Rozdział XI

471 55 13
                                    


- A może by tak gdzieś wyjść? - zaproponował Ciel, kiedy tkwiłem wraz z nim w łazience. Ja myłem zęby, a on czesał włosy.

- Cemu ne. - odparłem, niewyraźnie przez szczoteczkę tkwiącą w moich ustach. - Gdze?

- Nie wiem, ale dobrze by było pozwiedzać miasto.

Wypłukałem usta i wytarłem twarz, po czym spojrzałem na niego w odbiciu lustra, przy którym staliśmy. Korzystając ze skupienia w którym się zatracił, zbliżyłem do niego rękę, po czym pogłaskałem go opuszkami palców po karku. Chłopak automatycznie wzdrygnął się i próbował strzepnąć ze skóry to, co na niego wlazło, dopiero po chwili orientując się, że była to moja ręka.

- Idź ode mnie duszo nieczysta! - prychnął poirytowany i w zamian kopnął mnie w kostkę.

- Jeśli od ciebie pójdę, to nie wyjdziemy na miasto, Ciel. - odparłem, podkładając mu nogę, kiedy udał się w stronę wyjścia. Rozkosznie było patrzeć na jego czerwoną z nerwów twarz. - Idź się przebrać, kruszyno, nie będę czekał na ciebie wieki.

***

- Byle się nie zgubić. - stwierdził chłopak, kiedy dotarliśmy do zatłoczonego centrum.

Staliśmy wśród wysokich, przeszklonych budynków i sklepów z bogato wyglądającymi witrynami. Lubiłem te klimaty, nastrój dużych miast. Pęd, wszyscy pędzili. Nocami nie zwalniali, ale były chwile wytchnienia. Wieczory i poranki z kieliszkiem wina, na fotelu, z widokami z przeszklonej ściany apartamentowca. Z moją pensją oświetleniowca nie powinienem nawet myśleć o żadnym apartamencie, ale podobne marzenia były silniejsze ode mnie.

- Nie pogubimy. - uspokoiłem go, wyciągając z kieszeni telefon, aby sprawdzić naszą lokalizację. Wybraliśmy kilka miejsc, które chcieliśmy odwiedzić. Aby dostać się do części z nich, musieliśmy skorzystać z komunikacji miejskiej.

- Niezbyt lubię tak duże miasta. - burknął Ciel, praktycznie przylegając do mojego boku, co uratowało go przed rowerzystą pędzącym z telefonem przy uchu.

- A ja uwielbiam. Patrz, jak jest ładnie. - z szerokim uśmiechem rozłożyłem ręce, przez co chłopak omiótł wzrokiem otoczenie.

- No... Może i jest znośnie. - odparł bez przekonania, lecz nie aż tak marudnie jak wcześniej.

Kiedy już się naoglądał, złapałem go za nadgarstek i zacząłem prowadzić w odpowiednią stronę. Jak się okazało, reakcja na taki gest była zgodna z moimi oczekiwaniami.

- Nie musisz mnie trzymać, jakbym był dzieckiem. - prychnął urażony.

- Jesteś taki mały, że znikniesz mi w tłumie i co? Jak sobie beze mnie poradzisz?

- Lepiej niż przypuszczasz.

- Oj przestań już, Ciel.

Chłopak wyburczał coś obraźliwego, jednak niezbyt wyraźnie. Zresztą, nie byłyby to pewnie oszczerstwa gorsze niż te, które słyszałem na co dzień.
Szliśmy tak przez dłuższą chwilę, dopóki nie cofnął ręki, po to tylko, aby podwinąć nieco rękaw i już normalnie złapać mnie za dłoń. Od początku sądziłem, że byłaby to lepsza opcja, lecz czułem, że wtedy mógłby już zupełnie nie chcieć mnie trzymać jakkolwiek i za cokolwiek. Skoro to jednak z jego własnej inicjatywy...
W ciszy kontynuowaliśmy przechadzkę, chłonąc promienie słońca. Mocno kontrastowały one z chłodem jego dłoni. Nie powiedziałbym, że była bardzo zimna, jak śnieg lub pierwszy jesienny przymrozek, lecz była zdecydowanie chłodniejsza od wszystkich innych dłoni, które kiedykolwiek trzymałem.

***

Właśnie jechaliśmy z punktu a do punktu b, upewniając się po kilkanaście razy, że na pewno wysiądziemy na dobrym przystanku. Dotąd nie byłem tego stuprocentowo pewien, jednak wolałem nie mącić sobie w głowie dłuższym rozwodzeniem się nad tym, czy przypadkiem nie wysiądziemy gdzieś na obrzeżach.
Spojrzałem na chłopaka, który siedział obok, bawiąc się bransoletką, co robił pewnie z nudów. W ten sposób było szybciej, jednak mimo że siedzieliśmy naprzeciwko rozległej szyby, oglądaliśmy jedynie beton. Taki już urok metra.
Westchnąłem cicho i ściągnąłem okulary przeciwsłoneczne, które tam, na górze, były potrzebne. Słońce zaczęło powolną podróż w celu schowania się za horyzontem, rażąc przy tym bardziej niż wtedy, kiedy było wysoko.
Oparłem się o wezgłowie twardego siedzenia, wdzięczny za chwilę odpoczynku. Mało chodziłem, przez co ''krótka'' przechadzka po mieście spowodowała u mnie ból nóg i ogólnie zmęczenie.

