Rozdział II

659 79 54
                                    


Następnego dnia stawiłem się pod cyrkiem równo o dziewiątej. Namiot został już złożony, a jedynym śladem po wczorajszym występie było kilka ciężarówek i przyczep rozstawionych na placu. Zobaczyłem grupę stojącą przy jednej z nich i mężczyznę w białych włosach, który coś do nich mówił, a oni uważnie go słuchali. Niepewnie podszedłem do zbiorowiska, na szczęście szybko zauważony przez szefa.

- Jesteś już. Dobrze. - powiedział, po czym zachęcił mnie gestem, żebym do niego podszedł. - To jest Sebastian, będzie od dzisiaj z nami pracował. Zajmie się oświetleniem.

Od razu wszyscy zaczęli się przedstawiać i ze mną witać, tak jakbym był ich nowym przyjacielem. Trupa (przynajmniej ta główna, z artystami) składała się z siedmiu osób. Całą resztę ekipy, która zajmowała się obsługą sprzętu, miałem poznać z czasem. Było ich zdecydowanie więcej.

- Ktoś się chyba spóźnia. - zaśmiał się niebieskooki blondyn, patrząc na zegarek na swojej ręce.

Z tego co wcześniej powiedział wynikało, że nazywał się Alois, ale nie wiem, czy dobrze zapamiętałem. Nie miałem pamięci do imion, kiedy jednego dnia poznaję ich więcej niż jedno.

- Jak zawsze. - uśmiechnął się mężczyzna, który wciąż otaczał mnie ramieniem.

Nie wiem czemu, ale przez tę wszechobecną życzliwość poczułem się pewniej. Wszyscy tutaj, a w szczególności mój szef, byli mili i ciągle się uśmiechali. Jak się miało jednak okazać, w każdej grupie jest jakaś czarna owca.

- O, o wilku mowa. - odezwał się ten sam chłopak, patrząc na idącego w naszą stronę nastolatka.

Nieznajomy ubrany był w granatową bluzę z kapturem i buty na platformie, w których jednak wciąż był niziutki. Grzywka mieniąca się pod światło na niebiesko zakrywała jedno z błękitnych oczu, które patrzyły przed siebie ze spokojem i powagą.

- Gdzie się szlajałeś? - zapytał blondyn, w odpowiedzi dostając znudzone, pełne zniecierpliwienia spojrzenie.

- Witam, nazywam się Ciel. - przedstawił się bez większego entuzjazmu. - A teraz niech państwo wybaczą, udam się na spoczynek. - ziewnął, wchodząc do jednej z przyczep.

- Zawsze taki jest? - zapytałem, patrząc na drzwi przyczepy, za którymi zniknął. Nie pasował do pozostałej części trupy, od których tryskał optymizm. Był chodzącym znudzeniem i niechęcią do życia.

- Tak, trzeba mu to wybaczyć. - odparł z lekkim uśmiechem mężczyzna o zielonych oczach, przysłoniętych przez czarne oprawki okularów. Nazywał się Ronald. Trzymał na rękach chłopca, który wczoraj odwiedził przyczepę, i okazał się jego synem.

- Ale to miły i dobry chłopak. Może się taki nie wydaje, ale możesz mi zaufać, że taki właśnie jest. - właściciel cyrku tak jak wczoraj przypuścił atak na moje włosy, po czym oznajmił coś, przez co calutki zdębiałem. - Zresztą sam się o tym przekonasz. Będziesz z nim mieszkał w jednej przyczepie.

***

Około dwie godziny później musiałem w końcu udać się do przyczepy. Wszedłem do środka i spojrzałem na chłopaka, który szperał w telefonie, leżąc do mnie tyłem. Nie przejął się moją obecnością, a nawet powiedziałbym, że miał ją w głębokim poważaniu. Wciąż zastanawiałem się nad tym, dlaczego musiałem mieszkać akurat z nim. Z całej wesołej, miłej i przyjacielskiej trupy, mnie trafił się akurat taki gbur.
Poszedłem do drugiego łóżka i usiadłem na nim, po czym odłożyłem torbę ze swoimi rzeczami na bok i rozejrzałem się po przyczepie. Mała przestrzeń, ale nie zamierzałem narzekać. Wszystko w niej było ciemne, co dużo mówiło na temat jej do niedawna jedynego lokatora.
Spojrzałem na łóżko Ciela. Miał na ścianach powieszone pocztówki z różnych miast, które pewnie odwiedzał cyrk, oraz kilka zdjęć wraz z resztą trupy Muszę się przyzwyczaić do tego pomieszczenia, w końcu przez kilka kolejnych miesięcy będzie to mój prowizoryczny dom.

