnął, ale pokiwał głową. — Moim telefonem, to będzie mniej osób.

Włączyłam aplikację i odpaliłam transmisję, a Jaś oparł się o moje ramię.

— Ja też chcę. — skomentował po chwili Kacper i zabrał mi telefon.— Czemu jest aż dwa tysiące osób? Jeszcze nie ma dziesiątej, co wy tu robicie w ogóle? Dobra zadawajcie pytania do Marceliny i Janka.

Szymański obrócił kamerkę w naszą stronę, a ja pomachałam.

— Gdzie jedziecie? — przeczytał z czatu.

— Do Chałup. — powiedzieliśmy praktycznie w tym samym czasie, po czym ze śmiechem schyliłam się i wyjęłam z torebki termos.

— Kiedy nowy numer?

— Na razie same gościnki, ale nie znam jeszcze żadnych dokładnych dat. Musicie się uzbroić w cierpliwość. — wypowiedział się Pasula, a ja upiłam łyka kawy, a następnie podałam ją Jasiowi.

— Boże, ale gówniane pytania zadajecie. — jęknął Kacper. — Pytają, czy będzie patościeżka w tym tygodniu.

— Raczej nie wrócimy do Warszawy do środy, ale jak ekipa z radia przyjedzie, to może coś ogarniemy, ale to raczej do nich piszcie. — pokiwałam głową, na słowa Janka.

— Ile mamy czasu na dworcu do przesiadki? — spytałam chłopaków, po czym zabrałam Szymańskiemu telefon.

— Nie wiem, z pół godziny, więc na spokojnie.

— Szczepan chce dołączyć do live. — powiedziałam, po czym zaakceptowałam jego prośbę i już po chwili na ekranie pojawił się uśmiechnięty brunet. — Hej, Krzysiek. Co tam?

— Siema wszystkim. Dobrze, przyjeżdżamy jutro z Gombao do was. — powiedział, a ja uśmiechnęłam się szeroko. — Koło szesnastej powinnismy być.

— Czekamy! — krzyknęli chłopcy w tle.

Niedługo później zakończyliśmy transmisję, a reszta podróży minęła nam na śmianiu się i planowaniu co będziemy robić.

Przed czternastą byliśmy na miejscu i udaliśmy się na recepcję, aby odebrać klucze do domków.

Jaś rzucił mi naszą parę, a sam został, żeby ogarnąć jakieś formalności, więc wzięłam walizkę i zaczęłam kierować się w stronę drewnianych chatek, wypatrując tej z numerem osiem.

— Puść. — dogonił mnie Jan i chwycił za rączkę bagażu.

— Ładnie tu. — powiedziałam rozglądając się. — Naprawdę dużo czasu minęło, odkąd byłam ostatnio.

— Najpiękniej jest.

Otworzyłam drzwi i weszliśmy do środka, a moim oczom ukazał się przytulny salon połączony z kuchnią i drzwi, prawdopodobnie do łazienki. Po prawej znajdowały się schody, które, z tego co się domyśliłam, prowadziły do sypialni. Weszłam na drewniane stopnie, które lekko zaskrzypiały i zaczęłam wchodzić wyżej.
W pokoju stało wielkie łóżko, całkiem spora szafa i komoda, a na ścianach wisiały średnich rozmiarów obrazy.

Janek wdrapał się z walizką i postawił ją na środku, a ja od razu zabrałam się za wypakowanie ubrań.

— Chłopaki mają domek dwunasty. — powiedział, gdy nasze rzeczy były już w szafie. — Napisali na grupie, że idziemy na plażę, więc możemy zajść do nich i iść razem.

Pokiwałam głową i podniosłam się z łóżka. Na nogi zarzuciłam klapki i wyjęłam okulary przeciwsłoneczne z torebki.

Jaś czekał już przed domkiem, więc chwyciłam klucze i zamknęłam domek, po czym złapałam blondyna za rękę i ruszyliśmy do reszty.

— Jaka willa! — krzyknęłam, widząc ich dom. Był z trzy razy większy niż nasz.

Około dziesięć minut później byliśmy już na plaży i podziwialiśmy Bałtyk, którego fale uderzały w brzeg. Wtuliłam się w bok Janka, który opierał się o barierkę mola.

— Kocham morze, ono mi się kojarzy z wolnością. — zacytował swoją piosenkę, a ja się uśmiechnęłam i dałam mu buziaka.

— Nie używam słowa starość, dla mnie to będzie dorosłość. — dokończyłam tekst i zaciągnęłam się powietrzem, czując morską bryzę.

Czułam się wolna.

nie krzyczysz jak palę | Jan-rapowanie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz