Rozdział XXVII

249 35 6
                                    


Leżał w sali i patrzył tępym wzrokiem w sufit. Kiedy znalazł się w szpitalu? Nie wiedział, zbyt sparaliżowany bólem i szokiem, jaki trzymał go od chwili wypadku. Jedno niefortunnie stanięcie, które miało być tragiczne w skutkach i przekreślić jego szansę na to, o czym zawsze marzył.

- Złamanie otwarte. Sytuacja jest opanowana, ale nie wiadomo, czy nie wdało się zakażenie. - słyszał słowa lekarza, który rozmawiał przed salą z jego ojcem.

Rodzic wydawał się zdenerwowany. Po cieniach, które wpadały do sali przez uchylone drzwi, widział, że chodzi niespokojnie i najpewniej gorączkowo wszystko analizuje.

- Czy wróci do pełnej sprawności? - w końcu padło pytanie, na które nastolatek z zapartym tchem wyczekiwał odpowiedzi. Lekarz przez chwilę myślał, dopiero po kilkunastu sekundach, które dla młodego artysty wydawały się godzinami, ponownie się odezwał.

- Pański syn trenuje akrobatykę, prawda? - odparł pytanie pytaniem, a jego rozmówca w odpowiedzi mruknął zniecierpliwione ,,tak''. - Będzie mógł dalej trenować, ale rehabilitacja trochę zajmie i będzie w przyszłości bardziej narażony na urazy.

Znów nastała cisza. Chłopak przetworzył w głowie słowa lekarza i czuł, że rozpiera go radość. Będzie mógł dalej ćwiczyć, to cudownie! Najlepsza wiadomość, jaką mógł dostać po tak bolesnej i pełnej niepewności tragedii, która z goryczą porażki przyniosła również słodką ulgę, gdy okazało się, że będzie mógł wrócić do tego, co kocha.
Znów spojrzał na sufit i obserwował go tak przez kolejny miesiąc, który spędził w szpitalu bez możliwości ruszenia się z łóżka. Okazało się, że na szczęście mimo niezbyt sprzyjających warunków w ranę nie wdało się zakażenie, co znacznie ułatwiło leczenie i tak skomplikowanego urazu. Po upłynięciu czterech tygodni w końcu dostał wypis i wraz z ojcem pojechał do domu, po którym zaczął się od razu rozglądać, jakby nie żył w nim od początku swojego istnienia. Nie sądził, że spotka go tutaj tragedia gorsza od śmierci matki.


- Nie wrócisz do akrobatyki, Sebastianie. - oznajmił ojciec, gdy przekroczyli próg domu, a drzwi się za nimi zamknęły.

Jego słowa zmroziły Sebastiana, jednocześnie przyśpieszając pracę jego serca do szaleńczego rytmu. Nie wróci? Ale przecież może, lekarz sam to powiedział! Z niedowierzaniem spojrzał na ojca, który ze spokojem odłożył klucze na komodę w przedpokoju, nic sobie nie robiąc z szoku syna.

- A-ale... Czemu? - zapytał, czując, że cały drży.

Ojciec nie żartował. Nie rzucał również słów na wiatr i chłopak wiedział, że skoro mężczyzna powiedział coś takiego, to klamka już zapadła i w najbliższych dniach będzie mógł na dobre pożegnać się ze sportem.

- Nie pozwolę ci więcej trenować. Nie po tym, co się stało. Od zawsze mówiłem twojej matce, że to niebezpieczne, ale ona tylko bardziej cię zachęcała do pójścia w tym kierunku. I co z tego masz? Spójrz prawdzie w oczy. Przegapiłeś życiową szansę, a teraz masz poważnie złamaną nogę. Rehabilitacja zajmie dużo czasu, wszyscy cię wyprzedzą. Poza tym będziesz musiał uważać bardziej niż reszta, aby nie zrobić sobie krzywdy, na którą będziesz szczególnie narażony. Nic nie osiągniesz. Zajmij się lepiej nauką, przedmiotami, które przydadzą ci się w życiu. Znajdź sobie jakieś pożyteczne hobby. - zakończył, patrząc na swoją wstrząśniętą latorośl.

