epilog

4.8K 183 155
                                    

— Marcela, jesteś moją definicją miłości i tego, jak działa przeznaczenie. Mimo wzlotów i upadków, stoimy tutaj teraz, a gdy myślę o momentach, kiedy byłem najbardziej szczęśliwy, zawsze byłaś tam gdzieś, obok mnie. Myślałem, że taka miłość, istnieje tylko w filmach i cholera, kiedy jestem przy tobie, czuję, że to nie jest coś, czego może doświadczyć zwykły śmiertelnik. Nie wiem, czym sobie na to zasłużyłem, ale mam ochotę być najlepszą wersją siebie, żeby chociaż w małym procencie odwdzięczyć się światu. Zawsze coś do ciebie czułem, każda moja piosenka jest o tobie. Każda piosenka powstała, dzięki tobie. Byłaś moją motywacją i największym wsparciem, właściwie nadal jesteś. Mam nadzieję, że nie zraniłem za bardzo żadnej dziewczyny, w której szukałem ciebie. — puściłam na chwilę dłoń chłopaka, aby otrzeć spływającą po moim policzku łzę. Oderwałam wzrok z jego twarzy i przeniosłam go na pięknie udekorowaną salę i naszych najbliższych. Uśmiechnęłam się szczerze. — Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską i że cię nie opuszczę, aż do śmierci. Bo bym sobie tego, kurwa nie wybaczył. Przepraszam, Filip nie słyszałeś.

Zaśmiałam się lekko. Nie byłby sobą, gdyby nie przeklnął. Odkaszlnęłam lekko, żeby oczyścić gardło.

— Okej, Janek. Jesteś przy mnie od bardzo dawna, znamy się od gimnazjum. Nie zawsze mieliśmy dobry kontakt, prawdę mówiąc, na początku okropnie mnie wkurzałeś. Później, zaczęliśmy się przyjaźnić i czasami zachowywałeś się jak skończony debil, ale zawsze byłeś obok. Za każdym razem wspierałeś mnie, a ja wspierałam ciebie. Potrafiliśmy się nie odzywać do siebie dwa miesiące, ale jeśli tylko któreś potrzebowało pomocy, rzucaliśmy wszystko. Nie wiem, kiedy coś do ciebie poczułam. Przez moje życie przewijali się różni chłopcy, jeden nawet złamał mi serce. Ty mu za to po maturze z matmy obiłeś mordę, a przy okazji mi też się dostało. — kilka osób się zaśmiało. — Zasłużyłam, spokojnie. Prawda jest taka, że nie byłoby mnie tutaj teraz, gdyby nie ty. Pomagałeś mi zwalczać moje lęki, traumy. Nawet jeśli nie potrafiłeś powiedzieć czegoś wprost, wylewałeś z siebie wszystko w numerach. Nie zdajesz sobie sprawy, ile razy bałam się poprosić o pomoc i po prostu leżałam i słuchałam twoich piosenek. Za każdym razem znajdowałam tam odpowiedź. Nasza miłość była i jest dziwna, ale jest nasza. Zawsze mieliśmy luz, nawet nie tak dawno rozmawialiśmy o tym, jak bardzo ceniliśmy sobie brak spin. Nigdy nie krzyczałeś, kiedy paliłam i ja nigdy nie krzyczałam, kiedy robiłeś to ty. Było milion wieczorów, gdy siedzieliśmy, gadaliśmy, nawet płakaliśmy czasem i wypalaliśmy całe paczki. Nie było to zdrowe, ale byliśmy w tym razem. Jeśli będziemy umierać razem na raka, to chciałabym łóżko obok ciebie w szpitalu. Później, trochę z tego wyrośliśmy, chyba dlatego, że wolimy żyć razem. Zaczęliśmy bardziej dbać o siebie, bo jeśli jednemu z nas stanie się krzywda, drugie spadnie na dno. Któregoś razu moja mama powiedziała mi, że nie widziała jeszcze, żeby ktoś był aż tak zakochany w kimś, jak my. A później usłyszałam zdanie, które zapamiętam do końca swoich dni. Zabilibyście i dalibyście się zabić za siebie nawzajem. Wtedy myślałam, że gada głupoty, a później musiałam się odciąć od miłości swojego życia, bo się uzależniłam. Przeżywałam stany, których nie chcę przeżyć już nigdy, ale to było potrzebne, żeby nasza relacja była lepsza. Cieszę się, że zapomniałam wtedy o tym makaronie i na ciebie wpadłam. Przepraszam jeszcze raz moich bliskich, że ciągle was okłamywałam, ale sami wiecie, jakie mieliście podejście. Okej, to ten moment. Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską i że cię nie opuszczę, aż do śmierci.

