episode five

6.2K 193 464
                                    

Kolejny tydzień mijał nadal jeszcze organizacyjnie, krążyliśmy cały czas między Krakowem a Warszawą i mieliśmy ostatnie dni na pożegnanie się z domem i znajomymi.

Poświęciliśmy z Jankiem jeden dzień na łażenie po naszym rodzinnym mieście i wspominanie. Nawet nie liczę, ile razy miałam łzy w oczach.

Wyprowadzamy się tylko trzysta kilometrów stąd, ale to naprawdę porządny kawał historii. Jan zapewniał mnie, że w każdej chwili możemy wsiąść w samochód i przyjechać tu na weekend.

W końcu nadszedł wtorek, czyli dzień kiedy oficjalnie mieliśmy zamieszkać w stolicy.

— Będę za tobą tęsknić. — powiedziała ze łzami w oczach moja mama i zaczęła mnie przytulać.

— Już nie udawaj, w końcu spokój! — zaśmiał się mój tata, a następnie sam mnie objął i zwrócił się do Jasia. — Dbaj o nią.

— Będę.

— Też będę za wami tęsknić, ale spokojnie jestem duża, poradzę sobie. Będę was odwiedzać, mam nadzieję, że wy nas też... — odezwałam się w końcu.

— Dobra lećcie dzieci, bo nigdy stąd nie wyjdziecie! — zaczęła wyganiać nas mama, więc ucałowałam rodziców i udaliśmy się do samochodu.

Gdy zapakowaliśmy się do auta i zajęłam miejsce pasażera, westchnęłam głośno.

— Gotowa? — spytał Janek.

— Jak nigdy wcześniej. — odpowiedziałam, a chłopak odpalił samochód i wyjechał z parkingu.

Nie wiem kiedy zasnęłam, ale gdy się obudziłam, byliśmy mniej więcej w połowie drogi. Wyjęłam z torby butelkę z wodą i wypiłam łyka, po czym podałam ją blondynowi.

— Mogę włączyć muzykę? — zapytałam, a Jan pokiwał głową.

Włączyłam jedną z piosenek chłopaka, a gdy ją usłyszał, na jego skupioną twarz wkradł się uśmiech.

— Wyłącz to...

— Nie ma opcji. — od razu zaprzeczyłam.

— Marcela, głupio mi słuchać samego siebie.

— Przyzwyczajaj się, niedługo będziesz wydawać hity. — podgłośniłam utwór, żeby Jan nie mógł już nic powiedzieć i zaczęłam śpiewać, na co zareagował śmiechem.

Droga minęła spokojnie i bez żadnych komplikacji, po czternastej byliśmy w mieszkaniu.

Pierwsze co zrobiłam po wejściu do niego i zdjęciu butów, było walnięcie się na naszej szarej kanapie.

— Kurwa, to najwygodniejsza kanapa na świecie!

— Podsuń się. — rozkazał mi Jaś, więc przesunęłam się lekko. — Przecież ja się tu nie zmieszczę.

— Trudno. — skomentowałam, a chłopak zamiast na sofie, położył się na mnie. — Jesteś takim grubasem, ja pierdole.

— Za dużo czasu ze mną spędzasz, bo zaczęłaś strasznie przeklinać, młoda damo. — mówiąc to wziął do ręki pilota i włączył telewizję.

Spędziliśmy tak dwie godziny, oglądając trudne sprawy, ale w końcu zgłodnieliśmy.

— Zamawiamy coś czy gotujemy? — zapytał, a ja spojrzałam na niego, jak na debila.

— Chyba chciałeś powiedzieć, że ja gotuję. Zbankrutujemy, jak będziemy ciagle coś zamawiać. Zrobię spaghetti, chodź do żabki.

— Idź sama, nie chce mi się.

nie krzyczysz jak palę | Jan-rapowanie Where stories live. Discover now