W głowie Sebastiana utkwiło tylko kilka zdań zlepionych z wyrazów, które ostre niczym brzytwy wbijały się w jego serce.
Reszta go wyprzedzi.
Będzie musiał bardziej uważać
i....
Nigdy nic nie osiągnie.
Dlaczego więc, mimo usłyszenia takich okropieństw, wciąż pragnął akrobatyki jak niczego innego? Dlaczego zakochał się w tej dziedzinie tak bardzo, że nie potrafił przestać, nawet wtedy, kiedy los splunął mu w twarz i pozornie pozbawił sukcesów?


- Proszę... - powiedział cicho, ale z prawdziwym błaganiem, podchodząc do swojego rodzica. Jak nigdy wcześniej wtulił się w klatkę piersiową ojca, zaciskając dłonie na jego koszuli. Do jego nozdrzy wdarł się znajomy zapach ciężkich, męskich perfum, lecz znajoma sylwetka, którą trzymał obecnie w ramionach, nie dawała mu ukojenia. - Nie rób mi tego.

Zaszlochał, mocno się go trzymając, jakby to miało coś zmienić. Przez długi czas powtarzał przy tym ''nie rób'', błagając wręcz między salwami szlochu wydobywającego się z jego ust.

- Idź do siebie, Sebastianie. - powiedział wkrótce mężczyzna, odsuwając go od siebie bez odwzajemnienia uścisku.

Sebastian był bezradny. Skazany na dobrą wolę rodzica, który, póki chłopak nie osiągnie pełnoletności, musi podpisywać na wszystko zgody, czego już robić nie będzie. Nie wyrazi zgody na żadne zajęcia, na żadne zawody, na nic, co sprawiało chłopakowi ogromną radość i nadawało sens jego kruchemu istnieniu.

- Nienawidzę cię. - powiedział, wkładając w te słowa jak najwięcej faktycznej nienawiści, po czym z trudem ''poszedł'' do swojego pokoju, korzystając ze znaczącej pomocy kul.


To koniec tego, co towarzyszyło mu od dzieciństwa i wyznaczało w życiu ścieżkę, którą chciał podążać. Koniec życia, jakie znał. Więc... Co miał robić? Co począć, gdy cały wszechświat wraz z jego ojcem był przeciwko niemu? Nie miał siły walczyć. Nie po tych wszystkich latach, które spędził na wiecznym pięciu się ku górze do celu, czasem bez większych rezultatów.
Obecnie chciał jedynie odpocząć. Przysiąść gdzieś i odpocząć od ciągłej wspinaczki na szczyt, który obecnie był już dla niego nieosiągalny.
Po wejściu do swojego pokoju rozejrzał się i poczuł nieprzyjemne kłucie w środku na widok magazynów, plakatów i nagród, wszystkiego nawiązującego do akrobatyki.
Zdrową nogą wkopał magazyny pod łóżko, a puchary pozrzucał z szafki, czując, że smutek przeradza się w złość. Jego wzrok powędrował na spory plakat wiszący nad łóżkiem, przedstawiający ogromny cyrkowy namiot w czerwono-białe pasy, z dużą ilością lampek i zwierząt znajdujących się na plakacie wraz z cyrkowcami. Przez chwilę tępo wpatrywał się w obrazek, po czym w przypływie złości zerwał go ze ściany, przedzierając na pół, czemu towarzyszył charakterystyczny odgłos. Czuł, jakby był to dźwięk przedzierania na pół jego marzeń, które właśnie w nim umarły. Koniec. Po prostu koniec.
Tamten dzień został w jego pamięci na długo, niezmiennie odnawiany, gdy tylko jego myśli schodziły na akrobatykę. Był to dzień, w którym nie tylko skończył ze swoją pasją, ale i znienawidził cyrk, zabrane marzenie i los, który nie dał mu zrealizować swojego celu. Znienawidził całego siebie i wszystko, co kiedyś kochał.

CIRCUS || SEBACIELWhere stories live. Discover now