- Przekroczysz granicę, zabiję. - ostrzegł chłopak, mimo że nie pofatygował się nawet, aby się do mnie odwrócić.

- Granicę? - zapytałem, przechylając głowę.

Nastolatek odwrócił się leniwie w moją stronę i spojrzał jak na debila, czyli w sumie tak, jak na samym początku. Za niego mnie pewnie uważał, mimo że nic mu (jeszcze) nie zrobiłem. Potem westchnął i wskazał palcem linię ciągnącą się po podłodze obok jego łóżka, zrobioną z tęczowej taśmy klejącej. Spojrzałem na linię, a później na Ciela, który zachowywał powagę.

- Nie miałeś bardziej poważnego koloru? - zacząłem się chichrać.

Nastolatek sztyletował mnie wzrokiem, z powagą która nie przystoi dzieciakom w jego wieku. Nim się obejrzałem, oberwałem jedną z granatowych poduszek leżących na jego łóżku. Cóż, może praca nie będzie miła i fajna, ale może być zabawna i satysfakcjonująca.
Tak, denerwowanie mojego nowego współlokatora zdecydowanie było zabawne i satysfakcjonujące.

***

Nastała noc. Po kolacji ogarnąłem się i udałem do przyczepy spać, mając już zdecydowanie dość atrakcji na dziś, jednak nie potrafiłem zmrużyć oka. Nie wiem, czym to było spowodowane. Nowym miejscem, wrażeniami dzisiejszego dnia, czy może tym, że przyczepa wciąż się poruszała. Myślałem, że na noc będziemy robić postoje, jednak myliłem się, jak pewnie w jeszcze wielu innych kwestiach. Przewalałem się więc z boku na bok, nie mogąc zaznać upragnionego snu. 

- Głośno oddychasz. - usłyszałem głos z łóżka obok.

- Oddycham normalnie. - odparłem, podnosząc się do siadu.

- Głośno. - stwierdził uparcie, kiedy przeniosłem na niego wzrok. - I nie śpisz.

- Ty też. - mruknąłem ponuro, opierając głowę na dłoni.

- Wiesz, podczas snu bardzo łatwo kogoś udusić, zasztyletować, zastrzelić, otruć... 

- Wiesz, cały czas jesteśmy w drodze, więc raczej nikt tutaj nie wejdzie, żeby dokonać takich okrucieństw.

- Wiem. Ty mi wystarczysz. - również się podniósł.

- To ja powinienem bać się ciebie. Ta tęczowa taśma na podłodze wygląda tak groźnie. - na nowo zacząłem chichotać i znowu oberwałem od niego poduszką. - Inaczej się nie umiesz bronić? - zapytałem, odrzucając ją. Ciel jednak w odpowiednim momencie się pochylił.

- Szkoda marnować na ciebie energii. - stwierdził, znów rzucając poduchą. Tym razem to ja uniknąłem ciosu.

- Ach tak? Szkoda, na pewno duuużo byś mi zrobił. - odrzuciłem przedmiot, jednak on znowu się wywinął. Skubany, dobry jest. Czy wszyscy cyrkowi artyści mają taki refleks?

- A żebyś wiedział. - tym razem rzucił we mnie dwiema poduszkami. Dostałem jedną, drugiej udało mi się uniknąć.

- Będę miał się okazję przekonać?

- Jeśli nadal będziesz się czepiał tej tęczowej taśmy, tak.

- Ciekawe. - powiedziałem, na chwilę zaprzestając bitwy, jedynie trzymając przedmiot w rękach.

- Ta, bardz... - nie dokończył, ponieważ zaatakowałem go z zaskoczenia. Tego już nie mógł uniknąć, nie było opcji. Dostał prosto w twarz.

Przez chwilę był oszołomiony, jednak nie trwało to długo. Szybko wstał z łóżka z poduszką w ręce i przywalił mi nią, nie szczędząc siły, której na szczęście nie miał zbyt wiele. Mimo to nie zamierzałem być dłużny. Wziąłem jedną ze swoich poduszek i zaczęła się wojna. Przewalaliśmy się po całej przyczepie, a żadna ze stron nie chciała odpuścić. Kiedy zmęczeni i poobijani opadliśmy na podłogę, okazało się, że mało zostało z tęczowej granicy. 

CIRCUS || SEBACIELWhere stories live. Discover now