- Trzeba będzie powoli wracać. - oznajmiłem, przypominając sobie szefa, który mówił, abyśmy nie przemieszczali się po zmroku.

Słowa na miarę rodzica, jednak jak już sobie dawno uświadomiłem, białowłosy traktował w sumie całą ekipę jak swoje dzieci. Otaczał troską, której już dawno od nikogo nie zaznałem.

- Jeszcze jedno miejsce i wracamy do hotelu. - Ciel ziewnął, zakrywając usta dłonią.

Oparłem głowę o szybę za mną, wczuwając się w lekkie drżenie wagonu, który zatrzymał się po chwili, aby wpuścić do środka nowych pasażerów. Kiedy drzwi się zamknęły, a nagrany już wcześniej komunikat oznajmił, gdzie teraz zmierzamy, poczułem na ramieniu ciężar. Spojrzałem więc w bok, tym razem już mało zaskoczony widokiem Ciela, który oparł się o mnie i przysypiał, albo przynajmniej regenerował siły, trwając z zamkniętymi oczami. Ciekawe, że tak często to robi. Może całe jego ciało było tak chłodne jak ręce, i szukał w ten sposób ciepła? Może pobierał je od ludzi, aby ogrzać swoje zziębnięte samotnością i zgryzotą ciało?
Nie zorientowałem się nawet, kiedy zatrzymaliśmy się na kolejnym przystanku i do środka wsiadła starsza kobieta. Miała siwe włosy związane w luźnego koka i długą spódnicę w kolorze butelkowej zieleni. Jej usta formowały się w lekki, zmęczony uśmiech, a na jednej z rąk zniszczonych od ciężkiej pracy widniał zegarek ze zbitą szybką, na który spojrzała, więc najwyraźniej działał. Przypominała trochę moją babcię, która zmarła, gdy byłem jeszcze bardzo młody, tą drugą babcię. Pamiętałem jedynie jej sernik i słodką woń perfum.

- Coś pani upadło. - powiedziałem, kiedy z torebki staruszki wypadła szminka i potoczyła się leniwie po podłodze, zatrzymując przy moim bucie. Rzecz jasna od razu ją podniosłem i zwróciłem, nauczony uprzejmości i bycia pomocnym wobec ludzi, szczególnie starszych.

- Dziękuję, kochane z ciebie dziecko. - uśmiechnęła się, biorąc szminkę i chowając ją z powrotem do torebki.

Nie przeszkadzało mi to, że nazwała mnie dzieckiem. To było całkiem słodkie i typowe dla tej grupy wiekowej. Z jednej strony wiele emerytów było naburmuszonych bardziej od Ciela (co było trudne, ale możliwe), a z drugiej żyło wśród nas pełno ciepłych i kochanych osób takich jak ta kobieta.
Po oddaniu kosmetyku nie rozmawialiśmy, jednak widziałem, że starsza pani mierzy wzrokiem to mnie, to Ciela, który wciąż opierał się o moje ramię. Nie zarejestrowałem nawet, kiedy metro znów się zatrzymało, a nieznajoma wstała ze swojego miejsca i posłała nam dobrotliwy uśmiech. Dopiero kiedy się odezwała, zdałem sobie sprawę, że to już kolejny przystanek. 

- Ach, niech pan odprowadzi swojego chłopaka do domu. Widać, że jest zmęczony, a tu o tej porze się różne zbiry kręcą. - ostrzegła, jednak nim cokolwiek odpowiedziałem, zniknęła mi z oczu.

- Przecież ja nie wyglądam jak twój chłopak. - obruszył się Ciel, mimo senności dobrze rejestrując to zajście.

- A co, mam na czole wielką plakietkę z podobizną mojej drugiej połówki, że ludzie mają oceniać czy wyglądasz tak, czy nie? - zapytałem, przewracając oczami.

To jednak do niego nie przemówiło. Przesiadł się siedzenie dalej, aby trzymać odstęp, i skrzyżował ręce na piersi, a ja nieoczekiwanie zaśmiałem się, naprawdę rozbawiony całą sytuacją. Dawno moja wesołość nie była tak intensywna. Poczułem, jakby dzięki niemu coś we mnie ożyło, jedna z wielu utraconych części.

CIRCUS || SEBACIELWhere stories live. Discover now