Rozdział 4

21.6K 648 31
                                    

Czas mijał szybko. Za szybko. Abby do końca tygodnia chodziła do szkoły, a ja przez te kilka dni wolnego, zweryfikowałam swoje życie kilkukrotnie i wysprzątałam całe mieszkanie. Upiekłam ciasto i zrobiłam tysiąc innych rzeczy, tylko po to by zająć czymś myśli. A nawet wtedy nie mogłam się ich do końca pozbyć.

W sobotę po południu, czytając książkę zastanawiałam się nad podjętą decyzją. Czy była słuszna, czy może jednak Kate ma racje.
Nie przestawałam myśleć, więc, gdy czytałam ten sam akapit poraz szósty, wkurzyłam się i odłożyłam książkę na stolik kawowy. I tak nic by z tego nie wyszło. Nie mogłam się na niczym skupić.
W tym samym momencie zadzwonił telefon.

- Cześć Kate. Co tam?

- Hej. Chciałam ci powiedzieć, że właśnie spotkałam Jake'a i pogadaliśmy chwilę. Cały czas starał się mnie wypytać o ciebie. Niby mimochodem, ale jakby pytania były dobrze przemyślane. Myślisz, że Reed mu powiedział, kto będzie jego nową asystentką?

- Oooo. Gdzie na siebie wpadliście? O co konkretnie wypytywał? To dziwne, że w ogóle pytał o mnie. Przecież już wcześniej się spotykaliście i nigdy nie interesowało go co się ze mną dzieje.

- No właśnie. Może bał się wtedy wypytywać? W barze, gdzie indziej. Znasz mnie przecież. - zaśmiała się. To prawda. Kate nie przeszkadzało, że jest dopiero szesnasta. - Byłam na drinku, ale gdy zaczął się mnie o ciebie natarczywie wypytywać, to się zmyłam. No cóż, Reed cię poznał, więc od razu zadzwonił do Jake'a i pytał czy on ma nadal ze mną kontakt i czy coś mu o tobie mówiłam. Zaczął wypytywać o ciebie, o to co się u ciebie działo, czy masz męża, dzieci i tak dalej. Nie bój się, nic mu nie powiedziałam, ale wtedy właśnie postanowiłam się zmyć. Wiesz, że jestem słabym kłamcą. Poza tym mogłabym się czymś zdradzić. Ja i kłamstwo zawsze się źle kończy.

To akurat fakt. Nawet w szkole, gdy musiala ściemniać i improwizować, marnie jej szło. Częściej wynikały z tego problemy. Nauczyciele zawsze wychwytywali, kiedy Kate mijała się z prawdą.

- No cóż. Dzięki. Jesteś już w domu?

- Tak. Właśnie idę się kąpać. Nie cierpię śmierdzieć alkoholem i fajkami. Jak mała?

- To dobrze. Abby jest podekscytowana, że za tydzień bierzesz ją na weekend do siebie. Już się nawet spakowała.

- Super! Będziemy się świetnie bawić. Już się nie mogę doczekać. Dobra Maddy, idę, bo śmierdzę niemiłosiernie. Trzymaj się. Zadzwoń w poniedziałek po pracy, buziaki.

- Tak zrobię. Pa.

Niedziela minęła mi szybciej niż bym chciała.
W poniedziałek od samego rana, nic nie szło po mojej myśli. Obudziłam się za późno, bo poprzedniego wieczoru nie mogłam usnąć, a Abby z rana dostała gorączki i musiałam zadzwonić po opiekunkę, by z nią została w domu. Nie mogłam opuścić pierwszego dnia pracy.
Jakby pecha było mało, moje auto nie odpaliło, a na metro nie zdążyłam. Pod firmę dotarłam za trzy ósma. Myślałam że się popłaczę, a to dopiero był początek dnia.
Windą wjechałam na dwudzieste piętro. Punkt ósma otworzyły się drzwi windy i z niej wyszłam. Spocona i zgrzana, ale przynajmniej cholernie punktualna.

- Doceniam, że jest pani punktualnie. Cenię to sobie u pracowników. - Reed starał się ukryć sarkazm krzywym uśmiechem, jednak mu nie wyszło. - Poznaj Liama, mojego brata, który zajmie się wdrażaniem pani w politykę naszej firmy, oraz w pani obowiązki. - wskazał dłonią na stojącego kawałek dalej mężczyznę. Był tylko kilka centymetrów niższy niż Reed, za to lepiej zbudowany. Mial szersze barki i większe mięśnie, które widać było, przez jego bardzo dopasowaną, śnieżnobiałą koszulę. Miał kruczoczarne, lokowane włosy i takie same lazurowe oczy jak Reed. Mężczyzna podszedł i wyciągnął do mnie swoją ogromną dłoń.

Szansa na miłość (Zakończona)Where stories live. Discover now