— Ogłaszam was mężem i żoną. — złączyliśmy nasze usta, a wtedy zaczęłam ryczeć ze szczęścia, a później śmiać.

I może byłam wariatką, ale przynajmniej z nim u boku.

***

— Okej, jesteśmy tutaj z bardzo prostego powodu. Oficjalnie, dostałam dziś prawo wykonywania zawodu. — powiedziałam z szerokim uśmiechem. — Lekarz Marcelina Pasula.

Ukłoniłam się, a następnie otworzyłam szampana, przy okazji ochlapując parę osób.

— Czyli, co teraz? — zapytał Michał, a ja wzruszyłam ramionami.

— Pięć lat specjalizacji. — prychnęłam ze śmiechem.

***

Zamknęłam drzwi swojej poradni psychiatrycznej i wsiadłam do auta, aby po chwili stanąć przed budynkiem z czerwonej cegły. Weszłam do środka, a moje buty na obcasie wydawały charakterystyczny stukot. Przywitałam się z paniami ze świetlicy.

— Bartek, mama przyjechała. — uśmiechnęłam się lekko i zaczęłam podziwiać pracę dzieciaków, wiszące na ścianie. Po chwili blondyn podbiegł i przytulił mnie, a ja zabrałam od niego plecak. Wyglądał identycznie, jak Jan.

Wsiedliśmy razem do samochodu, a chłopiec opowiadał mi o swoim dniu. Słuchałam go z największą przyjemnością.

— Jedziemy po Polę? — zapytał w końcu, a ja pokręciłam głową.

— Tata miał ją odebrać z przedszkola.

Kiedy weszliśmy do domu, zdjęłam buty i ruszyłam do salonu, gdzie na kanapie siedział Jaś. Nasz syn był już wtulony w niego. Podeszłam i cmoknęłam go w policzek.

— Gdzie mała? — zapytałam.

— Śpi, na górze. — skinęłam głową. — Nałóż sobie obiad, powinien być jeszcze ciepły.

Wykonałam jego polecenie i usiadłam przy stole. Usłyszałam, że Bartek znów prosi, żeby Janek puścił mu koncert, więc tylko się zaśmiałam. Po chwili, mój mąż zjawił się obok mnie i westchnął, zajmując miejsce na krześle obok.

— Jak tam? — spytałam, widząc jego zmarnowaną minę.

— Ta płyta to jakiś dramat. — położyłam swoją dłoń na jego. — Dobrze, że zdałem w końcu te studia i że pracujesz.

— Bez przesady, pieniędzy akurat nam nie brakuje. — skomentowałam, biorąc gryza. — A płyta jest super. Zobaczysz, następna to już w ogóle, będzie super. Poza tym, masz radio jeszcze.

Wzruszył ramionami, po czym wyszedł z pomieszczenia, aby po chwili wrócić z Polą na rękach. Dobrze, że ona była do mnie podobna, bo zaczynałam podejrzewać, że podrzucili mi ich w szpitalu.

— Tato! — rozległ się krzyk chłopca z salonu, więc Jaś z Apolonią, udali się w tamtym kierunku.

Odłożyłam naczynia do zmywarki i włączyłam ekspres, a po chwili stanęłam w progu dużego pokoju z kubkiem kawy.

Na dywanie siedział ojciec moich dzieci, mój mąż i największa miłość w jednej osobie, otoczony najważniejszymi osobami w moim życiu, czyli moim synem i córką. Oglądali film z Open'era z dwa tysiące dziewiętnastego roku.

Za każdym razem rozczulał mnie ten widok.

Zasługiwaliśmy na całe nasze szczęście.



// myślałam ze epilog będzie pozniej, ale to taki prezent ode mnie z okazji końca roku

bardzo wam dziekuje, za tak ciepły odbiór tego opowiadania, doceniam każdą gwiazdkę, komentarz i wyświetlenie 

nie wiem jeszcze kiedy, ale pojawi się kolejne opowiadanie i tutaj moje pytanie!!!

historia bedzie zupełnie nowa, ale chcecie dalej Marcelinę, jako główną postać czy zupełnie nową? (nie ukrywam przywiązałam się trochę do niej i jest mi całkiem bliska)

buziaki, jesteście prze .

nie krzyczysz jak palę | Jan-rapowanie Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt