Rozdział XVI

398 44 16
                                    


Alois


Stałem na scenie, koncentrując się w pełni na swoich dłoniach, a raczej kartach, które przemykały z jednej ręki do drugiej, niczym w szaleńczym tańcu przetasowując się i na nowo wracając do stosika. Czasami jedna z nich ginęła w rękawie, ukryta w sposób, aby nieuważny wzrok widza przegapił jej obecność. Wszystko z jednego powodu - aby zaskoczyć widownię i usłyszeć gromkie oklaski, wiwaty i gwizdy. Poczuć się jak gwiazda i pan życia, a potem znów zatopić się w smutku i melancholii. Iluzja fascynowała mnie i dawała dużo satysfakcji.

- Hej, mały. - usłyszałem, siedząc na ławce za sceną i przetasowując karty.

Uniosłem wzrok i spojrzałem na stojącego przede mną mężczyznę ubranego w białą koszulę i spodnie zaprasowane w kant. Jego włosy miały nietypowy, szary kolor, a kilka pasm zostało splecionych w warkocz.

- Dzień dobry. - odparłem, wciąż jednak większą część uwagi poświęcając kartom.

- Masz talent, wiesz?

Spojrzałem na niego kątem oka. Pewnie był jedną z osób siedzących na widowni, stąd pochwała. Dlaczego jednak miał wstęp do tej części budynku? Zazwyczaj za sceną spotkać można było jedynie personel i innych uczestników.

- Wiem, dlatego tu jestem. - rzekłem bez fałszywej skromności. Miejsce to było konkursem dla iluzjonistów, tych najlepszych.

- Racja. - przyznał, łapiąc mnie za rękę i niespodziewanie podwijając rękaw koszuli.

Jak poparzony znów zakryłem przedramię, ukrywając w ten sposób siniaki i zadrapania. Skuliłem się przy tym, przez co kołnierzyk mojej koszulki zmienił swoje położenie, ukazując kawałek malinki.

- Dzieje ci się krzywda, prawda? - zapytał, kładąc dłoń na mojej głowie niczym święty błogosławiący chore dzieci, jakie przynieśli do niego zrozpaczeni rodzice.

Spuściłem wzrok i przygryzłem dolną wargę, nie odpowiadając, bo odpowiedź wydawała się oczywista. Nienawidziłem tego, co działo się w domu i tego, że zawsze byłem wesoły oraz miałem opinię kochanego i zaopiekowanego dziecka, gdy tak naprawdę w domu, miejscu, w którym powinienem czuć się bezpiecznie, przechodziłem przez piekło. Notorycznie byłem obściskiwany przez starego dziada, który wspaniałomyślnie wziął mnie z domu dziecka, obiecując stabilny i kochający dom. Tak się jednak nie stało, z ośrodka trafiłem do jeszcze gorszego miejsca, przechodząc przez każdy dzień z nową dawką cierpienia. Jedynym co ratowało mnie od szaleństwa była iluzja. Mój opiekun, którego za jego nakazem w towarzystwie nazywałem tatą, pozwalał mi się rozwijać w tym kierunku, puszczając na konkursy, chociażby takie jak ten. Grał pozory starania się, aby jego ''synek'' miał wszystko, czego mu trzeba.

- Nie powinien się pan tym interesować. - poprawiłem kołnierz koszuli, aby zakrywał co trzeba.

Z jednej strony chciałem się wyrwać z tego okropnego domu, a z drugiej serce zaczynało mi bić szybciej na myśl, że ktoś mógłby się dowiedzieć. Czułem wstyd i niemoc. Odnosiłem wrażenie, że to moja wina i nikt mi nie pomoże. Miałem, jak to mój opiekun podkreślał, aż jedenaście lat i powinienem o siebie zadbać. Przecież niedługo czeka mnie dorosłość, a wtedy będę zdany już tylko na siebie.

- Chcę ci pomóc, wiesz? Myślę, że mógłbym dać ci szansę.

- Jaką szansę? - zapytałem, lustrując go wzrokiem od góry do dołu.

Miałem podejrzliwość we krwi z uwagi na to, co przeszedłem. Nie chciałem skończyć jak brat, zwabiony podstępem i zabity, zakopany na tyłach lasu. Kiedy go straciłem, wszystko stało się cięższe i do cna nijakie. Nie miałem już nikogo, kim mógłbym się opiekować, przez co czułem się jak obcy we własnym ciele i życiu. Jakbym żył tylko po to, aby żyć, bez radości i smutku, nadziei i jej braku. Mimo to wciąż chciałem znaleźć lepsze jutro, które dotąd widziałem jedynie w odmętach moich snów.

- Szansę na nowe, lepsze życie. Nie martw się swoim opiekunem. Już z nim rozmawiałem i trochę przestraszył się policji, nie będzie robił problemów. - zapewnił, jednak mało mnie tym uspokoił. Kątem oka spojrzałem na wyjście na scenę, gdzie na trybunach siedział mój kat.

Czy naprawdę mogę uciec? W nieznane, z nieznajomym, ale jednak. Być może gdzieś daleko, gdzie nawet wspomnienia nie będą tak dotkliwe. Gdzieś, gdzie życie nie musi oznaczać ciągłej walki, a dni mijają w spokoju. Czy to, o czym myślę, jest możliwe? I czy jeśli zaufam mężczyźnie, nie zawiodę się?

- Ja... Nie wiem. - przyznałem, cały czas zerkając w stronę wyjścia na scenę.

To było jak zderzenie się dwóch światów, nadziei stojącej przede mną i brutalnej rzeczywistości siedzącej na trybunach. Co wybrać, aby dokonać słusznej decyzji i uniknąć większego bólu i rozczarowań?
Przygryzłem dolną wargę, gorączkowo się zastanawiając i czując, jak cały wręcz drżę ze stresu. Karty, którymi na początku się bawiłem, już dawno wylądowały w kieszeni, a swobodny nastrój mnie opuścił. Raz jeszcze spojrzałem na mężczyznę, który czekał spokojnie, po dłuższej chwili znów się odzywając.

- Musisz tylko złapać mnie za rękę, Alois. Tylko tyle. - powiedział, wystawiając do mnie dłoń. Nie za blisko, ale na tyle, że bez problemu mogłem ją złapać i przyjąć pomoc. - Dam ci dom i rodzinę.

Poczułem, jak ściska mnie w gardle, a oczy wypełniają się łzami. Opętała mnie tęsknota i ogromny żal do świata. W tych dwóch słowach zamknięto wszystkie moje pragnienia i oczekiwania. Dom i rodzina.
Spojrzałem jeszcze raz na mężczyznę, jednak obraz rozmazał się przez łzy. Tak niewiele brakowało, a wszystko mogło się ułożyć. Musiałem po prostu chwycić go za dłoń i mogłem zakończyć swoje męki, przynajmniej w teorii, bo zobaczymy czy w praktyce białowłosy wciąż będzie miał tak czyste zamiary. Mimo wielu wątpliwości, które wciąż czułem, chwyciłem jego rękę i przez to oficjalnie się zgodziłem. 

- Dziękuję. - uśmiechnął się ciepło, pomagając mi w podniesieniu się z ławki.

Potem zaczął iść ze mną w stronę wyjścia, wciąż trzymając mnie za rękę. Posłusznie kroczyłem za nim, nie oglądając się za siebie. Gdy wyszliśmy na dwór, rozłożył dużą, czarną parasolkę i osłonił naszą dwójkę. Ja tymczasem już otwarcie płakałem, czując, że wiatr rozwiewa moje włosy i słysząc deszcz uderzający o materiał parasolki. Moje światełko nadziei właśnie rozbłysło jaskrawym blaskiem, oświetlając drogę.
Przeniosłem wzrok na mojego wybawcę i uśmiechnąłem się przez łzy, ściskając jego ciepłą dłoń, która trzymała tą moją w szczelnym uścisku. Białowłosy był niczym anioł stróż, który prowadził mnie na drogę szczęścia.

CIRCUS || SEBACIELWhere stories live. Discover now