episode thrity-four

3.8K 148 131
                                    

— Masz rację, Marcela. Też nad tym myślałem, bardzo dużo. — powiedział Jan i przetarł twarz dłońmi. — Żyjemy inaczej, trzymamy się w miejscu.

Skinęłam głową. Nie uroniłam ani jednej łzy, wszystkie wypłakałam podczas godzin rozmów z moją przyjaciółką.

— Co z mieszkaniem i wszystkim?

— Współlokatorka Ani musi się wyprowadzić, więc zamieszkam z nią. Spokojnie, masz tyle czasu, ile potrzebujesz. — odpowiedziałam, a jego wzrok był pusty.

Oboje byliśmy puści.

— Co teraz z nami? W sensie mamy być przyjaciółmi czy...

— Nie. — przerwałam mu. — Mówiłam ci, muszę się odciąć.

Iść na odwyk.

Pokiwał głową.

— Czyli to koniec? — zapytał i spojrzał na mnie. Widziałam, że jego oczy są szklane i łamało mi to serce.

— Chyba tak. Dziękuję ci za wszystko. — przytuliłam go.

— Kiedy się wyprowadzasz?

— Jak najszybciej. — westchnęłam. — Co mam zabrać ze wspólnych rzeczy?

— Bierz co chcesz. — wstał z kanapy. — Idę do chłopaków, jeśli będziesz czegoś potrzebować, to dzwoń.

Skinęłam głową, a on ubrał się i chwycił za klamkę.

— Marcelina, to był najlepszy rok w moim życiu.

I wyszedł.

Myliłam się, uważając, że nie miałam już łez. Ja po prostu jeszcze nie rozumiałam.

Wzięłam pudła, które przez ostatnie miesiące walały się w kącie, jeszcze po naszej przeprowadzce i po prostu zaczęłam wrzucać wszystkie swoje rzeczy do kartonów.

Po godzinie przyjechała Ania z Michałem i zaczęli mi pomagać je pakować i znosić do samochodu.

— Jak się trzymasz? — zapytał mnie w końcu Matczak, a blondynka uderzyła go w ramię.

— Nie pytaj o to teraz, idioto.

— Spokojnie. — wysiliłam się na lekki uśmiech. — Jest okej, póki co. Dobra mamy wszystko. Najwyżej przyjadę jeszcze, jak coś zostało.

Gdy obudziłam się pierwszego ranka w swoim nowym mieszkaniu, dotarło do mnie co się stało. Musiałam płakać naprawdę głośno, bo po dosłownie chwili, w pomieszczeniu pojawiła się moja przyjaciółka, która momentalnie przytuliła się do mnie.

— Pójdziesz do apteki po uspokajające? — zwróciłam się do niej łamiącym się głosem.

— Może powinnaś iść do psychologa...

— Obiecuję, pójdę, ale teraz błagam, po prostu kup mi je. Proszę. — pokiwała głową i wyszła z pokoju, a po chwili usłyszałam trzask drzwi wejściowych, a w mieszkaniu znów rozbrzmiało moje wycie.

Za każdym razem, gdy myślałam, że już się uspokoiłam, przed oczami stawał mi jego widok z łzami.

Moje złamane serce rozpadało się coraz bardziej.

Niedługo później, wróciła Ania i podała mi tabletki, błagając żebym wzięła tylko jedną. Nasze dyskusje zakończyły się tym, że zażyłam dwie, a resztę dnia przeleżałam w łożku.

I kolejnego też. I kolejnego.

W środę mój stan przestał się pogarszać, a ból osiągnął już tak wysoki poziom, że wszystko się ustabilizowało i nastała pustka.

nie krzyczysz jak palę | Jan-rapowanie जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें